piątek, 27 maja 2011

Nostalgia


Za parę dni będę już w Polsce, wracam do domu a tutaj zostawiam córkę. Smutno mi bardzo, jestem wewnętrznie rozdarta, ale w najbliższej przyszłości nie da się nic zmienić. Boję się tego powrotu, gdyż wiąże się on z pewnymi decyzjami, które powinnam podjąć, bo już czas... Kto ten czas określa i kto ustala zasady postępowania? Czy w końcu muszę wszystkiemu się podporządkować? Te decyzje, a za tym idące moje zachowanie powodują, że właśnie dlatego nie spieszno mi do własnego domu.

Od jakiegoś czasu czuję presję moich najbliższych, szczególnie rodziców, aby COŚ zrobić z osobistymi rzeczami mojego syna. Według nich to wystarczająco długi czas od jego odejścia, aby powziąć jakieś postanowienia. No właśnie, a ja bardzo boję się tych nieszczęsnych postanowień, niby jestem bardziej uważna na to, co mówią najbliżsi w tej sprawie, ale dalej chętnie odsunęłabym tę decyzje na czas bliżej nieokreślony. Pytanie, jak długo jeszcze będę to odwlekać? Na dziś bez odpowiedzi...

Wyobrażam sobie, że otworzę drzwi do pokoju Filipa i poczuję przeróżne emocje począwszy od radości, że oto już jestem i ogarniam wzrokiem jego pokój po ogromny smutek, że to tylko pokój, materia (osobiste rzeczy, buty, resztki perfum, które jeszcze wydają aromat). Bodajże w "Lalce" Prusa jest taki fragment, kiedy umiera dziecko (córeczka) jednej z kobiet a ona nie mogąc pogodzić się z tragedią robi, prawie że sanktuarium z jej pokoju. Leżą tam jej lalki, misie, ubranka i wszystko wygląda tak, jakby dziewczynka wyszła na spacer i miała za chwilę wrócić. Kiedy w średniej szkole przerabialiśmy tę lekturę, byłam za młoda, by zrozumieć zachowanie matki po stracie dziecka. Teraz po latach chyba dokładnie wiem, co przeżywała. Czy wtedy mogłam przeczuwać, że za jakiś czas podobne emocje będą moim udziałem...

Gdy piszę tego posta, u mnie jest po dwudziestej drugiej, a w Polce już świta. Chwilę temu Pola powiedziała mi, że weszła na Facebooka i przeczytała, że trenerka Małgorzaty Dydek wydała oświadczenie, iż Małgorzata Dydek nie żyje - wstrząsająca wiadomość! Co warte jest ludzkie życie? Człowiek jest jak trzcina na wietrze, wystarczy silniejszy podmuch i już go nie ma. Ta przykra wiadomość obeszła mnie z kilku powodów, między innymi dlatego, że Pola zna osobiście jedną z sióstr Dydek, podobnie, jak Małgorzata, jest świetną koszykarką. Czy w obecnych czasach nie ma zbyt dużego pędu do osiągania wyników w sporcie przewyższających ludzkie możliwości? Chyba jest - wszystko za wszelką cenę, nawet za cenę zdrowia! Małgorzata, podobno od dziecka miała problemy z sercem przy wzroście 2.18 m. Odeszła, tak młodo (37 lat), zostawiając dwoje dzieci, a z trzecim będąc w ciąży. Czy dla mnie ma to oznaczać, że przed przeznaczeniem się nie ucieknie? Nawet w Australii jej nie uratowali, mam na myśli tamtejszy poziom medycyny?! Czy zawsze człowiek musi być w określonym miejscu i czasie, aby się wypełniło?! Chyba na dziś już skończę, bo wiadomość przysłoniła mi to, o czym chciałam pisać.

                                                                                                       ZAPALAM ŚWIECZKĘ...






niedziela, 22 maja 2011

Moje dwa światy


"Czasami musisz iść, by potem zacząć biec..." - tekst Sebastian Riedel i Piotr Kupicha

Od pewnego czasu moje życie toczy się w dwóch wzajemnie przenikających się światach. Dziś jestem z córką, ale za kilka dni wyjeżdżam stąd, zostawiając ją samą. Pola przyjedzie na wakacje do Polski, ale tylko na miesiąc. Tyle we mnie smutku, bo przed przeznaczeniem chyba się nie ucieknie, tak mi się przynajmniej wydaje. Wszystko miało być inaczej, plany były zupełnie inne. Miała wyjechać za granicę do szkoły tylko na czas nauki, ponieważ uniwersytet zapewniał jej sponsoring w ramach grania w barwach szkoły. Pola jest bardzo dobrą sportsmenką, przykro mi, że nie mogę napisać, jaką dyscyplinę sportu uprawia, ponieważ podałabym za dużo szczegółów dla potencjalnych znajomych.

Ktoś z komentatorów pod jednym z wcześniejszych postów napisał, że według niego musiałam być nadopiekuńczą matką. Sądzę, że byłam uważna, reagowałam na to, co dzieci robią, ale nie byłam nadopiekuńcza ani egoistyczna. Kiedy powoli kończyły się moje, a nie sponsorów pieniądze, bo o nich na tym etapie uprawiania sportu było ciężko, sama zaproponowałam czy też bardziej zgodziłam się na wyjazd Poli do szkoły za granicę. To było jedyne logiczne rozwiązanie dla niej, dla jej pasji. Nie trzymałam jej pod "matczyną spódnicą", wręcz przeciwnie chciałam, żeby podążała za swoimi marzeniami, realizowała swoje plany. O polskim sporcie widzianym oczami rodziców, których dzieci uprawiają jakąś dyscyplinę mogłabym napisać pracę magisterską. Nigdy nie będziemy mieć osiągnięć, wyników, jeśli nie nastąpią radykalne zmiany i to od najwyższego szczebla, i w pełnym zakresie, ale nie o tym chcę pisać, przepraszam. Wspomnę tylko, że w polskiej rzeczywistości sam talent, oby był największy, bez całej otoczki, sponsorów, bazy treningowej etc. sam się nie obroni. Dodam tylko, że tutaj Polę docenili i jak do tej pory, jest najlepsza w drużynie odkąd do niej przyszła oraz w historii tego uniwersytetu zajmuje drugie miejsce w swojej dyscyplinie, i jak na razie jest jedyną słynną Polką. Tak, to wszystko miłe, ale za jaką cenę?! Czy takie właśnie miało być jej przeznaczenie, a ona odgrywa tylko swoją rolę w poszczególnych aktach sztuki zwanej "Jej własne życie". Nie trzymam jej, tylko akceptuję wybory. Nie mogę przecież powiedzieć do niej: droga córko, wracaj do domu, bo teraz wszystko się zmieniło! Nie chcę być sama w domu, tęsknię etc. Uważam, że byłoby to bardzo egoistyczne z mojej strony. Ten czas, który razem spędzamy, tak szybko ucieka ciągle i ciągle go mało... Kiedyś wyczytałam, że rodzice są jak łuki, z których wypuszczają w przestrzeń strzały, czyli swoje dzieci. Im struna tego łuku jest bardziej napięta, tym strzała dalej poleci, coś chyba w tym jest!

To jest jeden z tych moich światów: żywy, energetyczny, a tam gdzieś daleko czeka na mnie przeciwwaga - smutna, inna rzeczywistość. Wrócę do swojej samotni, otworzę drzwi do pustego mieszkania i jak zwykle uderzy mnie ta przerażająca cisza wyzierająca z każdego kąta... Przez tyle czasu zdążyłam w sumie zaakceptować tę swoją samotność i dobrze czuję się w jej towarzystwie, a to jak na razie jest bardzo ważne. JEST TO, CO JEST i nie mogę na tę chwilę nic zmienić, akceptuję ten stan, tę rzeczywistość, żeby nie szarpać się, nie spalać tak do końca. Aby dojść do takiego wniosku, musiałam długo do dojrzewać, niby takie proste, a takie trudne zarazem.

Pamiętam, jak pewnego razu odwiozłam Polę na lotnisko, a było to już po śmierci mojego syna i wróciłam do przeraźliwie pustego mieszkania. To otworzenie drzwi było, niczym wejście w podwoje piekieł. SMUTEK, ŻAL, PUSTKA, TĘSKNOTA, ROZPACZ, wtedy cały wór z najgorszymi emocjami świata w jednej sekundzie spadł na mnie z całą swoją siłą. Poczułam się sama, samotna, bezbronna, wypalona, bez chęci do walki (po co i dla kogo?), opuszczona przez tych najbliższych. Wszyscy, na których zależało mi najbardziej na świecie na swój sposób odeszli... Tak, to prawda, użalałam się nad sobą. Płakałam i płakałam bez końca. Nie miałam męża, nie miałam syna, córka wyjechała, a pies zakończył swój ziemski żywot! Przynajmniej do niego mogłam pogadać, mając nadzieję, że chociaż on mnie wysłucha, ale i on odszedł.

Filip także wspierał Polę w pomyśle, co do tego wyjazdu. Mówił do niej: chcesz grać, chcesz się rozwijać - jedź! Nie zaprzepaść tego, co już osiągnęłaś! On, tak po swojemu był bardzo dumny z Poli. Gdy kolega odwiedzał Filipa, to najważniejsze stawało się wejście na stronę internetową szkoły, żeby pokazać mu wyniki, że Pola znowu wygrała, że jest the best! Widzę tę scenę...boli, gdy o tym piszę, ale cieszę się, że ją pamiętam. Filip z przed choroby był zawsze aktywny w sporcie. Do tej pory mam dyplomy i puchary ich obojga, i przechowuję niczym relikwie. Choroba, zmieniła jego podejście do sportu, do życia w ogóle. Z aktywnego sportowo chłopaka, który lubił pływać, grać w siatkówkę, kosza - zrobił się ociężały, powolny w ruchach, ktoś nowy. Na początku był bunt z mojej i Poli strony, ciągłe próby namawiania go do wyjścia na boisko przed domem, do robienia czegokolwiek. Potem już było tylko godzenie się z tym, co stawało się faktem. Leki, na jedno trochę pomagały, na drugie szkodziły. Wysysały z niego energię, zabierały emocje, chęć do życia, do jakiejkolwiek aktywności. Leżenie na kanapie, słuchanie muzyki, brak planów na dalsze życie, bo przeżycie każdego dnia, było dla niego nie lada wysiłkiem. Jego pokój, jego azyl, jego mały świat. Wrócę do tego świata już niedługo, tęsknię za nim. Wiem, że powinnam pomyśleć o jakichś zmianach, bo tak, jak w tej piosence poniżej. Nic nie jest łatwe, wiem, ale czasami tak trudno powiedzieć, czego się chce..., bo nie ma już marzeń.

"Czasami musisz iść,
by potem zacząć biec
Czasami musisz poczuć wiatr,
by obudzić się,
ale częściej musisz śnić
wierzyć w to, co masz
Zobacz, ile jasnych gwiazd
chce dla Ciebie żyć, dla Ciebie śnić

Tylko powiedz, czego chcesz

no powiedz, czego chcesz
i nie ważne, co to jest,
i nie ważne, gdzie to jest"
                                               tekst Sebastian Riedel i Piotr Kupicha
                                     



                                                                                         

czwartek, 19 maja 2011

Będę z Tobą



Katarzyna Groniec - "Będę z Tobą"



Ze swojej drogi zejdę
będę z Tobą
dokądkolwiek pójdziesz cokolwiek zrobisz
będę z Tobą
gdziekolwiek się zwrócisz cokolwiek powiesz
będę z Tobą


Ze swojej drogi zejdę
będę z Tobą
i w najlepszej z chwil i najgorszej też
będę z Tobą
jak i w pierwszym tak i w ostatnim dniu
będę z Tobą
z Tobą


Ty przed Tobą świat
za Tobą ja
a za mną już nikt


Ty przed Tobą świat
za Tobą ja
a za mną już nikt


Ze swojej drogi zejdę
będę z Tobą
dokądkolwiek pójdziesz cokolwiek zrobisz
będę z Tobą
gdziekolwiek się zwrócisz cokolwiek powiesz
będę z Tobą
z Tobą


Ze swojej drogi zejdę
będę z Tobą
i w najlepszej z chwil i najgorszej też
będę z Tobą
jak i w pierwszym tak i w ostatnim dniu
będę z Tobą
z Tobą


Ty przed Tobą świat
za Tobą ja
a za mną już nikt


Ty przed Tobą świat
za Tobą ja
a za mną już nikt

wtorek, 17 maja 2011

Nie wiem czy jesteś szczęśliwa?


Dziś są urodziny mojej córki, Poli. Cieszę się, że tego dnia mogę być przy niej. Wiem, że mimo, iż ma tutaj kolegów, przyjaciół, a przede wszystkim chłopaka, momentami czuje się samotna. Wyjechała z Polski kilka lat temu, jako nastolatka musiała radzić sobie w tej nowej rzeczywistości. Wydaje mi się, że życzenia, wiersze, wierszyki, które kierujemy do naszych dzieci rosną i zmieniają się wraz z nimi, a przy okazji, szukanie jakichś urodzinowych życzeń dla Poli, wcale nie było łatwe. Chciałabym tak jak każda matka, której dobro jej dziecka jest najważniejsze na świecie, by po tylu traumach, wreszcie omijały ją życiowe zawirowania. Pola, musiała szybko dorosnąć z różnych powodów. Powiedziałabym, że przykrości w dotychczasowym bilansie jej życia przeważały nad spokojem i radością, i może warto, aby po burzy wreszcie dla niej też wyjrzało słońce. Ostatnio, coraz bardziej doceniam wagę słów wypowiadanych w życzeniach. Dla mnie, to nie jest, tylko wyklepanie formułki, chociaż wcześniej bywało różnie, a w tym roku oprócz tych tradycyjnych życzeń, chcę jej przeczytać takie fajne, miłe życzonka, które wyszukałam w internecie, ma być miło, śmiesznie i wesoło, czyli taki urodzinowy bukiet życzeń dla Poli:

"Nie wiem, czy jesteś szczęśliwa,
ale naprawiasz w końcu swój świat
znalazłaś się na zakręcie życia,
mimo że tak niewiele masz lat
masz za sobą już losu wyboje
nadszedł więc czas, by wygładzić szlak
teraz od Ciebie zależy, jak ułożysz swój świat.

Wszystko, co było Twoim marzeniem,

co jest i będzie w przyszłości
niech nie mija z cichym westchnieniem,
lecz się spełni w całości.
Wszystko, co piękne i upragnione,
niech będzie w Twoim życiu spełnione!

Twoje Urodziny są wyjątkowym dniem,

w którym pragnę życzyć Ci
wspaniałych ludzi na Twojej drodze,
przyjaznych gestów,
którymi będą Cię obdarzać,
bezchmurnego nieba w Twoich snach,
barwnej wiosny w Twoim sercu,
śpiewu słowika w Twoich marzeniach
oraz wiecznej młodości w Twojej duszy."

Pamiętam, parę zabawnych sytuacji, gdy przywieźliśmy maleńką Polę ze szpitala, a Filip z niecierpliwością dopytywał się, kiedy będzie mógł bawić się z nią, bo chce pokazać jej swoje wojsko. Nie mogąc doczekać się, kiedy się obudzi, próbował ciągnąć ją za rzęski, żeby tylko wreszcie otworzyła oczy. Któregoś dnia kazał mi odwieźć ją z powrotem do szpitala, płacząc, że ona nie jest jego siostrą, bo ma inny kolor skóry niż on, w tym czasie schodziły z niej resztki fizjologicznej żółtaczki. Hmm, a z jaką odrazą wynosił jej mokre pieluszki do łazienki... Im bardziej Filip rósł, tym mniejszą miał ochotę na zabawę z siostrą, która "plątała się" pośród jego kolegów. Gdy byli starsi potrafili okładać się wiosłami na pontonie, by za chwilę grać razem w "nogę". Wtedy Pola była potrzebna drużynie i dumnie stała na bramce, a czasem pozwolili jej być napastnikiem.

                                                                                               


                                                       
                                                       
                                                                                                           
                                                                                       



sobota, 14 maja 2011

Mamo, wołam Twoje imię



W miejscu, w którym obecnie jestem, w ostatnią niedzielę obchodzono Dzień Matki trochę wcześniej, aniżeli w Polsce. Jest mi trochę smutno, bo będąc tutaj nie jestem związana z tym świętem ani emocjonalnie, ani historycznie. W tym roku nie poczuję tego święta również w Polsce, ponieważ wyjeżdżam stąd pod koniec maja, także jestem poza wszelką celebracją. I tak należę do szczęśliwców, że ten dzień przypadł akurat w niedzielę, w związku z tym, mogłam spędzić go razem z córką. W sumie, tak mało czasu mamy dla siebie. Ciągle i ciągle za mało... Pola codziennie zajęta, zabiegana pomiędzy uczelnią a pracą. Zaczęłam świętowanie, właściwie wieczór wcześniej w sobotę, kiedy Pola powiedziała mi, że tak myślała sobie pewnego razu o tych naszych wzajemnych relacjach i doszła do wniosku, że... ja nawet jej się udałam, tak fajnie i ciepło to zabrzmiało. Zaśmiałyśmy się obie, bo powiedziała, to przy okazji jakiegoś wesołego komentarza. Sama zauważyła, że kiedy jestem w domu w Polsce, ona bardzo często dzwoni, nie możemy się nagadać, a jej koleżanki z Meksyku, Brazylii o Stanach, nie wspomnę, nie mają takiego ciśnienia na częste dzwonienie do domu, jak ona.

Ten dzień spędziłyśmy, tak jak chciałyśmy. Poszłyśmy do restauracji, dostałam piękną różę i było naprawdę miło, ale... no właśnie. Chyba gdzieś podświadomie szukałam kogoś na pustym krześle, odczuwałam brak tej jednej, ważnej osoby przy stole. Łapałam się na tym, że czasami uciekałam myślami do przeszłości, gdy życzenia i kwiaty dostawałam od obojga moich dzieci. Niby byłam obecna, ale tak nie do końca. Oczywiście, przypominałyśmy sobie niektóre zabawne sytuacje, kiedy to po życzeniach bez względu na rodzaj święta, dzieci od razu deklarowały gotowość pójścia na naszą ulubioną pizzę. Mieliśmy taki swój rytuał, że zawsze na koniec roku lub jakieś święta (Dzień Dziecka, Dzień Matki), szliśmy do tej samej już wypróbowanej pizzerii. To znowu jest przeszłość ta wesoła, mimo, że boli. Teraz, tak mi się wydaje, że powinniśmy czasami otwierać drzwi od pokoju z dziecinnymi zabawkami i wietrzyć go. Powyciągać na światło dzienne coś, co jest głęboko skrywane na dnie szuflady, podotykać delikatnie i z troską. Te zabawki, to najczulsze wspomnienia. One czasami bolą, ale jak dobrze, że są...

Przeczytałam kiedyś, że codziennie powinno się przeznaczyć na czas dla dziecka minimum 20-30 min., ale takiego bezwzględnego bycia, tylko dla dziecka i z dzieckiem, słuchania go, patrzenia na niego z uwagą. To nie ma być czas wliczony na odrabianie lekcji, zawożenie i przywożenie z zajęć szkolnych. Tylko Ty i Twoje dziecko! Niby tak dużo tego czasu, a jednocześnie, tak mało. Co to jest 30 min. z 24 godzin?! Właśnie w związku z tym Dniem Matki przyszedł mi do głowy dziwny skądinąd pomysł, aby od następnego roku obchodzić Dzień Matki przez dwa dni po sobie następujące. Oznaczałoby to, że sama świadomość przynajmniej dla mnie, iż ten pierwszy Dzień Matki przeznaczę na bycie duchem i ciałem z córką, choć z tym ciałem może być w naszym przypadku różnie (córka tutaj, a ja w Polsce). Tak sobie wyobrażam, że nie obędzie się bez wspominania Filipa, oczywiście, ale będę starała się być dla Poli i tylko z nią, bo świadomość, że następnego dnia pójdę spokojnie na cmentarz i ten czas przeznaczę dla Filipa (posiedzę, pomodlę się, zapalę świeczkę), powoduje niesamowity spokój i radość. Każdemu dziecku poświęcę swój czas w myśl maxymy: "Oddaj, co boskie Bogu, co cesarskie cesarzowi". Mam tylko nadzieję, że ten pomysł się sprawdzi.

Ostatnimi czasy coś wzięło mnie na słuchanie muzyki takiej, której na co dzień nie mam zwyczaju słuchać. Odkąd pamiętam, kiedy słucham piosenki Violetty Villas pt."Mamo", wzruszam się ogromnie. Zawsze wtedy myślę o Filipie, że tam jest mu smutno i obco, że próbuje mi powiedzieć, że tak naprawdę, to on się nie skarży, ale że czasami spogląda na nasz dom, że woła moje imię, a ja go nie słyszę, bo... wtedy w sercu go kołyszę. Tak trudno, tak ciężko, tak smutno mi, Boże...

Violetta Villas - "Mamo"

"Mamo, smutno tu i obco

drzewa inne rosną
i ciszy nikt nie zna tu

Mamo, nie myśl, że się skarżę

żal mi tylko marzeń
dziecięcych dni, moich dni

Widzę znów nasz dom

Ciebie Mamo w nim
wspominam stary klon
ciemny i wysoki jak dym

Mamo, wołam Twoje imię

znowu jesteś przy mnie
jak za dawnych lat

Widzę znów nasz dom

Ciebie Mamo w nim
wspominam stary klon
ciemny i wysoki jak dym

Mamo, w sercu cię kołyszę

list do Ciebie piszę
ciemny jak ta noc

To nieprawda, Mamo

jutro wyślę inny list
jest dobrze Mamo, tak jak miało być
a Ty Mamo, śpij
jeszcze noc dobrze, śpij
o, Mamo."

Miłości i jeszcze raz miłości tej najwspanialszej dla wszystkich Mamuś na świecie.

                                                                                                           




                                                                                                               
                                                                                                                 
                                                                                                     

czwartek, 5 maja 2011

Któregoś dnia narodziłeś się, mój synku


List do Syna... ocalić od zapomnienia

Któregoś dnia we wczesno-jesienne popołudnie narodziłeś się, mój Synku. Było to na tyle dawno, że czas powinien zrobić swoje i zatrzeć pewne kontury rzeczywistości. Jednak, niektóre szczegóły pamiętam tak, jakby wydarzyły się w niedalekiej przeszłości. Próbuję przypomnieć sobie czy czasami rozmawialiśmy o Twoich narodzinach, gdy byłeś już dorosły, ale chyba rzadko schodziliśmy na tego typu tematy, bo według Ciebie było to takie mało męskie.

Synku, jeżeli mam wierzyć, że czujesz moje myśli, to powinnam "stanąć w prawdzie" przed Tobą. Muszę tylko mieć nadzieję, że dopiero teraz, będąc jakimś innym bytem, może zrozumiesz wszystko, co chcę Ci napisać i powiedzieć. Byłeś i jesteś DZIECKIEM MIŁOŚCI - mojej największej, mimo że momentami bardzo trudnej, bo niedojrzałej. Często zastanawiałam się, czy przypadkiem Pan Bóg nie ukarał mnie, zabierając mi Ciebie, bo nie byłam w pierwszej chwili zachwycona, gdy dowiedziałam się, że jestem z Tobą w ciąży. Jak trudno przyznać się do winy, że nie skakałam z radości, gdy pan doktor oznajmił, że Ty już któryś tydzień rośniesz pod moim sercem. Wiem, że nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia na takie myślenie! Ale proszę, wysłuchaj mnie... Byłam wtedy bardzo młodą dziewczyną na pierwszym roku studiów, tam chciałam tylko przeczekać, żeby ponownie zdawać egzaminy na swoją ukochaną uczelnię artystyczną.

Możesz z sarkazmem wykrzyczeć mi, że najpierw trzeba było pomyśleć o konsekwencjach zabawy w dorosłość przed faktem ciąży, a nie po nim! Tak, masz rację! Wzięliśmy się za sprawy ludzi dorosłych, nie mając wcześniejszego przygotowania do życia. Na co liczyliśmy w swojej naiwności, nie wiem. Zakochaliśmy się w sobie taką pierwszą, zwariowaną i jedyną miłością. To właśnie ta miłość, spotkana przypadkiem, zmieniła raz na zawsze moje plany na dalsze życie. Może mnie choć trochę zrozumiesz, bo przecież sam byłeś zakochany. Pamiętasz, jak odprowadzałeś swoją dziewczynę dwie godziny, żeby potem przyjść do domu i wisieć na telefonie kolejne dwie?!

Synku, przez cały okres ciąży bardzo dbałam o Ciebie i tym samym o siebie. Pilnowałam badań kontrolnych, ćwiczyłam w domu oddychanie, jadłam tonami jabłka, tylko czasami karmiłam Cię nerwami, bo byliśmy za młodym małżeństwem, żeby zrozumieć, co znaczy życie we dwoje. Proszę Cię, wybacz mi! Czy to ja przyczyniłam się do tego, że Twój system nerwowy nie był tak silny, jak powinien?! Sama też musiałam z miesiąca na miesiąc nagle wydorośleć, próbowałam zmieniać podejście do życia i zaniechałam marzeń o studiach na upragnionym kierunku. Być może teraz podjęłabym inną decyzję, ale wtedy nie mogłam postąpić inaczej wobec Ciebie.

Powoli wszystko zaczęło się układać i czekaliśmy na Ciebie, na CUD TWOICH NARODZIN. Właśnie któregoś dnia ten cud się wydarzył. Pamiętam, jak leżąc na sali porodowej, zadzwoniła babcia (słyszałam rozmowę z położną) i pytała, czy córka już urodziła. Według położnej miałeś pojawić się na świecie za jakieś półtorej godziny, a tak naprawdę po trzydziestu minutach słyszałam już Twój płacz. Była dokładnie 14:10, w któryś jesienny czwartek,a dokładniej 25 września. Lekarz pediatra powiedziała, co zostało odnotowane w książeczce zdrowia (mam ją na pamiątkę), że dostałeś najwyższe noty w skali Apgara. Przyszedł Twój tata, ciocia, wujek i przynieśli mi Nutellę, ananasy w puszce, takie miałam zachcianki. Stali pod drzwiami, gdy Ty miałeś zaledwie kilkanaście minut życia. Nikt nie spodziewał się, że tak szybko zechcesz powiadomić ich, że jesteś już na świecie. Twój tata, pożyczył wtedy od kogoś kawałek kartki i jak później mówił, napisał do mnie najpiękniejszy list, jaki kiedykolwiek od niego dostałam, przecież nie było telefonów komórkowych. Trzymam go do tej pory z innymi listami od niego, przewiązany czerwoną wstążeczką...

Pamiętasz, jak kiedyś pokazywałam Tobie i Poli moje szpitalne skarby po Was. Bransoletki ze szpitala, które mieliście zakładane na rączki. Już wówczas przekręcono Twoje (nasze) nazwisko! Po Tobie do tej pory mam taki maleńki, wysuszony kikucik (resztki pępowiny). Niestety, był to czas kiedy nie można było asystować przy porodzie. Widzisz, trochę za szybko urodziłeś się i nie dane nam było doczekać zmiany przepisów w służbie zdrowia. Czy jest większa radość dla matki niż ta, kiedy przynoszą jej dziecko po raz pierwszy? Tak, ja piszę o tamtym czasie. Nie położyli mi Ciebie na sercu, nie dali dotknąć, przytulić, tylko od razu zabrali do drugiego pomieszczenia na rutynowe czynności, to wszystko działo się za szybko. Dopiero po paru godzinach przywieźli mi Ciebie i inne maluszki na salę, na czas karmienia. Miałam tylko pół godziny, żeby Ciebie nakarmić, a przede wszystkim, żeby przywitać się z Tobą i przytulić. Już wówczas tego czasu było za mało dla Ciebie, a Ty mały, "biały pierożku", tak szczelnie zawinięty w szpitalne pieluszki, smacznie sobie spałeś. Nie miałeś nawet ochoty poznać mnie. Pewnie myślałeś, że mamy przed sobą całe życie... Wiem, że byłeś bardzo zmęczony po trudach podróży. Za to ja, mogłam popatrzeć chociaż na Twoją buźkę. Miałeś taką długą grzywkę, że po paru dniach robiłam Ci już przedziałek. Kiedy nie chciałeś obudzić się na karmienie, podeszła siostra, ściągnęła Ci z główki pieluszkę i zaczęła pocierać Twoje lewe uszko, żebyś otworzył oczka. Musiałeś czuć, że Cię tarmosi, bo robiłeś podkówkę. Jak ja szczerze jej nie nawidziłam, za to "znęcanie" się nad Tobą. Ty mój Synku, tak naprawdę, byłeś od początku takim "Tadkiem Niejadkiem" i nie chciało Ci się za bardzo wysilać. Pamiętam też jedno z życzeń, które dostaliśmy na ślubie od mojej przyjaciółki. Napisała ona: "Choć nie macie jeszcze dachu, pobieracie się bez strachu. Za ten bohaterski czyn, niechaj pierwszy będzie Syn". I jej słowa - życzenia okazały się prorocze. Zdarzył się cud narodzin i cud rodzącej się z godziny na godzinę, z dnia na dzień miłości nas wszystkich do Ciebie, Synku...

                                                                                                           mama
Ps.
Ja nie śpiewałam Tobie ani Poli kołysanek, tak bardzo Was za to przepraszam. Tuliłam Was, nosiłam na rękach, gaworzyłam w Waszym języku, ale nie śpiewałam, a teraz jest już na pewne zachowania za późno, minęły bezpowrotnie.
               

                                                                   




niedziela, 1 maja 2011

Kołysanka dla Okruszka



Na początek, mała korekta do poprzedniego posta pt. "Gdzie jesteś mój synku". Błędnie napisałam, że piosenka autorstwa Seweryna Krajewskiego pt. "Kołysanka dla Okruszka" adresowana była do młodszego syna Maksymiliana. Korekta - ta kołysanka została specjalnie napisana dla starszego syna Sebastiana. Przepraszam za tę pomyłkę i jednocześnie dziękuję jednej z osób - Izis za poprawienie mnie. Artykuł dotyczący odejścia ich młodszego synka, czytałam parę lat temu i stąd pomyliłam fakty wcześniej nie sprawdzając ich, za co przepraszam.

Natomiast ja od niedawna zakochałam się w kołysankach i jak na razie nic nie jest w stanie tego zmienić. Zresztą, wcale nie mam zamiaru odkochiwać się, to takie miłe uczucie. Rozsmakowałam się w ich tekstach, spokojnej muzyce. Dla mnie kołysanki niosą w sobie wielkie przesłanie: mówią prawdę o miłości i prostocie uczuć do dziecka. One wydobywają miłość z mroku naszej duszy, zaglądają w otchłań naszego serca i rozświetlają codzienność. Dlatego na dobranoc czasami włączam sobie jedną z ulubionych kołysanek i odpływam... Niestety, często pojawia się ucisk w sercu, że dla mnie coś już się skończyło i nie wróci, że jakiś etap w moim życiu został zamknięty, bezpowrotnie. Przychodzi żal, że kiedy moje dzieci były małe, ja nie śpiewałam im kołysanek, bo sama z siebie nie znałam tego typu piosenek, bo może nikt mnie ich nie śpiewał. Podobnie w radiu i telewizji, gdy leciały tego typu piosenki, ja nie przywiązywałam do nich większej uwagi. A teraz odkryłam je za późno... W życiu każdego człowieka jest czas na miłość, rodzenie i odchodzenie. Jeśli coś się przeoczy, tak jak ja te kołysanki, straconego czasu nie nadrobi się już nigdy, a jeśli nawet, to zawsze pozostanie jakiś osad na dnie duszy, że to nie ten czas, ten właściwy dawno już minął...

"Kołysanka dla Okruszka"

"Królu mój ty śpij ty śpij a ja

Królu mój nie będę dzisiaj spał
Kiedyś tam będziesz miał dorosłą duszę
Kiedyś tam kiedyś tam
Ale dziś jesteś mały jak okruszek
Który los rzucił nam

Skarbie mój ty śpij ty śpij a ja

Skarbie mój do snu Ci będę grał
Kiedyś tam będziesz spodnie miał na szelkach
Kiedyś tam kiedyś tam
Ale dziś jesteś mały jak muszelka
Którą los zesłał nam"
                                                                        tekst Seweryn Krajewski