Próbuję nadać tym postom jakąś chronologiczną całość. Odwołując się do ostatniego wpisu, wspomniałam, że mój syn w końcu zgodził się pójść do szpitala. Gdyby nie smutna rzeczywistość, że nie mógł poradzić sobie z agresją, emocjami i tym co siedziało w jego głowie z pewnością odwlekałby to pójście.
Pamiętam, jak kiedyś przechodziłam obok oddziału psychiatrycznego w jednym ze szpitali i na samą myśl o nim przenikały mnie dreszcze, czym prędzej stamtąd uciekłam. Do tej pory mam przed oczami ogromne, niebieskie litery - ODDZIAŁ PSYCHIATRYCZNY. Oddział ten umiejscowiono na końcu szpitalnego korytarza, tak jakby po zamknięciu bramy, furty szpitalnej, człowiek znalazł się za bramą miasta, wyrzucony poza nawias społeczeństwa w jakiejś "enklawie zadżumionych". Nagle wraz z synem musiałam przestąpić próg tego miejsca z przed, którego parę lat wcześniej uciekłam. To zdumiewające, że w życiu człowieka zdarzają się sytuacje, o których nie śniłby w najgorszych snach. Z jednej strony, oboje baliśmy się przekroczyć tych czeluści piekieł, jak nam się wtedy wydawało, a z drugiej oczekiwaliśmy pomocy, ulgi i wybawienia. Próbuję przypomnieć sobie, albo inaczej próbuję wyobrazić sobie, co czuł mój syn i każdy inny, kiedy musiał wejść na oddział psychiatryczny. Zdenerwowanie, lęk, przerażenie, frustrację z powodu tego, że z jego umysłem coś jest nie w porządku?!
Mój syn poszedł tam, by po dwóch dniach wypisać się na własne żądanie, twierdząc, że oni mu nie pomogą, że czuje się już lepiej. Po kolejnych trzech dniach znowu wyraził chęć powrotu do szpitala, bo widział, co działo się z nim w domu. Ta huśtawka emocjonalna wykańczała nas wszystkich, a lekarze nawet nie zaczęli go diagnozować! O dziwo, wtedy po raz pierwszy spotkałam się z irytacją ze strony lekarza psychiatry i zarazem z przysłowiową łaską, że przyjmuje go z powrotem. Nie zapomnę pytania lekarza prowadzącego: panie Filipie, czy zdaje pan sobie sprawę, iż blokuje miejsce i wprowadza zamieszanie? Gdyby takie pytanie zadał stażysta na oddziale psychiatrycznym, jeszcze zrozumiałabym, ale lekarz z wieloletnim doświadczeniem?! Zanim postawiono diagnozę w akademii medycznej, Filip przebywał dwukrotnie w naszym, miejscowym szpitalu. Lekarze są bardzo ostrożni w wydawaniu takiej czy innej diagnozy, szczególnie, jeśli dotyczą one chorób psychicznych. Na przestrzeni trzech lat, gdy był kilkanaście razy w szpitalu, zmieniały się tylko sale szpitalne, czasami lekarze prowadzący i pacjenci, z którymi przebywał. Cóż tam zobaczyłam? ŻYCIE z jego odcieniami szarości i czerni. Czasami wkradał się niezdarny uśmiech, przedzierała radość przez pokłady smutku. Bywało, że na tym oddziale kończyło się czyjeś życie, odchodziły osoby starsze z demencją z Alzheimerem, leżące w pampersach bez większego kontaktu ze światem, krzyczące po nocach. Po korytarzach snuli się często bezdomni alkoholicy, będący na detoksie, osoby w średnim wieku, którzy niedawno zachorowali i ludzie młodzi dopiero zaczynający dorosłe życie. Wszyscy zmieszani w jednym tyglu. Niestety, bardzo dużo młodych ludzi choruje na schizofrenię i inne zaburzenia psychiczne. Oni żyją za zamkniętymi drzwiami oddziałów szpitalnych, ale chcą być zdrowi, zaleczeni. Wielokrotnie podejmują leczenie szpitalne, idą tam sami, czasami na prośbę rodziny lub rodzina umieszcza chorego, gdy jest sądownie ubezwłasnowolniony i np. nie ma poczucia choroby. TO NIE JEST ŚWIAT ZADŻUMIONYCH! Ci ludzie sami dla siebie, bądź ich rodziny szukają ratunku, czekając na cud, na specyfik, który jak antybiotyk zabiłby zarazki atakujące mózg i system nerwowy. Co wiemy o samej chorobie, schizofrenii? My z pierwszej połowy nowego wieku, spychamy niejednokrotnie tych ludzi na margines życia, wstydzimy się ich, boimy przyznać, że ktoś z naszych najbliższych cierpi na zaburzenia psychiczne, a tym młodym ludziom wali się na głowę cały ich świat, marzenia i plany.
Od dawna towarzyszy mi wiersz Małgorzaty Hillar pt. "My z drugiej połowy XX wieku". Autorka przedstawia w nim świat ludzi żyjących w XX wieku, ich podejście do życia i uczuć. Próbuje pokazać obraz ówczesnego życia, strach człowieka przed miotającymi nim emocjami. Człowiek w tym utworze nie jest zaangażowany w sferę uczuciową, tak skrupulatnie skrywaną na dnie swej duszy. Jego głównym celem jest dokonywanie nowych odkryć i osiągnięć, odrzucanie emocji, uczuć i drugiego człowieka. Nie potrafi otworzyć się przed bliźnim, ma na twarzy maskę. Jednak dochodzi do wniosku, że pod maską są uczucia. Potrafi okazać je tylko sam przed sobą, w zaciszu swego domostwa tam, gdzie nikt nie widzi.
Zastanawiam się, czy to naprawdę nasz obraz. Zdarza się, że jesteśmy nieczuli , obojętni na drugiego człowieka. Może zatem popatrzmy na ludzi wokół nas i nie osądzajmy ich pochopnie. Nie wiesz, czy za ścianą Twojego mieszkania nie rozgrywa się dramat rodziny z chorobą w tle. Nie zawsze agresja jest skutkiem, tylko i wyłącznie złego wychowania. Przeczytaj, proszę ten wiersz. Ile w nim nadziei na to, iż we współczesnym świecie, mimo wszystko umiemy okazywać swoje emocje. Popatrzmy na drugiego człowieka łaskawiej. Nie bądźmy tymi ludźmi li tylko z drugiej połowy XX wieku.
Małgorzata Hillar
"My z drugiej połowy XX wieku"
"My z drugiej połowy XX wieku
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów
Kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi
Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami
Silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami
Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce umieramy z miłości"