piątek, 23 marca 2012

Wreszcie oddali mi Ciebie


W dzisiejszym poście chciałabym odnieść się do komentarza jednej z osób, której cytat przytoczę: "Stan, który od kilku wpisów opisujesz (problemy z kontaktem, narkotyki, ta akcja z aresztem), to nie była jeszcze schizofrenia, a stan pośredni pomiędzy zdrowy-chory. Ciężko mi uwierzyć, chociaż nie wykluczam innego scenariusza, że NIKT nie zauważył choroby. O pobiciach w areszcie "dla zasady", niestety słyszałam, ale ciężko mi uwierzyć, że żaden psychiatra nie zauważył ŻADNYCH objawów"?

Według mojej oceny, ten nagły wybuch choroby u syna, czyli to, że się samookaleczał, dziwnie zachowywał, mówił, że czuje, iż jest obserwowany przez kamery, śledzony, itd. (pisałam o tym w poprzednich postach), nastąpił w wyniku traumatycznego przeżycia, jakim było zatrzymanie i osadzenie w areszcie. Być może choroba (schizofrenia) objawiłaby się w innych okolicznościach z opóźnieniem lub pozostała do końca życia w utajeniu, tak przynajmniej orzekli lekarze. Ta dramatyczna sytuacja musiała wywołać w nim bardzo silny wstrząs. Gdyby nie to całe zajście z policją, aresztem, może jego życie, a tym samym choroba miałaby łagodniejszy przebieg.

Pozwólcie, że przytoczę krótki cytat z literatury fachowej: "Lekarze psychiatrzy diagnozują tę chorobę na podstawie rozmów. Na chwilę obecną nie ma możliwości wykrycia jej przy pomocy badań laboratoryjnych. Jednak na etapie rozpoznawania zleca się czasami wykonanie niektórych badań, aby wykluczyć inne choroby psychiczne, które mogą mieć objawy zbliżone do schizofrenii. Rozwój tego zaburzenia może nastąpić albo gwałtownie bez wcześniejszych sygnałów lub powoli, wybuchając nagle w kluczowym momencie. Rozpoznania schizofrenii dokonuje się na podstawie rozmów przeprowadzonych z pacjentem, a także wywiadów sporządzonych z członkami jego rodziny oraz innymi bliskimi osobami. Pozwala to zauważyć wszystkie zachowania odbiegające od normy i sprawdzić, które z nich klasyfikowane są jako objawy schizofrenii, a te różnicujemy na dwie istotne grupy" - tyle krótkiego, lakonicznego opisu.

Niestety, nie dowiem się, nie sprawdzę, co tak naprawdę było zaczątkiem wybuchu choroby. Czy wcześniej brane narkotyki? Ktoś powie, że miliony ludzi na świecie zażywa codziennie narkotyki pod różnymi postaciami i jakoś te miliony nie zapadają na tę czy inną chorobę psychiczną! Ale nie wiemy też dla ilu tysięcy potencjalnych chorych na schizofrenię, brane narkotyki odegrały kluczową, tragiczną rolę?! W jakim stopniu izolacja, przesłuchania, lęk przed tym, jaką może ponieść karę, były zarzewiem do wybuchu choroby u mojego syna?! To są pytania, na które nie znajdę już odpowiedzi.

Raz jeszcze chcę powrócić do lekarza psychiatry oraz opinii biegłych sądowych. Stwierdzili oni, że u Filipa występują jedynie zaburzenia osobowości, nic więcej! W dokumentach, które przechowuję do tej pory nie ma żadnej wzmianki o objawach chociażby zbliżonych do schizofrenii. W którymś momencie moi rodzice włączyli się do pomocy i próbowali rozmawiać z lekarzem. Ten najpierw przetrzymał ich, dwoje starszych ludzi, na kilkustopniowym mrozie przed wejściem do aresztu, mimo iż wcześniej była umówiona godzina spotkania. I tak na półtorej godziny czekania na zasadzie - u bram Twoich stoję Panie, rozmowa z lekarzem trwała raptem kilka minut. Pan doktor potraktował ich, jak intruzów, którzy zabierają jego cenny czas. Na prośbę, aby skierować wnuka na leczenie, odpowiedział szorstko, że nie widzi podstaw i najwyższa pora, aby wnuk skończył symulować i przestał nimi manipulować! Po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Moja mama biegła za nim i z płaczem pytała, żebrała o litość - czy on naprawdę nie widzi, że jej wnuk jest chory, że ona prosta kobieta bez szkoły medycznej widzi to, a on nie?! Co więc takiego musi się wydarzyć, aby on to zauważył? Moi rodzice strasznie przeżywali tę sytuację. Nikt wcześniej w rodzinie nie miał żadnego konfliktu z prawem, aż do tego zajścia. Cierpieli oboje, że ich pierworodny wnuk, wprawdzie popełnił przewinienie, ale intuicyjnie wyczuwali, że należy zawalczyć o niego, o jego zdrowie! Natomiast przekaz ze strony lekarza był jednoznaczny: matka, czyli ja i dziadkowie robią wszystko, aby syna - wnuka wyciągnąć za wszelką cenę z aresztu! Choroba rozwijała się w najlepsze, a my jako rodzina nie mogliśmy zrobić nic, byliśmy bezsilni! Gdy czytam, że często rodzina bywa pomocna (wywiady) w ustaleniu diagnozy, w naszej sytuacji to było niemożliwe, syn był w zamknięciu, miał gnić w zakładzie karnym! Wręcz przeciwnie, nikt z nami nie chciał rozmawiać, nikt nie przeprowadzał wywiadu rodzinnego, będąc w areszcie nikogo nie obchodziło czy syn bierze leki, czy nie!

Po trzech miesiącach sprawę umorzono. Jego koledzy wrócili do domów, na studia, mając w pamięci, to co się stało, traktując ten incydent, jako nauczkę na całe życie. Pamiętam dokładnie dzień, kiedy wypuszczono Filipa z aresztu. Stał i czekał na mnie zalękniony, przygaszony z małym węzełkiem osobistych rzeczy. Twarz jego nie wyrażała żadnych emocji. Wyrzucony za bramę, jak pies z budy! Wreszcie oddali mi syna, tylko w jakim stanie? Jak wiele złego może wydarzyć się w życiu człowieka przez trzy miesiące! Wiedziałam instynktownie, że tamten Filip pojechał na wakacje, by już nigdy z nich nie powrócić. Ten Filip, który czekał na mnie, to był ktoś nowy, ktoś kogo wcześniej nie znałam. Czy mogłam odwrócić się od niego? Czułam, że on z całego dotychczasowego życia, właśnie wtedy potrzebował mnie najbardziej. Wiedziałam też, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Wreszcie oddali mi Ciebie...
                                                                                                           

piątek, 16 marca 2012

Znikąd pomocy, tylko otchłań czarna


Przy okazji chcę nawiązać do tytułu mojego ostatniego posta "U bram piekieł stanął". Wspominałam parokrotnie, że mam za sobą czas rozmów z księżmi, szczególnie z jednym, który powiedział mi kiedyś po poznaniu historii mojego syna, że Filip prawie że doświadczył piekła już tu na ziemi. Przeszedł tyle cierpienia w związku ze swoją chorobą, iż chyba otarł się o bramę piekła i czyśćca zarazem. Gdyby nie to jego stwierdzenie, sama nie posunęłabym się, aż do takiego określenia.

Boję się pisać prawdę, żeby nie mieć kłopotów, ale z drugiej strony, dlaczego mam tę prawdę ukrywać? Mój syn, przebywając w areszcie wraz z innymi kolegami (wszyscy zatrzymani do wyjaśnienia sprawy), ZOSTAŁ DOTKLIWIE POBITY PRZEZ PRACOWNIKÓW SŁUŻBY WIĘZIENNEJ! To zajście jak i sytuacja w wyniku, której ich zatrzymano w ogóle nie powinny mieć miejsca! Za swój wybryk on i jego koledzy czekali już na ewentualny wyrok, czyli odbywali karę. Dlaczego więc służba więzienna, widząc, że cały czas od jego zatrzymania, dzieje się z nim coś złego, potraktowała go jak symulanta, który za wszelką cenę chce tej kary uniknąć?! Wszyscy uważali, że Filip robi z siebie przysłowiowego wariata, aby tylko wyjść z aresztu. Nikt nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić, czy on tylko dobrze udaje, czy też naprawdę potrzebuje pomocy. Z tego, co mówili koledzy nie chciał jeść, nie wychodził na przymusowy spacer, tylko całe dnie leżał nieumyty, nieogolony w łóżku, bez jakiegokolwiek kontaktu. Kiedy pewnego razu zaczął się dziwnie zachowywać, miał urojenia, strażnicy, zastosowali według nich sprawdzony środek przymusu i bardzo mocno pobili go! PYTAM SIĘ: JAKIEGO RODZAJU SĄ TO METODY, KTO JE WYMYŚLA I APROBUJE?! JAKI SKUTEK MAJĄ PRZYNIEŚĆ? DLA MNIE JEST TO WSPÓŁCZESNE GESTAPO W BIAŁYCH RĘKAWICZKACH! Dowiedziałam się, że takie metody są stosowane do osób, które stwarzają kłopoty wychowawcze, więc mojego syna, do takiej grupy zaliczono. CHCĄC OPISAĆ TEN PROCEDER DOKŁADNIEJ, INFORMUJĘ, ŻE PODCZAS BICIA (KATOWANIA), ZAKŁADA SIĘ NA GŁOWĘ KASK OCHRONNY, ŻEBY NIE BYŁO ŚLADÓW POBICIA! Mojemu synowi podobno takiego kasku nie zdołali założyć, zbytnio się szarpał, czy też bronił! W TAKIM PRZYPADKU WSTRZĄŚNIENIE MÓZGU, JAKIŚ KRWIAK W PRZYSZŁOŚCI, OBRZĘK MÓZGU, TO TYLKO KWESTIA CZASU!

Kiedy zobaczyłam Filipa na rozprawie sądowej z podbitym okiem, naderwanym uchem i sińcami na szyi i głowie, myślałam, że zemdleję! ŻAŁUJĘ, ŻE WTEDY NIE WSTAŁAM I NIE ZAPYTAŁAM WYSOKIEGO SĄDU, SKĄD WZIĘŁY SIĘ OKALECZENIA NA GŁOWIE MOJEGO SYNA? NIE CIERPIĘ SIEBIE ZA TĘ GRZECZNOŚĆ I UNIŻENIE! Dopiero na moją prośbę, którą sama napisałam do dyrektora aresztu śledczego (adwokat umył ręce), skierowano syna na leczenie. O dziwo, lekarz psychiatra z aresztu nie widział żadnych oznak choroby, stwierdził przy tym wraz z innymi biegłymi, że są to tylko zaburzenia osobowości i nie widzi podstaw, aby wysłać syna do szpitala psychiatrycznego. Oczywiście nikt na sali sądowej: sędzia, obrońcy czy nawet prokurator nie zareagowali, nikt ze strażników prawa i obrońców moralności nie zapytał skąd te rany na jego głowie, a na uchu zaschnięta świeża krew?!

Gdy na potrzeby sądu przewieźli syna do szpitala psychiatrycznego (przebywał tam ponad trzy tygodnie), lekarze zgodnie stwierdzili, że PACJENT NIE WYKAZUJE CHĘCI WSPÓŁPRACY, NIE CHCE UCZESTNICZYĆ W TERAPII i odesłali go ze spokojnym sumieniem z powrotem do aresztu. PYTAM: JAK CZŁOWIEK, KTÓRY POGRĄŻONY JEST W PSYCHOZIE, MA ZABURZONĄ ŚWIADOMOŚĆ, SAM DO KOŃCA NIE WIE DLACZEGO TAK SIĘ ZACHOWUJE (OKALECZA), MA BYĆ GRZECZNYM, KONTAKTOWYM I WSPÓŁPRACUJĄCYM PACJENTEM?! KTO JEST BARDZIEJ CHORY SŁUŻBA ZDROWIA, LEKARZE, PSYCHOTERAPEUCI ZE SWOIM PODEJŚCIEM, CZY SAM PACJENT?

ZNIKĄD POMOCY, TYLKO OTCHŁAŃ CZARNA...
                                                                                                   




sobota, 3 marca 2012

U bram piekieł stanął...


Pod moim ostatnim postem, w ramach odpowiedzi na jeden z komentarzy napisałam, iż celowo opisuję te smutne wydarzenia, które z jednej strony być może powinnam pominąć, ale z drugiej strony są one dla mnie niezwykle ważne. Dzięki nim powoli odkrywam splot przykrych okoliczności, które w końcu doprowadziły do wybuchu choroby.

Ten wyjazd z kolegami nad morze, który miał rozpocząć tak długo oczekiwane wakacje, niestety, był początkiem całej lawiny nieszczęść. Mój syn wraz z innym kolegami został zatrzymany przez policję do wyjaśnienia okoliczności zdarzenia. Nikt nie ma prawa okaleczać, bić czy dopuszczać się jakichś złych czynów względem drugiego człowieka, tak stanowi prawo i nasza moralność. Oczywiście ani mój syn, ani jego koledzy nie powinni byli dopuścić do tej bójki, nie powinni byli dać się sprowokować temu chłopakowi, a przede wszystkim odpowiedzieć na jego atak! Alkohol dopełnił dzieła i wszyscy wylądowali w areszcie. Niczego nie mogłam się dowiedzieć, tak stanowiły przepisy. Początkowo adwokat też niewiele mógł i chciał powiedzieć. Zrobiono z tego aferę, pokazówkę! Nieważne było, że to tamten chłopak, jako pierwszy zaatakował Filipa. Istotne było, że został pobity syn ważnej osobistości i tylko to się liczyło. Mój syn, wyjechał na weekend, nazwijmy to, jako zdrowy chłopak, ale już nigdy taki nie powrócił! TAMTEN FILIP WYJECHAŁ, TAMTEGO FILIPA STRACIŁAM BEZPOWROTNIE! DLACZEGO, ZNOWU COŚ MU SIĘ PRZYTRAFIŁO?! Tylko takie myśli kołatały się po mojej głowie.

Po paru dniach od zatrzymania, dostałam wiadomość od dziewczyny Filipa, że mój syn, będąc w areszcie pociął się, połknął jakiś metalowy przedmiot i został przewieziony do szpitala! ILE RAZY CZŁOWIEKOWI MOŻE WALIĆ SIĘ ŚWIAT?! ILE TRZEBA MIEĆ SIŁY, ŻEBY TO WSZYSTKO PRZETRZYMAĆ?! Wtedy w nocy, gdy mój syn ciął się, ja nie miałam żadnych przeczuć. Kiedy przewożono go z krwawiącymi ranami na obu przedramionach, kilkaset metrów od naszego domu, z aresztu do szpitala, spałam, nic nie przeczuwając, a podobno matka potrafi mieć przeczucia! Na drugi dzień, gdy pojechałyśmy z Polą, aby dowiedzieć się, co się stało - pan doktor bardzo obcesowo, powiedział mi, żebym sama zapytała syna o powody, dla których się pociął ?! Był przy tym tak nieprzyjemny, żeby nie powiedzieć wprost obcesowy na zasadzie: no, ładnego synalka pani wyhodowała! Niech pani zapyta go o szczegóły, to nie nasz problem!

Weszłyśmy z Polą na salę widzeń. Nigdy wcześniej nie miałyśmy styczności z policją, aresztem. TO BYŁ INNY ŚWIAT, widziany w telewizji i na filmach. Po chwili naszym oczom ukazał się obraz tak tragicznie smutny... Do naszego stolika podszedł Filip, ubrany w jakiś zaplamiony krwią szlafrok, wycieńczony z obandażowanymi rękami, blady i tak przeraźliwie smutny. Tylko w tych oczach widziałyśmy jakiś niepokój i rozkojarzenie. Nie mogłyśmy spokojnie z nim rozmawiać. TO NIE BYŁ TEN SAM FILIP! CO SIĘ Z NIM STAŁO? KTO LUB CO ZROBIŁO MU KRZYWDĘ? CHCIAŁAM KRZYCZEĆ, ŻEBY ODDALI MI MOJEGO SYNA! CHCIAŁAM Z NIM UCIEC, UDZIELIĆ MU POMOCY! BYŁ TAM SAM I SAMOTNY! Proszę, oszczędźcie mi komentarzy, że się doigrał, że zasłużył sobie na takie zachowanie. Po kilku chwilach rozmowy wiedziałam, że COŚ SIĘ Z NIM STAŁO! Mówił, że czuje się, jakby był w "Big Brotherze" tak, jakby ktoś obserwował go przez kamery. Przy tym rozglądał się z przerażeniem po całej sali. Patrzył na zebranych na sali widzeń i mówił, że oni, ludzie tam zgromadzeni, tak dziwnie patrzą na niego, że on nie może znieść ich spojrzeń, że się ich panicznie boi! TEN LĘK I PRZERAŻENIE WIDZĘ DO DZIŚ W JEGO OCZACH! Na pytanie, dlaczego się pociął, nie umiał dać sensownej odpowiedzi. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem - powiedział. Dopiero wtedy, gdy go zobaczyłam, takiego zalęknionego, wystraszonego miałam najgorsze przeczucia i najgorsze myśli. Kto, mój Boże, był wtedy bardziej przerażony? On, który stanął u bramą piekieł, nie wiedząc jeszcze o tym, czy ja mająca już świadomość, że odszedł BEZPOWROTNIE Z MOJEGO ŚWIATA?!

Po kilkunastu minutach od naszego spotkania zabrali go, jak jakiegoś złoczyńcę. Wtedy to po raz pierwszy straciłam syna! Czy odezwą się głosy, że straciłam go już wcześniej, nie będąc świadoma tego! Być może... Wlokłyśmy się z Polą zmartwione, przerażone i zapłakane, wiedząc, że znikąd pomocy dla niego i nas samych. Dlaczego, Panie Boże, wtedy po raz pierwszy wymówiłam głośno słowo - SCHIZOFRENIA?!