Parę dni temu przyleciała na wakacje, moja córka Pola po rocznej nie obecności w domu. Bardzo cieszę się z jej przyjazdu, mimo iż nie obyło się bez problemów typu: zmiana terminu wylotu o dzień później, ponieważ utknęła w korku na autostradzie, gdzie doszło do karambolu i nie zdążyła na samolot. Ofiary w ludziach, helikoptery, karetki pogotowia, straż pożarna, to co ogląda się w mrożących krew scenach w filmach, stało się nagle przykrą rzeczywistością. Cysterna z przyczepą wywróciła się i stanęła w poprzek trzech pasów autostrady, kierowca zasnął za kierownicą, a nadjeżdżające auta z impetem uderzały w ogromny samochód. Jeśli tak wygląda piekło, to ludzie stali u jego bram... Mój smutek usadowił się wtedy na delikatnej pajęczej nici...
Rzecz znamienna, że już na drugi dzień spotkałyśmy dwóch, a właściwie trzech chłopców, którzy są znajomymi, sąsiadami z dzielnicy, a chorują na schizofrenię. Czy to przypadek, czy te spotkania miały nam coś powiedzieć? Nie zrozumcie mnie źle, że chodzę i rozmyślam nad znaczeniem i powodem tych spotkań. Tyle tylko, że było to bardzo dziwne, a zarazem smutne...
Jeden z chłopców, Paweł, rówieśnik Poli, miły, przystojny chłopak, od kilku lat jest na rencie z powodu schizofrenii. Ma za sobą pobyty w szpitalach, ciężkie psychozy, przerwy w braniu leków i długą drogę do akceptacji choroby. Na dziś już wie, że bez leków nie może ogarnąć tej choroby. Ma też świadomość, że jego ciało zmieniło się pod wpływem brania psychotropów. Zrobił się otyły, ociężały w ruchach. Jest to cena, którą musi płacić za okiełznanie tego wroga. Dopóki organizm nie przyzwyczai się do leków, człowiek bywa otumaniony, senny, bez energii. Brak ruchu powoduje nadwagę i inne skutki uboczne. Bardzo przykre, ale nie można zrezygnować z brania leków, kierując się li tylko zmianą figury i sennością. To dokładnie tak, jakby kobieta chorująca na raka, powiedziała, że rezygnuje z brania chemioterapii, ponieważ z tego powodu wypadają jej włosy, a dla niej to atrybut kobiecości. Wybranie mniejszego zła, to może klucz do jakiegoś małego sukcesu, ale żeby takie wybory nastąpiły, czasami trzeba przejść "drogę cierniową". Ta pajęcza sieć okryła i ten smutek, Poli i mój. Było nam strasznie przykro, gdy Paweł mówił nam, że bardzo chciałby mieć dziewczynę. Przypominały nam się sceny, kiedy Filip z przed choroby, miał problemy ze znalezieniem dziewczyny w jej trakcie. Wprawdzie umawiał się z nimi, ale trwało to bardzo krótko, dopóty dopóki, dziewczyna nie zorientowała się, że czasami wygłaszał swoje mądrości nijak nie przystające do panujących w ówczesnym świecie norm. Huśtawka nastrojów, której podlegał, a z którą on sam nie mógł sobie poradzić, powodowała, że dziewczyna odpływała w siną dal. Wtedy i jego dosięgała pajęczyna smutku. Próbował szukać odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje, ale odpowiedź nie nadchodziła, więc szukał dalej...
O, ten pająk smutku był zachłanny i zaborczy, swoją pajęczą sieć zarzucał i na mnie. Powoli wpuszczał swój jad w moje ciało, mózg, paraliżując emocje. Nie wiedziałam, jak pomóc synowi, co uczynić, aby choć trochę był szczęśliwy. Przecież nie mogłam złapać dziewczyny, jak barwnego motyla i usadowić ją na tej pajęczej sieci, byłoby to powolne konanie. Nie miałam moralnego prawa, aby tak postąpić, więc znowu miotałam się w swoim smutku... Czasami miałam wrażenie, że ta pajęczyna była drugą powłoką dla Filipa przez, którą on nie miał siły przedrzeć się, oplatała go niczym kokon, wręcz dusiła go.
Bartosz, drugi fajny chłopak też w szponach tej samej choroby. Przykre, bo oprócz leków bierze czasami narkotyki, jak sam mawia, żeby złagodzić skutki choroby. Jego "schizy" nie pozwalają mu funkcjonować. Przebywa w ośrodkach odwykowych przez parę miesięcy, po czym wychodzi i wraca do nałogu. Sympatyczny, uśmiechnięty, dobrze ubrany młody człowiek, zawsze gotowy do pomocy, a jednak... Ilekroć patrzę na nich, serce mi pęka, ale przystaję przy nich i rozmawiamy, czuję wtedy, że jestem bliżej Filipa. Smutno mi, Boże, po co, na co, dlaczego to wszystko? Wiem, że odpowiedzi nie znajdę, a pajęczyna smutku coraz bardziej mnie oplata...
Trzeci chłopak też Paweł, tym razem, rówieśnik Filipa, będąc na studiach, zachorował. Skończył z trudem licencjat i dalej nie mógł kontynuować nauki. Pamiętam go z przed wybuchu choroby: szczupły, uroda południowca, wysoki i smagły, teraz bardzo otyły. Ma za sobą ciężki epizod choroby - schizofrenii katatonicznej. Mógł siedzieć nieruchomo przez kilkanaście godzin w dziwacznej pozycji, prawie jak człowiek z kamienia. Kiedy ocknął się z tego odrętwienia, walił pięściami w drzwi oddziału psychiatrycznego, błagając matkę, aby zabrała go stamtąd. On, cierpiący psychiczne męki po jednej stronie drzwi i matka szalejąca z rozpaczy po drugiej stronie. Po wielu tygodniach okazało się, że te drzwi stały się bramą do spokojniejszego jutra. Został w szpitalu, psychoza minęła. Paweł, jest bardzo religijny, kiedy jestem w kościele, szukam go wzrokiem, modlę się za niego. Gdy wychodzi, czasami specjalnie idę za nim, patrzę ukradkiem. Rozmyślam, jak wyglądałby Filip, gdyby żył. Nienormalne, być może, ale nie zważam na to. Są dni, kiedy widuję go w autobusie, czy tramwaju. Siedzi, tempo patrzy w okno i mówi coś do siebie, a właściwie nie do siebie, tylko do kogoś kogo on tylko sam widzi...
Pola, powiedziała ostatnio, że to nie tak, iż ona nie chce z nimi rozmawiać, tylko strasznie jej smutno i ciężko, kiedy patrzy na nich i nic nie może zrobić. Wtedy myślę bojowo, jak to nic?! Może dać im cząstkę swojego czasu, swojej uwagi, swojej delikatnej czułości. Zerwać choć na chwilę te pajęcze nici smutku z nich i samej siebie.