piątek, 25 marca 2011

Akceptacja, to zamknięcie oczu w modlitwie


Od dobrych kilku dni nie pisałam, a właściwie od ostatniej sobotniej nocy, gdy doszło do słownej polemiki na "kartkach" jednego z postów z moją przyjaciółką Lilą. Były nawet momenty, kiedy próba skłonienia mnie do wyjścia z ukrycia i pisania jawnie bez pseudonimów udała się, ale potem znowu nieprzespana noc i analizowanie jeszcze raz wszystkiego od początku. Kończąc rozważania na ten temat, który niejako został mi narzucony, stwierdzam, że nie jestem w stanie, żyjąc w Polsce, konkretnie w określonym środowisku, pisać jawnie, ponieważ spotkałabym się z niezrozumieniem, drwinami i być może z całą inną negatywną paletą zachowań. Dlatego też przepraszam i oczekuję w tym względzie Waszego wsparcia, a nie oceny mojej decyzji.

Tych parę dni upłynęło mi na wewnętrznej szarpaninie, stawianiu pytań i odpowiedzi. I wreszcie poczułam ulgę, ponieważ zdałam sobie sprawę, że zaakceptowałam sytuację opisaną powyżej. Tkwię w niej głęboko i nie mogę na ten moment jej zmienić. Właściwie czym tak naprawdę jest akceptacja? To magiczne słowo, które po czasie udręki przynosi ulgę. Katherine Mansfield w swoich mądrych wywodach napisała, że "wszystko, co w naszym życiu naprawdę zaakceptujemy, zmienia się". Według mnie akceptacja, to poddanie się okolicznościom, problemom, uczuciom, stanowi zdrowia i jeszcze wielu innym sytuacjom. Zanim cokolwiek będziemy mogli zmienić w swoim życiu, musimy najpierw zaakceptować to, że na ten czas sprawy mają się dokładnie tak, jak mają być na teraz. Nie chcę zadawać pytań o głębszy sens typu: co to za brednie, czy właśnie na tamto "teraz" mój syn miał być chory? Jakaś kompletna bzdura! Wiem tylko, że ja nie miałam wyboru - MUSIAŁAM PO WIELU MĘKACH PSYCHICZNYCH ZAAKCEPTOWAĆ CHOROBĘ MOJEGO SYNA!

Ktoś napisał, że "akceptacja, to westchnienie ulgi dla duszy, zamknięcie oczu w modlitwie, to ciche łzy spływające po policzkach". To też szept do samej siebie...w porządku jest tak, jak jest! To znaczy, że poddaję się sytuacji, bo nie wszystko zależy ode mnie, akceptuję to, co dzieje się w moim życiu, mimo, że czasami w ogóle pojąć tego nie mogę. Zaakceptowanie choroby syna przyniosło mi spokój, ulgę i ukojenie. Dało mi przy tym siły do walki z chorobą. Dokonałam przy tej okazji niesamowitego odkrycia, że jeśli mimo wszystko poddam się TEJ RZECZYWISTOŚCI, takiej jaką ona jest w danej chwili, kiedy zamiast opierać się i zmagać z jakimiś okolicznościami po prostu poddam się im i zaakceptuję je - MOJA DUSZA WTEDY ODPOCZNIE Z ULGĄ, a ja będę wyraźniej widziała swój następny krok.

W związku z tym, szukając analogii do przytoczonej wcześniej sytuacji akceptuję ją taką, jaka jest - mówię jej TAK. Uznaję, to co jest, co się dzieje, gdyż żyję w społeczeństwie, w którym chcąc żyć spokojnie, muszę pisać anonimowo i jak na razie nie ma widoków na zmiany. TAKA JEST MOJA RZECZYWISTOŚĆ W TYM MOMENCIE, CZASIE I PRZESTRZENI, JEST OK! TO JEST MOJE ŻYCIE TERAZ I ŚWIADOMIE REZYGNUJĘ Z WALKI W ŻYCIU BO PRZECIEŻ..."ŻYCIE NIE MIAŁO BYĆ WALKĄ" - Stuart Wilde


                                                                                                   
                                                                         
                                                                                

3 komentarze:

  1. Czytam i czytam i mam niedosyt..
    Ciężko mi pojąć ludzi w Polsce.
    Współczuję Pani ; (

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też ciężko pojąć zachowania niektórych osób! Ubliżać komuś, w tym wypadku, mojemu zmarłemu synowi, wyzwać go od ćpunów, robić z niego narkomana i ubliżać mnie, to grozi sprawą karną! Dlatego zmuszona byłam do tego, aby filtrować komentarze.
      Pozdrawiam Cię serdecznie :).

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...