sobota, 30 marca 2013

Moja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, Panie

Witam świątecznie,


Z okazji Świąt Wielkiej Nocy dla Wszystkich, którzy zatrzymujecie się przy moim blogu, składam najserdeczniejsze życzenia, aby te święta upłynęły w spokoju i miłości. Pozwólcie, że przywołam słowa, które ostatnio przeczytałam. Niech stanowią motto na te nadchodzące święta:


"MOJA PRZESZŁOŚĆ PANIE W TWOIM MIŁOSIERDZIU.
 MOJA TERAŹNIEJSZOŚĆ W TWOJEJ MIŁOŚCI, PANIE.
 MOJA PRZYSZŁOŚĆ W TWOJEJ OPATRZNOŚCI."
                                                                               
                                                                                św. Ojciec Pio

niedziela, 24 marca 2013

A kiedy będziesz moją żoną


W poprzednim poście napisałam, iż w moim życiu jest tak mało radości, że jak najdłużej chciałabym celebrować na różne sposoby ślub Poli i Steve'a, a to za pomocą zdjęć wysyłanych do rodziny i znajomych czy też spisać na kartkach "wirtualnego papieru" wspomnienia z tego wydarzenia. Jeśli istnieje w naszej kulturze określenie - szczęśliwa matka Panny Młodej, to ja tak się czułam! Przepełniała mnie radość, że oto dane mi było przybyć na ślub córki. Natomiast smutkiem napawał fakt, że ślub i całe wesele nie odbywały się w Polsce w gronie ważnych dla nas osób. Kto wie, może pojawi się jeszcze sposobność na ślub kościelny, który tym razem odbyłby się w Polsce. Wiem i czuję to, że zabraknie na tej polskiej ceremonii mojego Taty, który odchodzi z tego świata. Dlatego tak ważne było, aby mieć coś radosnego w zanadrzu, kiedy nastanie czas żałoby. U mnie po krótkim okresie radości i wesela w sercu szybko nastąpił czas smutku...

Żeby dziś odtworzyć atmosferę ze ślubu Poli i Steve'a, muszę nie lada wysilić się. Chciałam napisać tego posta w trochę innym klimacie, na inne kwestie zwrócić Waszą uwagę, ale nie potrafię. Tamten czas wesela już minął, a nieproszony gość stoi za drzwiami i coraz głośniej łomocze w nie! Mam nadzieję, że będzie mi trochę łatwiej, a to za sprawą zdjęć, które dziś otrzymałam.

Jeśli niepisaną prawdą jest, że kobieta najpiękniej wygląda w dniu swojego ślubu, to Pola właśnie tak wyglądała. Wszystko było przemyślane w najdrobniejszych szczegółach. Piękna suknia, buty, kwiaty dopełniały całości, ale i Steve prezentował się dostojnie. Miło było usłyszeć od niego podziękowanie za przywiezioną z Polski kamizelkę i krawat specjalnie dla Pana Młodego. Kiedy oglądałam zdjęcia z tej ceremonii byłam pod wrażeniem, że tak wiele można z nich wyczytać. Tyle dobrych, pozytywnych uczuć widać, ale najważniejsza z nich jest MIŁOŚĆ tych dwojga ludzi.

A przy okazji tego ślubu, proszę, powiedzcie mi, czy tak właśnie musiało być, ponieważ jakieś dwa lata temu obejrzałam film z gatunku komedii romantycznej pt."Mama mia" i popłakałam się potwornie. Kiedy inni śmiali się serdecznie, ja jak zwykle dopatrywałam się drugiego dna, ale tym razem widziałam coś pięknego i wzniosłego. Zamarzyło mi się, aby jedna ze scen filmu, wydarzyła się także w moim życiu. Meryl Streep, która grała matkę Panny Młodej, poprowadziła swoją córkę do ołtarza w maleńkim kościółku na jednej z malowniczych greckich wysepek, w którym to miał nastąpić moment zaślubin jej jedynego dziecka. Ona wychowywała ją sama, uważała zatem, że nikt nie miał prawa do tego gestu - symbolu oddania córki pod skrzydła przyszłego męża, tylko ona matka. Dlatego też mój poprzedni post zatytułowałam "Opuści córka matkę swoją". Między innymi płakałam dlatego, bo widziałam w tej scenie siebie i Polę. Wydawało mi się wtedy i teraz, podobnie jak mojej bohaterce, że nikt poza mną nie ma prawa do tego gestu. Minął jakiś czas i moje marzenie się spełniło - TO JA, POPROWADZIŁAM MOJĄ CÓRKĘ PRZED OBLICZE NAJWYŻSZEGO SĘDZIEGO, PRZED KTÓRYM POLA MIAŁA WYPOWIEDZIEĆ SŁOWA PRZYSIĘGI MAŁŻEŃSKIEJ. Kiedy otworzyły się drzwi do sali, w której tłumnie czekali goście, ja widziałam tylko Steve'a patrzącego z zachwytem na moją córkę i byłam szczęśliwa. To było nasze wielkie wejście, bo oto podałam Poli swoją dłoń, aby ona po raz ostatni, jako moja mała córeczka, mogła się na niej wesprzeć. Gdy tak dostojnie prowadziłam Polę usłyszałam...westchnienia pełne zachwytu. Dla takiej chwili można poświęcić wiele. Moi znajomi mówią, że młodzi na swój sposób są do siebie podobni. Dlaczego o tym piszę? Ten zachwyt był jeszcze z innego powodu, gdyż większość osób znała Polę z tzw. sportowego stylu ubierania się. Widzieli ją głównie w dresie i "trampkach" biegającą po korcie, a tu zobaczyli kogoś zupełnie odmienionego. Cieszyłam się, że choć na chwilę wydobyła swoją dziewczęcość, a może kobiecość, bo już na drugi dzień po ślubie, ubrana w dresy z włosami spiętymi w koński ogon, pojechała z mężem i gośćmi, aby postrzelać na pustyni z różnych rodzajów broni. Ot, cała Pola! Gdy zobaczyłam na jednym z portali zdjęcia z tej eskapady, zamarłam! W każdym momencie, tylko nie kilkanaście godzin po ślubie, czegóż zresztą nie robi się dla gości?!

A ja, no cóż, gdy doprowadziłam Polę do tego wzruszonego, miłego chłopaka, który za chwilę miał stać się jej mężem, powiedziałam do niego takie słowa: Steve, całe dotychczasowe życie byłam blisko Poli. Teraz nadszedł czas, aby oddać ją pod opiekę męża, czyli Twoją. Proszę, opiekuj się nią! Czułam, że minuta po minucie muszę właśnie tak odegrać tę scenę, najlepiej zresztą jak umiałam. To było moje ostatnie wejście jako matki, która dla dobra córki, powinna usunąć się na dalszy plan, bo oto za chwilę ktoś inny będzie dla niej całym światem. Sędzia zapytał Polę: czy chce poślubić tego mężczyznę? A on...patrzył na nią zakochanym wzrokiem i może myślał jak w tym wierszu: "A kiedy będziesz moją żoną, umiłowaną, poślubioną...". Wspomnę jeszcze, że mimo iż był to ślub cywilny, miałam okazję przeczytać fragment z "Hymnu o miłości" św. Pawła. Ja czytałam po polsku, a ktoś z rodziny Steve'a po angielsku - bardzo miły akcent.

Niestety, nie mogę dalej zacytować za poetą, że po ceremonii poszli cisi, zamyśleni wśród złotych przymgleń i promieni, bo życzeniom i pocałunkom ze strony gości nie było końca. A potem była już uczta weselna, na której Pola i Steve wraz z gośćmi hucznie się bawili. Między innymi zdjęcia, które były robione na tej uroczystości, mówią prawdę o ich miłości, a ja jako szczęśliwa matka, tak bardzo chcę wierzyć, że prawdziwa miłość nigdy nie ustaje...

                                                                                                             


wtorek, 5 marca 2013

Opuści córka matkę swoją...


Chciałabym, aby ten post i może kolejne były kontynuacją poprzedniego, zanim na dobre powrócę do wątków poświęconych Filipowi. Może uda mi się choć trochę odtworzyć atmosferę, jaka towarzyszyła nam w związku ze ślubem Poli. Gdyby ktoś ze znajomych zapytał mnie w pierwszych dniach stycznia 2013 roku, czy wybieram się do Stanów, przecząco pokręciłabym głową, twierdząc, że nie ma takiej potrzeby. Ale już w połowie stycznia, wszystkie moje plany zaczęły zmieniać się za sprawą informacji, które dostarczała mi Pola. Termin ślubu pierwotnie planowany na lipiec tego roku, musiał ulec przyspieszeniu. Jeśli Pola nie wzięłaby ślubu do 04.02. 2013, musiałaby zabierać walizki i opuszczać Stany, ponieważ do tej daty była ważna jej wiza studencka z poprzednich studiów. Kolejnym powodem były problemy finansowe w związku z rozpoczęciem nowych studiów (opisuje to wszystko dokładnie w poprzednim poście).
Fot.Clara, 2013r.
Zatem wszelkie znaki na niebie i ziemi oraz głos jej adwokata wskazywały na to, aby Pola i Steve, zalegalizowali swój związek, jak najszybciej. Wolny termin przypadał na piątek 1 lutego 2013 roku. Miał to być tylko ślub cywilny, bo czas naglił. Wiadomo, że przygotowania do ślubu trwają miesiącami, a jak zorganizować całą ceremonię w trzy tygodnie?! Przed nimi było nie lada wyzwanie. Jak się później okazało, poradzili sobie ze wszystkim wyśmienicie. Nie wiadomo było, jak w ogóle do tego wydarzenia podejść. Na początku, Pola i Steve, chcieli pójść tylko ze świadkami do sądu (w USA, tam udzielają ślubów cywilnych), podpisać papiery, potem zaprosić ich na obiad do dobrej restauracji. Miało obyć się bez rodziców Steve'a i moim, ponieważ w perspektywie rysował się ślub kościelny w Polsce, ale najwcześniej latem przyszłego roku. Spędzając z Polą długie godziny na rozmowach telefonicznych "widziałam", że ona w ogóle nie czuje powagi sytuacji. Z jednej strony byłam tym wszystkim przerażona, że taki pośpiech, że mogą nie ogarnąć tylu spraw, które nagle zwaliły im się na głowę, a czas leciał bezlitośnie. Według Poli, miał to być tylko ślub cywilny, zwykłe podpisanie dokumentów, bo przecież ten prawdziwy, wymarzony dopiero ma nastąpić. Nie popierałam jej myślenia, ale gotowa byłam zaakceptować decyzję. Wiele razy u mnie (w Polsce) dochodziła trzecia nad ranem, gdy kończyłyśmy rozmowę. "Morze Czarnych Myśli", które nagle wezbrało u brzegu, na którym stała Pola i Steve, powoli zaczęło się uciszać. Chyba po trosze byłam tą skałą, o którą rozbijały się huraganowe wiatry, a fale z dnia na dzień traciły swoją złowieszczą moc. Dawałam Poli do zrozumienia, że ślub jest czymś wielkim, jest ceremonią bez względu na to jaki jest jego rodzaj i gdzie się odbywa. Sugerowałam, że ważnych wydarzeń w życiu człowieka nie można wyrzucać poza margines, bo emocje, najczęściej te negatywne, gnębią nas później przez wiele lat. W rezultacie dało to chyba jakieś efekty, bo już po paru dniach okazało się, że oni chcą mieć ślub z całą oprawą temu należną oraz, że na tę uroczystość przybędą zarówno rodzice Steve'a jak i jego najbliższa rodzina i przyjaciele. Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, ale z drugiej "łzy Pana Boga" sprawiły, że coś we mnie pękło - ta twarda skała skruszała... Po mojej głowie zaczęły kołatać się zazdrosne myśli, że oto nie będę na ślubie jedynego dziecka - własnej córki! Nie mogłam tego przeżyć. Wstydzę się takiego uczucia, ale byłam tak po matczynemu zazdrosna, że rodzice Steve'a dostąpią tego zaszczytu, tylko nie ja! Po kolejnej nieprzespanej nocy, powiedziałam Poli, że w takiej chwili chcę być przy niej i nie ma dla mnie znaczenia, że będzie to ślub cywilny. Tak mi się wydaje, że dopiero od swojej decyzji nakręciłam na dobre całą machinę przygotowań do wesela. Skoro przyjeżdżam, to ma być ślub a nie jego namiastka!

Zaczęłyśmy więc wertować strony z sukniami ślubnymi i całą ich oprawą. W Stanach jest moda, że Panna Młoda na ślubie cywilnym, może wystąpić w białej sukni nawet z welonem. Pola, zrezygnowała z welonu, zostawiając to mimo wszystko na ślub kościelny. Jako ciekawostkę dopowiem, że za pomocą specjalnej strony internetowej z sukniami ślubnymi została zamówiona, zapłacona piękna suknia ślubna, która "idzie" do tej pory i dojść nie może. W związku z tym nie było innego wyjścia, jak objechać miejscowe salony ślubne i na poczekaniu kupić drugą suknię ślubną o tej pierwszej, starając się całkowicie zapomnieć. Do ślubu pozostało dziesięć dni, a panie w salonach, pokazując wystudiowany uśmiech mówiły, że każdy model byłby dostępny, ale minimum za miesiąc. Trwoga dopadła nas, ale okazało się, że model, który Pola akurat wybrała, będzie dostępny za tydzień, więc radość była wielka. Za pomocą internetu wybierałyśmy też buty ze sprawdzonej już strony, a Pola dodatkowo robiła zdjęcia telefonem komórkowym wiązankom ślubnym i przesyłała mi na e-maila. Natomiast ja, zaopatrzona w akcent polski, kupiłam Steve'owi (nie wiem, jak odmieniać imię mojego zięcia?!) białą kamizelkę, krawat i chusteczkę do butonierki. Wszystko wykonane było z białej tafty o delikatnym wzorze, przewlekane srebrną nitką pasującą do sukni Poli. Hmm, tak w ogóle, słowo zięć jest nowe w moim słowniku, ale niezwykle miłe dla ucha i serca :)

Może zastanawiacie się, po co opisuję to wszystko z takimi szczegółami?! Czy nie prościej byłoby ująć w paru zdaniach, a nie taki elaborat?! Może i prościej, ale w swoim życiu mam tak mało radości, że nawet na łamach tego posta, chcę cieszyć się z tej ceremonii, przeżywać ją po raz kolejny. Było to nasze pierwsze tak radosne wydarzenie, od momentu śmierci Filipa. Nie mogę i nie chcę umniejszać wartości takiego wydarzenia, jak ślub dwojga ludzi, którzy wyszli na drogę ku swojemu przeznaczeniu.

"DLATEGO OPUŚCI CZŁOWIEK OJCA SWEGO ORAZ MATKĘ I POŁĄCZY SIĘ Z ŻONĄ SWOJĄ. I BĘDĄ CI DWOJE JEDNYM CIAŁEM, A TAK JUŻ NIE SĄ DWOJE, LECZ JEDNO CIAŁO" Ewangelia Marka 10:7