środa, 30 marca 2011

Życzę Wam pokoju, gdy czasy trudne są


Któregoś dnia, przez zupełny przypadek, weszłam na stronę internetową w języku angielskim poświęconą rodzinom osób, które były chore na schizofrenię i przegrały walkę z chorobą. Ucieszyłam się, iż taką stronę znalazłam, bo chyba podświadomie jej szukałam. Wiele kwestii zaskoczyło mnie pozytywnie np., że taka strona, z pewnością nie jedyna, w ogóle została utworzona, aby rodzina mogła wyrazić swój ból po stracie najbliższej osoby. Ktoś może zaoponować, mówiąc iż są inne rodzaje przeżywania żałoby, niekoniecznie na stronach internetowych. Oczywiście, ale może taka forma ma nieść jakieś przesłanie, pomoc i ukojenie w bólu.

Niedawno też weszłam na forum, gdzie matka nastoletniego chłopca, będąc zmęczona chorobą syna napisała, że ma wszystkiego dość, że ta choroba ją przerasta, że nie daje już rady. I wtedy pomyślałam sobie, że taka strona poświęcona ludziom, którzy odeszli przez tę czy inną chorobę ma ich (czytających) otrzeźwić, obudzić, powiedzieć STOP! Twoje dziecko, członek rodziny jest chory, szukaj dla siebie pomocy, wsparcia, ale popatrz też na smutek drugiego człowieka, który cierpi z powodu straty, ale przede wszystkim, popatrz na swoje dziecko i ciesz się, że je masz - DZIECKO JEST DAREM! Często nie zdajemy sobie sprawy z kruchości życia, nie widzimy drugiego człowieka, jego problemów bądź patrzymy tylko przez pryzmat choroby. Inna z matek napisała, że bardzo żałuje, iż nie widziała w swoim synu człowieka, tylko chorego człowieka. Dopiero, gdy go straciła, stwierdziła, że wolałaby życie z chorobą syna i samego syna, aniżeli tę psychiczną wegetację, jaką teraz prowadzi. Ja też bywałam zmęczona, wycieńczona chorobą syna, bo byłam i jestem, tylko człowiekiem. A na dzisiaj bardzo chciałabym powrotu do tej ciężkiej przeszłości, aby tylko on był ze mną...

Czytając wpisy na tej angielskojęzycznej stronie, obcych ludzi w stosunku do osoby piszącej o swojej tragedii, czułam jak wielką pociechę i wsparcie dają oni osobie cierpiącej. To było wspaniałe, czuło się moc tych słów. Pozwólcie, że przytoczę fragment wspomnień napisanych przez matkę, której syn przegrał walkę z chorobą. Tekst został przetłumaczony z j.angielskiego: "Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej poświęconej mojemu Synowi. Jego siostra Lora stworzyła ją dla niego ku jego czci i pamięci. Mój syn popełnił samobójstwo w wieku 23 lat w 2005 roku. Na przestrzeni tych lat miał rozpoznanie: schizofrenia dwubiegunowa, borderline. Lekarze nigdy nie mogli do końca postawić diagnozy, co do jego choroby psychicznej, mimo drogich testów, pobytów w szpitalach, leków i terapii. Żaden z jego psychiatrów tak do końca nie umiał postawić właściwej diagnozy. Nic jemu nie pomagało i to było bardzo frustrujące, smutne i straszne. My, jako rodzina też nie potrafiliśmy mu pomóc. Choroba psychiczna zaczęła go niszczyć w wieku 15 lat, ale on był nieugięty, nie poddawał się. Mój syn Joseph był świetnym, dobrym, młodym człowiekiem, który był "torturowany" cały czas przez tę chorobę. Próbował walczyć, robił wszystko, co było dla niego najlepsze, ale w końcu przegrał i musiał odejść. Mój syn odebrał sobie życie, ale walczył z chorobą - swoim największym wrogiem przez 8 lat. Kocham mojego syna i bardzo mi go brakuje. Tęsknię za nim bardzo. Dziękuję Wam wszystkim za słowa pociechy i współczucia. Miałam do końca nadzieję, że jest jakiś sposób na jego uzdrowienie. Jestem w głębokim smutku każdego dnia mojego życia. Moja córka, siostra Joseph'a też bardzo cierpi z powodu śmierci jedynego brata. Kochaliśmy go bardzo i próbowaliśmy w jakiś sposób mu pomóc. Chciałabym raz jeszcze zachęcić Was do odwiedzenia tej strony, żebyście poznali i zobaczyli jakim wspaniałym człowiekiem był mój syn. Mam nadzieję, że jeśli ktoś miałby zamiar popełnić samobójstwo, a przeczyta o moim synu, jak cierpiał i jak teraz nam go brakuje, to nie zrobi tego! Gdybym nie miała dzieci, a mam ich dwoje i reszty rodziny, chciałabym już teraz pójść za nim...

Będę rzecznikiem (pisze dalej matka Joseph'a) d/s intensyfikacji badań nad opracowaniem lepszych leków, będę walczyć przeciwko stygmatyzacji i upowszechnianiu wiedzy na temat tej choroby, będę walczyć o lepsze egzekwowanie systemów sprawdzających choroby psychiczne, aby uczynić to wszystko narzędziem do walki z chorobą.

Wiersz poniżej także znajdował się w tych wspomnieniach:


"Miłości dla Was wszystkich
Życzę Wam pokoju gdy zimne wiatry wieją
Ocieplane przez ognia blask
Życzę Ci spokoju podczas samotnych nocy
Kiedy ból rozrywa serce Twe

Życzę Ci nadziei kiedy wszystko idzie źle
miłych słów gdy czasy smutne są
Życzę Ci schronienia przed szalejącym wiatrem
Wody chłodzącej gorączkę na koniec dnia

Życzę Wam pokoju gdy czasy trudne są
Światła by poprowadziło Cię przez mrok
Nadziei gdy burze straszne a marzeń brak
Życzę Ci siły by Twoja miłość rosła
Życzę Ci siły byś pozwolił miłości płynąć

Życzę Wam pokoju gdy czasy trudne są
Światła by poprowadziło Cię przez życia mrok
Nadziei gdy burze straszne a marzeń brak
Życzę Ci siły byś dał miłości blask
Życzę Ci siły byś pozwolił miłości odejść"


                                                                                             

piątek, 25 marca 2011

Akceptacja, to zamknięcie oczu w modlitwie


Od dobrych kilku dni nie pisałam, a właściwie od ostatniej sobotniej nocy, gdy doszło do słownej polemiki na "kartkach" jednego z postów z moją przyjaciółką Lilą. Były nawet momenty, kiedy próba skłonienia mnie do wyjścia z ukrycia i pisania jawnie bez pseudonimów udała się, ale potem znowu nieprzespana noc i analizowanie jeszcze raz wszystkiego od początku. Kończąc rozważania na ten temat, który niejako został mi narzucony, stwierdzam, że nie jestem w stanie, żyjąc w Polsce, konkretnie w określonym środowisku, pisać jawnie, ponieważ spotkałabym się z niezrozumieniem, drwinami i być może z całą inną negatywną paletą zachowań. Dlatego też przepraszam i oczekuję w tym względzie Waszego wsparcia, a nie oceny mojej decyzji.

Tych parę dni upłynęło mi na wewnętrznej szarpaninie, stawianiu pytań i odpowiedzi. I wreszcie poczułam ulgę, ponieważ zdałam sobie sprawę, że zaakceptowałam sytuację opisaną powyżej. Tkwię w niej głęboko i nie mogę na ten moment jej zmienić. Właściwie czym tak naprawdę jest akceptacja? To magiczne słowo, które po czasie udręki przynosi ulgę. Katherine Mansfield w swoich mądrych wywodach napisała, że "wszystko, co w naszym życiu naprawdę zaakceptujemy, zmienia się". Według mnie akceptacja, to poddanie się okolicznościom, problemom, uczuciom, stanowi zdrowia i jeszcze wielu innym sytuacjom. Zanim cokolwiek będziemy mogli zmienić w swoim życiu, musimy najpierw zaakceptować to, że na ten czas sprawy mają się dokładnie tak, jak mają być na teraz. Nie chcę zadawać pytań o głębszy sens typu: co to za brednie, czy właśnie na tamto "teraz" mój syn miał być chory? Jakaś kompletna bzdura! Wiem tylko, że ja nie miałam wyboru - MUSIAŁAM PO WIELU MĘKACH PSYCHICZNYCH ZAAKCEPTOWAĆ CHOROBĘ MOJEGO SYNA!

Ktoś napisał, że "akceptacja, to westchnienie ulgi dla duszy, zamknięcie oczu w modlitwie, to ciche łzy spływające po policzkach". To też szept do samej siebie...w porządku jest tak, jak jest! To znaczy, że poddaję się sytuacji, bo nie wszystko zależy ode mnie, akceptuję to, co dzieje się w moim życiu, mimo, że czasami w ogóle pojąć tego nie mogę. Zaakceptowanie choroby syna przyniosło mi spokój, ulgę i ukojenie. Dało mi przy tym siły do walki z chorobą. Dokonałam przy tej okazji niesamowitego odkrycia, że jeśli mimo wszystko poddam się TEJ RZECZYWISTOŚCI, takiej jaką ona jest w danej chwili, kiedy zamiast opierać się i zmagać z jakimiś okolicznościami po prostu poddam się im i zaakceptuję je - MOJA DUSZA WTEDY ODPOCZNIE Z ULGĄ, a ja będę wyraźniej widziała swój następny krok.

W związku z tym, szukając analogii do przytoczonej wcześniej sytuacji akceptuję ją taką, jaka jest - mówię jej TAK. Uznaję, to co jest, co się dzieje, gdyż żyję w społeczeństwie, w którym chcąc żyć spokojnie, muszę pisać anonimowo i jak na razie nie ma widoków na zmiany. TAKA JEST MOJA RZECZYWISTOŚĆ W TYM MOMENCIE, CZASIE I PRZESTRZENI, JEST OK! TO JEST MOJE ŻYCIE TERAZ I ŚWIADOMIE REZYGNUJĘ Z WALKI W ŻYCIU BO PRZECIEŻ..."ŻYCIE NIE MIAŁO BYĆ WALKĄ" - Stuart Wilde


                                                                                                   
                                                                         
                                                                                

czwartek, 17 marca 2011

Czy schizofrenia jest kobietą?


Napisałam ten tytuł dość przewrotnie, gdyż raczej powinnam zapytać: czy schizofrenia jest rodzaju żeńskiego? Mówimy często ta schizofrenia, ta depresja, ta nostalgia, ta mania, ta psychoza, ta paranoja. Bez względu na to "kim" lub czym ona jest - jest chorobą, którą momentami próbuję przyrównać do pewnego rodzaju "kobiety bluszczu". Ten typ kobiet na początku sprytnie owija się, jak bluszcz wokół mężczyzny, pnie się w górę, oplata go niczym kokon i nie puszcza, sprawując cały czas kontrolę nad swoją ofiarą. Najczęściej jest z nim dopóty, dopóki nie wyssie z niego wszystkich "soków", czytaj korzyści, głównie materialnych. Potem nasycona odchodzi w poszukiwaniu kolejnej zdobyczy/ofiary. Z tą tylko różnicą, że schizofrenia, jeśli raz weźmie kogoś bez względu na wiek i płeć w swoje objęcia pozostaje mu wierna i trwa przy nim do końca. Ale to nie oznacza, że mamy być bierni i patrzeć spokojnie na to, co robi z naszym życiem, czy życiem bliskiej nam osoby. Należy pokazać jej drzwi, a wręcz za te drzwi systematycznie wyrzucać, nawet jeśli raz potraktowana, jak persona non grata, będzie próbowała używać swoich sztuczek, aby wejść w łaski z powrotem. Trzeba z nią walczyć na wszystkich frontach, bo ceną jest nasze życie. Według mnie, kobieta bluszcz wnosi prawie zawsze destrukcję do związku. Często wykazuje postawę egoistyczną, roszczeniową, tylko bierze, nie dając nic z siebie albo prawie nic.

Poniżej przedstawiam tylko niektóre symptomy schizofrenii i jednocześnie zakończę ten temat. Bardzo często chorobie tej towarzyszy między innymi depresja. Objawia się ona ciężkim, pesymistycznym nastrojem, niepokojem, brakiem zainteresowania otoczeniem, płaczliwością. Chory nie ma na nic ochoty, występuje u niego brak łaknienia, często wychudzenie, przygnębienie wynikające z trudnej sytuacji życiowej, które z czasem zanika. Depresja nerwicowa reaktywna, która jest nieproporcjonalną reakcją na jakąś wyjątkową sytuację życiową, to wszystko mogą być przyczyny depresji. Często objawia się ona nagle, bez konkretnej wewnętrznej czy zewnętrzne przyczyny i przebiega w różnym nasileniu. Trwa krótko lub długo, często przechodzi samoistnie, tak samo nagle, jak się pojawia. Może również nastąpić nawrót po upływie pewnego czasu po kilku miesiącach i po wielu latach.

Drugim symptomem może być mania - stanowi ona przeciwieństwo depresji. Objawy tej choroby to przede wszystkim: przyspieszony tok myślenia, chory ciągle jest podniecony ruchowo, przedsiębiorczy, uciążliwy dla otoczenia, wszędzie wywołuje sprzeczki, dopuszcza się grubiańskich, a nawet okrutnych żartów, niemal nie odczuwa potrzeby snu. Powiedzielibyśmy, że ciągle jest "nakręcony". Jego życie wygląda tak, jakby przebiegało w szybkim tempie lub płynęło wartkim strumieniem, może wplątać się w nieodpowiednie erotyczne przygody lub kłopoty finansowe. Mania tak, jak i depresja pojawia się niespodziewanie i może sama zaniknąć oraz wystąpić ponownie kilka razy w ciągu życia. Dość często regularnie następują po sobie okresy depresji po okresach manii. Mówimy wtedy o tak zwanej psychozie maniakalno-depresyjnej.

Kolejnym symptomem jest paranoja. Paranoików (ludzi cierpiących na paranoję), laicy najmniej podejrzewają o chorobę psychiczną. Często słyszymy pytanie: dlaczego wysyłacie go do zakładu, szpitala, przecież mówi zupełnie logicznie? Paranoicy są niekiedy tak logiczni, że moglibyśmy niektóre ich argumenty uważać za słuszne. Nie wykazują zaburzeń świadomości, potrafią zachowywać się prawidłowo wobec otoczenia, a jednak są chorzy. Na czym to polega? Występuje u nich usystematyzowany zespół urojeniowy, pod którego wpływem postępują, są albo chorobliwie zazdrośni, albo cierpią na urojenia (np. że zakochała się w nich osoba o wybitnej pozycji społecznej). Chorzy wyobrażają sobie, że dokonali jakiegoś wynalazku lub, że zbawią świat dzięki nowej filozofii, religii czy sekcie albo czują się stale prześladowani i nieustannie występują ze skargami sądowymi. Są bezkrytyczni i zarozumiali, dzięki zachowanej logice rozumowania, są zdolni osiągnąć swój cel. Nie występują u nich halucynacje i poza zespołem urojeniowym mogą myśleć zupełnie normalnie. Przez długi czas ukrywają się pod maską normalnego zachowania i powodują wiele szkód zanim zostanie stwierdzone, że są ludźmi chorymi. U chorych psychicznie spotykamy bardzo często najrozmaitsze stany zamącenia i deliryczne. Chory jest całkowicie zdezorientowany, nie wie kim jest, gdzie się znajduje, nie orientuje się także w czasie. Na ogół przeżywa swoje halucynacje w nastroju pełnym lęku. Biega tam i z powrotem, przeważnie silnie lękowo przeżywa halucynacje, które są różnorodne, ale w większości dotyczą zmysłów (występują np. halucynacje wzrokowe i słuchowe jednocześnie) i szybko się zmieniają. Niekiedy takie widziadła i głosy sprawiają choremu przyjemność. Z podobnymi stanami związanymi z większymi lub mniejszymi zaburzeniami przytomności spotykamy się najczęściej w chorobach bakteryjnych, którym towarzyszy wysoka gorączka, na początku innych psychoz, np. schizofrenii, przy zatruciach różnymi truciznami, w psychozach starczych i miażdżycowych, w epilepsji itp. Stan ten jest także typowy dla majaczenia alkoholowego w przewlekłym alkoholizmie (delirium).

W poprzednim poście nie wspomniałam, a powinnam była zacząć od tego, iż w okresie dojrzewania płciowego schizofrenia wyraża się czasami gburowatym zachowaniem , jałowym filozofowaniem, zainteresowaniami mistycznymi i okultystycznymi, grubiańskimi żartami i niewłaściwym, charakterystycznie przesadnym wysławianiem się. Oczywiście zachowań przynależnych wiekowi dojrzewania nie można od razu traktować jako objawy chorobowe, niemniej należy reagować na wszystko co budzi w nas niepokój. Więcej na temat tej choroby można znaleźć praktycznie wszędzie od internetu począwszy na księgarniach skończywszy. Kupowałam książki, gazety, czytałam broszury, nie odchodziłam od stron internetowych. Brałam wszystko, co uważałam, że pomoże mi w zrozumieniu i poznaniu tej choroby. Starałam dowiedzieć się jak najwięcej, żeby pomóc samej sobie, a przede wszystkim mojemu synowi. Chciałam poznać wroga, żeby wiedzieć, jak przygotować się do walki. Te wiadomości, wiedza, której nie chciałam przyjąć, a którą musiałam sobie przyswoić w konsekwencji przynosiła mi spokój i ulgę. Na zasadzie już wiem, jak rozprawić się z tobą, już wiem, czego mogę się po tobie spodziewać.

I na koniec: "Nie można pomóc wszystkim, ale każdy może pomóc komuś", a może tym pisaniem i ja komuś pomogę...


                                                                                                   

niedziela, 13 marca 2011

Skrzydła Aniołów nie zawsze są widoczne


Jest sobotni wieczór, kiedy zaczynam pisać, będąc po ciężkiej rozmowie z przyjaciółką Lilą. Wszystko zaczęło się dosyć niewinnie, rozmowa z nią przez telefon, na zasadzie nie ma to, jak wylanie kubła łez na mankiet koleżanki czy innej przyjaciółki. Nie wiem nawet, jak doszło do tego, iż wtajemniczyłam ją mówiąc, iż piszę bloga na temat choroby mojego syna. I w tym momencie wszystko się zaczęło..., bo po tej rozmowie, to akurat ja mam doła! Podałam jej adres strony sugerując, że niestety, posługuję się pseudonimem, nie chcąc być rozpoznawaną w swoim środowisku. Pisząc te słowa mam autentyczny ból w okolicy serca. Kiedy spokojnie przytaczałam argumenty, dla których nie jestem w stanie jeszcze się ujawnić, czułam jak w mojej przyjaciółce narasta zdenerwowanie. W jej pojęciu, w jej Kodeksie Postępowania nie mieści się, że można ukrywać się za czy pod pseudonimem, pisząc o chorobie dziecka. Przecież ona czytała tyle blogów, które piszą rodzice chorych dzieci i każdy pisze o tym jawnie! Tak to prawda, tylko Lila, przepraszam, nie uświadamia sobie delikatnej różnicy, że tak jest w Ameryce, gdzie obecnie mieszka, że to jest normalne (ta jawność), ale jeszcze nie w Polsce! W naszym kraju nie mówi się wprost o chorobach psychicznych. Do pewnego momentu nawet się z nią zgadzam, ale moja przyjaciółka mieszka na stałe w Stanach, gdzie na co dzień ma do czynienia z inną kulturą, innym podejściem do wielu spraw i przesiąkła już ich stylem życia, pracy i myślenia. Niestety, to ja widzę i czuję te różnice w interpretacji wielu kwestii (Polska - Ameryka). Nie mnie teraz rozstrzygać o lepszych czy gorszych prawach, obyczajach etc. Prawdą jest, że choroby psychiczne to jeszcze temat tabu, wstydliwy w Polsce, wszystkie bądź prawie wszystkie choroby jesteśmy w stanie, jako społeczeństwo zaakceptować, tylko nie tę grupę chorób. Boimy się (czego?), wstydzimy się (dlaczego?) mówić o tym głośno. Muszą przeminąć w naszym państwie pokolenia, aby coś się zmieniło - chyba, że jest to nasza skaza narodowa?! Mnie też jest przykro z tego powodu, ale w pojedynkę nie da się nic zrobić! Może właśnie tym blogiem (jego treścią) wyjdę do ludzi. Nie wiem, czas pokaże czy podjęłam słuszną decyzję. Pamiętam, że pisałam już wcześniej na ten temat, przepraszam, że się powtarzam, ale jest to świeża reakcja na wspomnianą rozmowę.

Także, Droga Moja Przyjaciółko Lilu, (te słowa mogłabym równie dobrze skierować do rodziny, znajomych, sąsiadów), jest mi strasznie przykro, źle i ciężko na duszy, że przez tyle czasu okłamywałam Ciebie, a inni dalej tkwią w niewiedzy, że Filip chorował na schizofrenię. Ilekroć mówiłyśmy o moim synu zawsze miałam jakieś ogromne poczucie winy, strachu, że okłamuję Ciebie i innych. Przepraszam, ale musiałam wybierać mniejsze zło dla siebie i mojego syna, bo on też wiedział i czuł presję środowiska. POSTĘPOWAŁAM TAK PRZEZ SZACUNEK I OGROMNĄ MIŁOŚĆ DO NIEGO I DO MOJEJ CÓRKI. Droga Przyjaciółko, też jesteś matką i liczę, że zrozumiesz mnie, jeśli nie teraz to w przyszłości. Chcę jednocześnie podziękować Ci za te miłe gesty jakie okazałaś Poli i mnie, kiedy wspomniałam o rocznicy śmierci mojego syna. Dałaś taki ciepły komentarz, to są właśnie te momenty, które pozostają z nami na zawsze. Na Twój odzew nie musiałam długo czekać, poszperałaś troszkę w internecie i przesłałaś mi piękny wiersz - piosenkę. Nie wiem, jak to odgadłaś, wyczułaś, że dedykując ten utwór przez jego słowa i melodię mogę pobyć blisko niego. Piękne słowa, piękna muzyka, chciałoby się przy niej zasnąć, trzymając dziecko w objęciach, tak jak przy kołysance właśnie, a utwór nosi tytuł "Kołysanka dla synka" w wykonaniu Krystyny Prońko, dziękuję... Wiem, że to co teraz piszę, mogę równie dobrze przekazać Ci przez telefon, ale dla mnie nie będzie miało wtedy takiego znaczenia. Zapewne znasz powiedzenie, że papier wszystko przyjmie. To jest właśnie ten papier, ten moment przeprosin i podziękowania zarazem. Obydwie wiemy, że nasze drogi dziwnym trafem krzyżują się za każdym razem, kiedy przylatuję do Stanów. Obydwie mamy poczucie, że wychodzimy sobie na przeciw. Do końca życia będę starała się pamiętać, że "skrzydła Aniołów nie zawsze są widoczne", a Tobie dedykuję ten tekst:

"Każdy z nas jest Aniołem, który ma tylko jedno skrzydło. Jeżeli chcemy wzbić się ponad ziemię, musimy wziąć się w objęcia." - Luciano de Crescenzo
                                                                                             


                                                                                             



wtorek, 8 marca 2011

Każdy ma swoją schizofrenię


Na wstępie chcę się wytłumaczyć z kilku podstawowych kwestii. Najważniejsza z nich, iż próbując pisać swojego bloga nie chcę siać grozy i przerażenia zarówno w stosunku do osób chorych, jak i ich rodzin. Nie chcę wywoływać złych emocji u samych zainteresowanych, jak i paniki z powodu tego, że choroba musi się źle kończyć - wcale nie musi! ZAWSZE TRZEBA PODJĄĆ LECZENIE I NIE POZWALAĆ JEJ, ABY "PANOSZYŁA SIĘ" W NASZYM ŻYCIU! Nie powinnam za dużo rozpisywać się na temat samej choroby, bo nie jestem lekarzem, ale spróbuję przedstawić krótki jej opis, korzystając z różnych materiałów.

Chciałabym, aby to moje pisanie było tylko przekazem delikatnych wspomnień, sytuacji wziętych z życia zarówno mojego jak i syna, który był chory na schizofrenię. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta i weźmie choćby cząstkę informacji dla siebie.

W tytule dzisiejszego posta napisałam, że każdy ma swoją schizofrenię. Należałoby dodać, że każdy kto choruje na schizofrenię ma swoją własną schizofrenię w sensie objawów, zachowań, sposobów leczenia i prognoz na przyszłość. Jest oczywiście wiele objawów podobnych (osiowych), ale każdy przypadek choroby jest inny. Żyjemy w dobie internetu, wystarczy wejść na jakąś stronę i mamy gotowe informacje. Korzystając z okazji chcę przybliżyć Wam pewne jej symptomy.

My, jako społeczeństwo nie zdajemy sobie sprawy, jak powszechną chorobą psychiczną jest schizofrenia. Około 1/3 chorych na oddziałach psychiatrycznych to właśnie osoby chore na schizofrenię. Podobno, co siódmy człowiek na tysiąc cierpi na tę chorobę. Nazwa jej pochodzi z języka greckiego i w prostym rozumieniu oznacza rozpad czynności psychicznych, ale nie ich rozszczepienie, tak jak kiedyś mylnie sądzono. Choroba ta przybiera różne formy, dlatego celowo dałam taki tytuł posta. Przyczyny jej są do tej pory nieznane. Na schizofrenię cierpią przeważnie ludzie młodzi, zapadają na nią najczęściej między 16 a 30 rokiem życia. Zdarza się też, że choroba atakuje ludzi w wieku dojrzałym. Chorują na nią między innymi ludzie bardzo wrażliwi, inteligentni o tzw. bogatej osobowości.

Najczęściej spotykamy się z powolnym początkiem choroby. Nie jesteśmy w stanie uchwycić momentu kiedy to wszystko się zaczyna. Jak zawsze choroba działa podstępnie. Pierwotnie pojawiające się objawy nie muszą być od razu alarmujące. Mogą być to: długo trwająca depresja, chwiejność nastroju, zapalczywość zwłaszcza u osób, które dotąd brały wszystko lekko, uderzająca potrzeba samotności, która przedtem nie występowała, postępująca zgorzkniałość, nieufność w stosunku do ludzi, stwierdzenie przez chorego, że każdy jest przeciw niemu, że nikt go nie kocha, grożenie gwałtem sobie i innym osobom lub wprowadzenie tego w czyn. Chory może usiłować popełnić samobójstwo, przestaje interesować się pracą i rodziną, zajmuje się zanadto swymi marzeniami, nie potrafi zająć się przez dłuższy czas jedną sprawą zachowuje się i mówi bezsensownie, postępuje tylko według swoich myśli, które nie mają związku z rzeczywistością, nie poznaje przyjaciół, nie wie gdzie jest, nie orientuje się w czasie, podaje nie prawdziwe informacje o sobie, może twierdzić, że przeznaczony jest do specjalnej misji, przywiązuje niezwykłą wagę do religijnych rozmyślań, chociaż przedtem nie interesował się sprawami religii, przybiera postawę nasłuchującą, przejawia zaburzenia pamięci. Oczywiście, to nie wszystkie objawy choroby. Musimy wiedzieć, że poważna choroba psychiczna może być długi czas nie zauważana wskutek pozornie normalnego zachowania się osobnika dotkniętego chorobą. Wiele chorób psychicznych charakteryzuje się na początku objawami fizycznymi. Bardzo często zdarza się, że pacjent zmienia wielu lekarzy, leczy się najpierw na niedokrwistość, wątrobę, nerwy, a dopiero potem proszony jest o pomoc psychiatra. Wiem, że to wszystko brzmi bardzo książkowo, ale w charakteryzowaniu tej czy każdej innej choroby nie można inaczej.

Schizofrenik może być pod wpływem swych halucynacji najczęściej słuchowych, ale również innych np. cielesnych, wzrokowych. Słyszy głosy, które mu grożą, złorzeczą, rozkazują. Chory nie znajduje dla nich wytłumaczenia. Dlatego błędnie komentuje owe głosy twierdząc, że jest prześladowany. Przez kogo lub co? Treść tych błędnych komentarzy zależna jest od poziomu wiedzy i postępu technicznego w dobie, w której chory żyje. W średniowieczu było to "opętanie przez diabła", dziś podchodzi się do tej choroby bez pierwiastka religijnego. Inny schizofrenik wprawdzie nie słyszy głosów, ale popada na okres dni i tygodni w stan zupełnego odrętwienia fizycznego i psychicznego, potrafi całymi godzinami siedzieć lub stać w najbardziej niewygodnej pozycji (schizofrenia katatoniczna). U jeszcze innego zaczynają występować zmiany charakterologiczne: chory nie zwraca uwagi na otoczenie, staje się otępiały w swoich uczuciach i woli.

Chorzy będący w psychozie nieprawidłowo oceniają otoczenie, mogą cierpieć na halucynacje i urojenia, niewłaściwie oceniają siebie, fałszywie siebie obwiniając lub na odwrót cierpią na urojenia wielkościowe, bezkrytycznie osądzając swój stan i swoje stosunki z otoczeniem. Na ogół sami nie zwracają się o pomoc do lekarza, ponieważ uważają się za zdrowych. Swoje trudności potrafią z reguły umiejętnie ukrywać. Chory zostaje przyprowadzony do psychiatry dopiero wówczas, gdy jego dziwne zachowanie bardzo zwraca uwagę lub jest nie do zniesienia dla otoczenia. Oprócz przypadków głębokich zaburzeń świadomości, chory na psychozę nie jest tak głęboko zamroczony, aby o niczym nie pamiętał. Należy to wziąć pod uwagę w czasie obcowania z nim. W większości przypadków chorzy będący w psychozie bardzo cierpią, ale nie są niebezpieczni, jak się powszechnie sądzi. Objawy zaburzeń mogą wystąpić zupełnie nagle ostro lub powoli. Nagły początek psychozy może przejawić się wybuchem bezsensownego i nieodpowiedniego zachowania, tzw. splątaniem myśli, nagle powstałą depresją lub podnieceniem, napadem związanym z zamroczeniem świadomości, niezrozumiałym sądem, wyjątkowym czynem itd. W chorobie tej występują w różnych okresach lub epizodycznie: depresja, mania i paranoja. W kolejnym poście krótko dokończę ten temat.

Kiedy teraz piszę na temat schizofrenii, przychodzi mi taka sugestia: jak bardzo nasz organizm może bronić się przed dewastacją psychiki?! Mam wrażenie, jakbym coś relacjonowała na zimno, a przecież jeszcze niedawno, to wszystko było moim i nie tylko moim udziałem. Przez pięć lat, od odejścia syna, nie wchodziłam na strony internetowe poświęcone schizofrenii, nie czytałam żadnych wypowiedzi na forach o tej tematyce. Musiałam zrobić STOP, żeby trochę odpocząć. To tak, jakby ktoś mi powiedział: dotąd możesz biec, ale odtąd zrób sobie przerwę, by potem iść. Problem w tym, że czasami dalej nie wiem, co się dzieje z moim życiem, na jakim etapie jestem, odkąd mojego syna nie ma. Jeszcze kilka lat temu, gdy nie radziłam sobie z jego chorobą, wydawało mi się, że nie jestem w stanie przeczytać już więcej żadnego artykułu na temat choroby, bo sama dostanę obłędu z tego "przeinformowania". Jest już późno, więc żegnam się z Wami do następnego razu.


                                                                                                            

piątek, 4 marca 2011

Czy mamy prawo obrażać ludzi?


Minęła prawie godzina, odkąd otrzymałam wpis na moim profilu... "Wreszcie masz spokój od tego wariata, debila" - cytuję dokładnie. Tak mi się wydaje, że ten komentarz napisała kobieta, gdyż podpisała się "Lady". Pierwszą reakcją było niedowierzanie, potem przyszło zdenerwowanie, a dopiero na końcu trzeźwe spojrzenie na sprawę, bo niby dlaczego nie mogła tak napisać?! MOGŁA, PRZECIEŻ MIAŁA PRAWO! Zastanawiałam się, czy w ogóle odnosić się do tego komentarza, wszak jest wolność słowa i wypowiedzi. Pisać każdy może, a przy okazji im bardziej "dowali" tym większa satysfakcja.

Chyba na początek powinnam tej pani - "Lady" odpowiedzieć, że jeśli swoim wpisem chciała mnie celowo zranić to twierdzę, że udało jej się dokonać tego nadspodziewanie szybko - to był nokaut! Tym samym przyznaję jej Laur Zwycięstwa. Z drugiej strony, przecież w każdej sytuacji są ludzie i ludziska, a to ja, niestety, jestem naiwna w swoim postrzeganiu świata. Jak sądzę pani napisała akurat to, co na dany moment myślała. W końcu ma prawo pisać co jej się rzewnie podoba, ale czy ma prawo obrażać ludzi?! I bynajmniej nie mam na myśli, tylko siebie. Gdzie i kiedy kończy się granica kultury osobistej, ludzkiej wrażliwości, taktu, ogłady i jeszcze wielu innych przymiotów ducha? W przypadku tej pani - "Lady" również i wiedzy!

Żeby określać kogoś mianem wariata, debila wypadałoby mieć podstawową wiedzę z zakresu psychiatrii. Niestety, ale pani ta myli pojęcia, kiedy trzeba rozgraniczyć, a za tym idzie wiedza pojęcie schizofrenii od upośledzenia umysłowego. Akurat słowo wariat najczęściej przypisuje się temu drugiemu określeniu. Upośledzeniem umysłowym określamy między innymi niepełnosprawność intelektualną. Medycyna wyróżnia, aż 4 jej stopnie.
Upośledzenie umysłowe w stopniu:
- lekkim, dawniej debilizm charakterystyczne jest do 12 roku życia,
- umiarkowanym, dawniej imbecylizm - funkcje intelektualne na poziomie 9 roku życia,
- znacznym, dawniej idiotyzm - rozwój na poziomie 6 roku życia,
- głębokim - odpowiednik rozwoju człowieka na poziomie 3 roku życia i niższym.

W żaden więc sposób nie pasuje mi ten debil, wariat do objawów schizofrenii, o której napiszę w następnym poście. Dlaczego, jako społeczeństwo jesteśmy okrutni w traktowaniu, nazywaniu ludzi chorujących na choroby psychiczne?! Pochylamy się z gestem współczucia nad chorymi na raka, bądź innymi chorobami, a nie potrafimy być LUDŹMI w pełnym tego słowa znaczeniu dla chorujących psychicznie. Czy ta pani lub inna rzuciłaby garść obraźliwych epitetów pod adresem kobiety chorej na raka piersi sadzę, że nie! Dalej utwierdzam się w przekonaniu, że grupa tego rodzaju chorych i ich rodzin powinna jeszcze długo pozostać w "podziemiu" (dla własnego dobra), żeby w miarę spokojnie żyć i nie narażać się na szykany ze strony środowiska.

Powiedzenie: jestem psychicznie chory, dyskryminuje takiego człowieka na wielu poziomach. Zamyka mu prawie że wszystkie drzwi do pracy, miłości, założenia własnej rodziny. Chciałoby się rzec, iż jeśli chory ma poczucie choroby, cierpi jeszcze bardziej przy "waleniu w te wrota". Przyglądałam się poszczególnym etapom osobiście: pierwsze delikatne pukanie, może ktoś usłyszy... jestem chory, ale chcę skończyć szkołę! Jestem chory, ale chcę kochać! Jestem chory, ale może ktoś przyjmie mnie do pracy! Jestem chory, ale chciałbym mieć żonę i dziecko! Wrota, niestety, pozostawały głuche na to pukanie, potem było już tylko walenie pięściami. W którymś momencie dochodził krzyk, rozpacz i wołanie do pustych drzwi: czy to znaczy, że jeśli jestem chory, to nie mam prawa do niczego?! Skoro tak, to ja dziękuję bardzo za takie życie, nie chce mi się dłużej żyć, nie mam siły na kolejne bitwy. Po tej walce przychodził moment zmęczenia wręcz wyczerpania, aby znowu za chwilę stanąć do boju, a może tym razem zwyciężę?! Ile razy widziałam te zaryglowane drzwi przed moim synem oraz jego i moją bezsilność.

Nie mam ochoty dłużej pisać na ten temat. Nie pasuje mi ta maxyma: "Czasy się zmieniają, a ludzie wraz z nimi". W tym wypadku chcę powiedzieć, że czasy się zmieniają, a ludzie pozostają wciąż tacy sami ze swoimi emocjami, wrażliwością bądź jej brakiem.
                                                                                                 


                                                                                                      

wtorek, 1 marca 2011

Moja córka Pola i magia przyjaźni


Napisałam już kilka postów, ale do tej pory nie wspomniałam o mojej córce. Chciałabym napisać córeczce, ale jest obawa, że się obrazi, bo czy można mówić zdrobniale - córeczka, jeśli jest się pełnoletnią i uczy tysiące kilometrów stąd?! Wydaje mi się, że można i należy tak właśnie mówić. Dla matki (rodzica), nieważne jest, ile dziecko ma lat, jak się uczy, czy przysparza kłopotów, czy wyjęte jest z poradnika dla rodziców pt. "Wychowanie bez problemów". DZIECKO KOCHA SIĘ MIŁOŚCIĄ BEZWARUNKOWĄ ZA TO, ŻE JEST, ŻE PRZYSZŁO NA TEN ŚWIAT!

Moja rozsądna, jak na swój wiek córka, ma na imię Pola. Bardzo ją kocham, a tak rzadko mówię jej o tym. Próbuję pocieszać się, że nie zawsze mówimy o uczuciach, ale o nich świadczą nasze zachowania, wzajemne relacje. Wiem też, że nie mogę ochronić jej przed złem tego świata. Tak się nie da i nawet nie jest wskazane, bo co z dojrzałością każdego młodego człowieka, ze zdobywaniem życiowych doświadczeń?! Pola, niestety, bardzo szybko ukończyła przyspieszony kurs dorastania. Po prostu do tej pory życie obchodziło się z nią brutalnie. Śmierć ukochanego taty dla, którego była "małą córeczką", śmierć jedynego brata, jego choroba, z którą chyba do końca się nie pogodziła i wiele innych traumatycznych przeżyć po drodze. To trochę za dużo, jak na jeden młody, niedojrzały organizm! Czuję, że momentami, niestety, zamieniamy się rolami, co nie jest dobre ani dla niej, ani dla mnie!

Dziś właśnie dostałam wiadomość od Poli, że zrobiła miły gest ku upamiętnieniu rocznicy śmierci Filipa i w związku z tym zamieściła na swoim profilu jego zdjęcie i krótki komentarz. Jej znajomi wiedzą, że straciła brata. Dobrze się składa, iż w takich sytuacjach, jak ta rocznica, można pobyć z bliskimi nawet w wirtualny sposób. Nie chcemy, ona i ja, współczucia czy użalania się nad naszym losem, ale czasami miło jest wysłać komuś sygnał, zaznaczyć - wiesz, pięć lat temu straciłam brata, a to dalej boli, między innymi, tak napisała. Okazało się, że odpisali ludzie, którym strata kogoś bliskiego nie była obca. Mam nadzieję, że nie naruszam niczyjej prywatności, mówiąc, iż jedna z koleżanek wspomniała przy tej okazji o swojej mamie, która odeszła dwanaście lat temu, a ból nadal tkwi jak zadra. Jak zatem ma się pięć lat do tych dwunastu?! Ile czasu musi jeszcze upłynąć, aby ten ból okazał się mniejszy?! Wiem, że to kolejne pytanie bez odpowiedzi. Pola mówiła, że dostała w tych komentarzach i telefonach tyle ciepła i przyjacielskiej czułości. To ważne, bo to jest sygnał - nie jesteś sama, masz nas, a my mamy ciebie. Takie momenty nazywam "słownym trzymaniem się za ręce". Jedna z osób napisała wspaniały, wzruszający tekst taki, iż nie mogę o nim nie wspomnieć: "Bóg widział ciebie, jak się męczysz, a leczenia nie było. Więc objął cię i szepnął: chodź do mnie.... Ze łzami w oczach patrzyliśmy, jak odchodzisz...mimo, iż kochaliśmy ciebie bardzo mocno, nie mogliśmy cię zatrzymać. Złote serce przestało bić, a pracowite ręce pozostały w spoczynku. Bóg złamał nasze serca, aby udowodnić, że zabiera do siebie, tylko najlepszych". Tekst ten tłumaczony jest z języka angielskiego, więc może nie oddaje pełnego brzmienia. Smutne, ale i miłe zarazem jest to, że tekst napisała (przepisała) dziewczyna, która w ogóle nie znała Filipa, nie wiedziała, że chory jest na schizofrenię, że bardzo męczył się samym życiem, i że życie piekielnie go bolało. Tak, dla niego nie było lekarstwa! O ironio, czyżby za wcześnie się urodził?! Znowu chce mi się wołać na szczycie góry: Boże, czy mamy wierzyć w moc słów, które do nas kierujesz i szukać w nich pocieszenia, chociażby po to, by dalej żyć?