"Im bardziej ciebie zapominam,
tym bardziej twarz ta mnie przeraża (...)
Zostań ze mną,
żebym była lepsza,
zostań dla mnie samej,
wyrzeźbiłam cię w powietrzu,
oprawiłam w złotą ramę (...)
czas nie zatarł śladów jeszcze...
Zostań ze mną w mojej duszy chorej (...)
Im bardziej jestem roztargniona,
kiedy twe imię słyszę z boku,
tym bardziej wstyd mi, że nie płaczę,
tak jak płakałam w zeszłym roku.
Zostań ze mną,
zostań choć na niby,
w moich gestach,
w tym jak głowę noszę,
zostań ze mną, nawet gdybym
zapomniała, o co proszę"
Z wiersza Agnieszki Osieckiej, adresowanego prawdopodobnie do ukochanego mężczyzny, wybrałam te fragmenty, które mogą odpowiadać relacji matka - syn, które oddają to, co od kilku dni robię, nastrojowi, któremu się poddałam. Dosyć długo nie pisałam, ponieważ po przyjeździe wzięłam się za gruntowne porządki i poniekąd to jest sprawca mojego braku czasu. W pewnym sensie bałam się tego powrotu do domu, bo wiedziałam, że moi rodzice będą wywierać na mnie presję, aby wreszcie zacząć coś robić z osobistymi rzeczami syna. Wprawdzie mówią o tym delikatnie, ale ja czuję ten ciężar.
Wspominałam kiedyś, że od pewnego czasu zaglądam na forum poświęcone osobom po stracie. W jednym z komentarzy zadałam pytanie, co osoby po stracie robią z rzeczami swoich najbliższych i czy jest jakiś umowny czas na ich uprzątnięcie? Ku mojemu zdziwieniu, jak do tej pory, ponad dwa tygodnie, około dziewięćset osób "weszło" na ten temat, a kilka dało swój komentarz. Rozumiem, że nie wszyscy chcą i lubią pisać, dla niektórych jest to zbyt trudny i bolesny temat, ale dzięki temu uzyskałam namiastkę spokoju. Dowiedziałam się, że mieszczę się w granicach tzw. normalności, że nie tylko ja mam opór przed zrobieniem kolejnego etapu w sensie materialnym tj. pożegnania się z synem. Nie będę chyba nadwyrężała czyichś zwierzeń i naruszała ich prywatności, jeśli powiem, że jedna z matek napisała, iż do tej pory nie uprała pluszowej zabawki po odejściu jej dzieciątka, bo jeszcze...czuje na niej zapach oliwki..., jakie to przeraźliwie smutne. Inna mama napisała, że przenosi się do nowego domu, a rzeczy syna, który odszedł zabiera ze sobą, tam będzie jego pokój. Jeszcze inna osoba napisała, że rzeczy leżą w szafie, a pokój wygląda tak, jakby syn wyjechał na wakacje. Rzeczy w biurku, gitara, rolki, tylko czekają na powrót właściciela... Tego rodzaju przykłady mogłabym mnożyć. Doskonale rozumiem tych rodziców, nawet nie mówię, że próbuję ich zrozumieć, po prostu wiem o czym piszą.
Jest piątkowy, ciepły wieczór i gdzieś w oddali na przekór temu o czym piszę, leci piosenka "Jesteś szalona", gdzieś jest impreza. Ktoś wyszedł na balkon, ktoś się śmieje, ktoś podryguje w takt muzyki, czyli samo życie. Radość przeplata się ze smutkiem. I dobrze, bo powinniśmy mieć w życiu przeciwwagę, tylko jak trudno do niej dotrzeć. Czy ja też jestem na swój sposób szalona, że nie chcę pozbyć się rzeczy Filipa? Przekonałam się, że ze mną jest wszystko w porządku, przynajmniej pod tym względem, gdy czytam te wypowiedzi na forum. Każdy powinien wsłuchiwać się w siebie... Czy to jest egoizm z mojej strony, że nie chcę oddać tych rzeczy? Dobrze wiem, że ktoś by się cieszył, ale nie mogę, jeszcze nie mogę, to nie ten czas. Usłyszałam niedawno, że tymi rzeczami, trzymam Filipa w tym ziemskim świecie, że nie pozwalam mu odejść, że te rzeczy świadczą o tym, iż jeszcze się z nim nie pożegnałam. Oj, za dużo tych "że".
Dziś, siedziałam w pokoju syna próbując robić porządki, ale do rzeczy typu jego ubrania, obuwie jeszcze nie dotarłam. Przeglądałam zeszyty, czytałam notatki i nie mogłam ich wyrzucić, czy nawet zrobić selekcji, to do śmieci, a to na pamiątkę do szuflady. Wszystko było ważne i cenne. Przez tyle lat przechowuję zeszyty Poli i Filipa z pierwszej klasy, ich laurki, ich pierwsze listy miłosne z przedszkola. To wszystko tworzy naszą, ich legendę, kawał naszego życia. W tych zeszytach Filipa jest obraz jego samego, kiedy denerwowałam się, że on będąc w wieku dojrzewania, tak "prowadził" zeszyt, iż na 96 kartkach zawarł trzy przedmioty, rzekomo z oszczędności?! Oprócz tego, pisał swoiste hymny pochwalne na temat ulubionej drużyny piłkarskiej, której kibicował. Przeglądałam też ich zdjęcia z balu na zakończenie ósmej klasy. Filip, jego koledzy w garniturach w otoczeniu pięknie wyglądających dziewczyn. Na innym zdjęciu, Pola na swoim balu, parę lat później z różą w zębach i ze zbolałą miną z powodu za ciasnych butów. Roześmiane, zadowolone nastolatki, którym wydawało się, że są już tacy dorośli, wszystkowiedzący. I jeszcze jedno zdjęcie, a właściwie dwa zdjęcia rentgenowskie dłoni, którą Filip miał złamaną, będąc w ósmej klasie. Patrzyłam na to zdjęcie z bólem i radością jednocześnie, że takie zdjęcie w ogóle mam. Jego ślad, jego kości..."z prochu powstałeś i w proch się obrócisz". Czy to wszystko, aby jest prawdą? Gdy uleci nadzieja, cóż pozostanie, jeśli nie wiara?