Na moim blogu, jedna z osób zasugerowała, aby dać podtytuł "Schizofrenia zabrała mi syna, ale zostałyśmy jeszcze Pola i ja". Nie bardzo chcę rozszerzyć tego bloga o inne tematy, aby nie utracić głównego wątku. Blog poświęcony jest mojemu synowi, jego zmaganiom z chorobą, wreszcie jego odejściu i niech tak zostanie. Czasami w życiu zdarzają się tak ważne sprawy, iż będąc emocjonalnie zaangażowaną w jego pisanie, nie mogę o czymś nie wspomnieć lub przejść obojętnie obok kogoś. Tak było choćby z tymi egzaminami Poli, tak jest i teraz. Chciałam napisać post na zupełnie inny temat, ale wydarzenia z ostatniego "czarnego wtorku" spowodowały, że nagle opadły mi skrzydła, a przecież już za dwa dni muszę dosłownie i w przenośni wzbić się do lotu. Rzucano we mnie słowami ciężkimi jak kamienie, które potwornie raniły...
Dziś próbuję opatrzyć rany na swoim ciele, bo te słowa - kamienie, uderzały nie tylko w moje skrzydła, łamiąc je, ale przenikały również moją duszę. Wiem, że jeśli teraz nie oczyszczę się emocjonalnie, to nie będę mogła spokojnie odlecieć. Muszę zamknąć drzwi, których już więcej nie otworzę, ponieważ kończy się mój kontrakt w tym miejscu. Wyjeżdżając, chcę zostawić ład i porządek, bo wiem, że to przyniesie wyciszenie, które jest mi potrzebne. Może wyrzucenie z siebie złych emocji, pozwoli otworzyć się na odrobinę radości, która stanie się za kilka dni moim udziałem, taką przynajmniej mam nadzieję.
Mimo dnia, palę świecę o zapachu kawy, która ma zabierać złe moce. To moje ostatnie dni w East Islip, za kilkadziesiąt godzin wylatuję na spotkanie z córką setki mil stąd. Przede mną ciężki fizycznie tydzień, ale może ciekawy. Jakiś czas temu myślałam o końcu pracy z radością, bo jestem zmęczona, nie mogłam doczekać się spotkania z Polą, której nie widziałam od wielu miesięcy. A teraz jest we mnie tyle skrajnych emocji właśnie od tego "czarnego wtorku". Jednak od wczoraj czuję się lepiej, mniej kłuje mnie w sercu, emocjonalnie wracam do świata żywych, próbując "pozszywać" tkaninę, którą tak misternie "tkałam" dzień po dniu przez parę długich miesięcy. To wirtualne "tkanie", to taki odnośnik do pracy nad układami służbowo - koleżeńskimi z moją szefową. Pracowałyśmy razem nad wspólnym projektem, nie chciałam też wchodzić w układy koleżeńskie w pracy, bo nie przynosi to nic dobrego. Podpisałam kontrakt,więc chciałam wywiązać się z niego najlepiej, jak umiałam. Moja szefowa, Emily, jest profesjonalistką w tym co robi. Jednakże od paru miesięcy ma poważne problemy osobiste, z którymi sobie nie radzi. Jest trzecią żoną jednego z bogatszych biznesmenów w tym stanie Ameryki. Nie musiałaby pracować, biorąc pod uwagę luksus w jakim się pławi, ale chce realizować się zawodowo. Gdy jest w dobrym humorze, to do pracy podjeżdża swoim czerwonym Chevroletem Corvette Cabrio lub przywozi ją osobisty szofer jednym z całej galerii aut. Kiedy Emily siedzi w swoim gabinecie i bez względu na porę dnia oraz nie zważając na pogodę, zakłada okulary przeciwsłoneczne, wiadomo wtedy, że chmura gradowa wisi w powietrzu. Nie lepiej było podczas naszego pierwszego spotkania. Najpierw poczułam zapach perfum, potem zobaczyłam niedbale rzuconą torebkę Louis Vuitton, a dopiero później zobaczyłam oblicze Emily. Cały zespół wie o jej problemach z mężem, który niekoniecznie szuka żony numer cztery, ale na pewno świetnie się bawi, wyjeżdżając w interesach. Niestety, Emily ma dowody jego zdrady. Bywało, że potrafiła dzwonić do mnie około dziesiątej wieczór, wpraszając się na kawę z bitą śmietaną i kostkami czekolady. Wychodziła po drugiej w nocy spokojniejsza, bo robiłyśmy sobie psychoterapię w ramach pomocy bliźniemu. Po co o tym wszystkim piszę? Choćby po to, że chciałam doczekać szczęśliwego końca w tej pracy, zamknąć projekt i pożegnać się. Czasami Emily w przypływie pozytywnych emocji, nazywała mnie swoim "Opatrznościowym Aniołem". Ja dodawałam, że tkam wirtualnie tkaninę z naszych pogawędek, wypitych kaw, pudełek ze wspólnie zjedzonych lodów i zdrowych układów w pracy. Wiedziałam, że dramat w domu przerasta ją, ale te jej humory, to była prawdziwa katastrofa dla zespołu.
W ten przykry dla mnie wtorek, przekazałam Emily służbową informację. Właściwie była to tylko próba przypomnienia tego, o czym mówiłam jej dwa tygodnie wcześniej i chęć upewnienia się, że ona panuje nad terminami, aby spokojnie zamknąć projekt. Powiedziałam o tym na odchodne, byłyśmy zmęczone pracą i wściekle wysoką temperaturą za oknem. Owszem mogłam poczekać z tym do rana, ale chciałam przespać tę noc, wiedząc, że robię wszystko o czasie i czuwam nad całością. Jakież było moje zdziwienie, a właściwie przerażenie, gdy moja szefowa, przyjęła do wiadomości, tylko to co chciała przyjąć, blokując się na resztę informacji! PROBLEM TKWIŁ W TYM, ŻE NIE CHCIAŁA PROWADZIĆ ZE MNĄ ROZMOWY, NIE MOGŁAM NIC WYJAŚNIĆ, DOKOŃCZYĆ, BO NIE CHCIAŁA MNIE WYSŁUCHAĆ. NIE BYŁAM W STANIE DO NIEJ DOTRZEĆ - TRZASNĘŁA DRZWIAMI I WYSZŁA! Gdyby spokojnie dała sobie wszystko wytłumaczyć, to mogłaby denerwować się, ale tylko na siebie i emocje, których nie potrafiła okiełznać, a tak cały kubeł pomyj wylała na mnie, bo akurat byłam pod ręką. W tym momencie, moja tkanina została rozerwana za jednym pociągnięciem niewidzialnego sztyletu. Brakowało tylko paru dni na jej dokończenie. Miałam wirtualnie "podzielić" ją i połowę zabrać ze sobą, a drugą zostawić Emily, jako wspomnienie tego, co było czasami sympatyczne. W jednej chwili, cała mozolna praca poszła na marne, moja materia została zniszczona. W domu z potwornym bólem głowy próbowałam dopatrzeć się swojej winy, nie znajdując jej. Rano już parę osób znało tylko wersję Emily, pokazującą mnie w bardzo niekorzystnym świetle. Przez kolejne dwa dni, moja szefowa w okularach na nosie, patrzyła na mnie, jak na zło konieczne, odzywając się służbowo. Czekałam na głównego szefa, który przyjechał dopiero na drugi dzień. Emily już telefonicznie przedstawiła mu swoją wersję. Po wysłuchaniu każdej z osobna, stwierdził, że racja jest po mojej stronie. Przeprosił mnie za zachowanie małżonki, delikatnie ją usprawiedliwiając.
Czy wygrałam to starcie? Właściwie, co miałam wygrywać, skoro od początku fakty przemawiały za mną. Po co więc, był ten fatalny zgrzyt na koniec? Zabrakło "happy endu", wiem, samo życie! Na całym świecie istnieją konflikty w pracy i jest to wpisane w scenariusz układów międzyludzkich. Po co, aż tak się przejmować, szkoda zdrowia. Niby o wszystkim wiem, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Przypłaciłam to trzema bezsennymi nocami, bólem rozsadzającym głowę i kłuciem w okolicy serca. OK! można i tak, ale do czego to prowadzi? Wczoraj nie usłyszałam od niej słowa przepraszam, tylko parę zdań, żebyśmy zapomniały o tym incydencie, ale jak na razie, nie jest to łatwe, może z czasem. Na koniec na uroczystym obiedzie wygłosiłam mowę dziękczynno - pożegnalną do pozostałych, do tych, z którymi było miło od początku. Jeszcze parę dni temu chciałam zabrać ze sobą tę wirtualną tkaninę i otulać się nią w zimowe wieczory, a teraz już wiem, że nie powinnam. Zostawię ją tam i po cichu zamknę drzwi, dla dobra swojego...