piątek, 29 kwietnia 2011

Gdzie jesteś mój synku?


Chciałabym opowiedzieć pewną historię po części związaną z piosenką pt."Kołysanka dla Okruszka", którą to przed wielu laty śpiewał Seweryn Krajewski. Byłam wtedy młodą dziewczyną, gdy on święcił triumfy swojej popularności, a właściwie już kariery solowej. Potem po latach, czytając w jakichś kolorowych pismach o życiu gwiazd, dowiedziałam się, że ma on żonę i dwóch synów. Jeden z synów (młodszy), o ile dobrze pamiętam, na imię miał Maksymilian. To właśnie dla niego została stworzona ta piękna kołysanka. Później już w dobie internetu czasami na nią trafiałam.

Pewnego razu siedem, albo osiem lat temu, podczas jakichś generalnych porządków, robiłam selekcję czasopism i natknęłam się na gazetę, gdzie już z okładki krzyczał napis, że Seweryn Krajewski stracił w wypadku samochodowym, syna Maksymiliana. Była to wiadomość z gatunku czytam i nie dowierzam. Obszerny artykuł właściwie poświęcony był jego żonie Elżbiecie i rozpaczy po stracie syna. W wywiadzie tym mówiła o swoim bólu, zamknięciu się na świat i ludzi. Chłonęłam ten artykuł tak, jakbym chciała zapamiętać dokładnie jego treść. Po co? Odpowiedź miała nadejść już po kilku latach. Mówiła, że w czasie tej żałoby/rozpaczy każdy z członków rodziny zamknął się w swoim świecie. Ona była bliska obłędu, pogrążona w depresji, nie chciała dalej żyć (z próbą odebrania sobie życia włącznie). Zabijało ją poczucie winy, że ta tragedia wydarzyła się przez nią. To ona siedziała akurat za kierownicą samochodu, w którym doszło do wypadku ( ich synek miał sześć lat). Starszy syn pozostał sam ze swoim smutkiem po stracie brata. Ona albo leżała w pokoju z zasłoniętymi żaluzjami, albo jeździła na cmentarz i ojciec, który całkowicie poświęcił się muzyce i koncertom. Tak, każdy przeżywał tę rozpacz po swojemu. Niestety, ja w tym opisie widzę po części samą siebie i moją wtedy samotną córkę. Dopiero teraz dostrzegam, że była to kompletna destrukcja dla tamtej, jak i mojej rodziny, ale może człowiek w obliczu takich wydarzeń nie umie, nie potrafi żyć inaczej.

Po tej tragedii, Elżbieta zaczęła wychodzić z mroku, ale trwało to bardzo długo, zaczęła pisać wiersze, medytować, otwierać się na życie. Założyła coś na wzór Szkoły Przetrwania (temat psychotroniki). Znalazła dla siebie sposób na życie w wierze, pisaniu poezji, a w nim jakieś ukojenie. Po co to wszystko piszę? Otóż w wywiadzie tym zamieszczony był przepiękny wiersz jej autorstwa. Przecież spokojnie mogłam tę gazetę wyrzucić do kosza. JEDNAK COŚ MI MÓWIŁO, ŻEBYM TEGO NIE ROBIŁA! Zatrzymałam całą gazetę i odłożyłam gdzieś na wieczne kurzenie się na półce. W tym czasie mój syn nie był chory, albo inaczej w tym czasie jego choroba była jeszcze w utajeniu, nie dawała żadnych objawów, dopiero czaiła się do skoku.

Minęło parę lat (dramatyczny wybuch choroby syna, leczenie, odejście). Kiedy przyszedł czas na postawienie nagrobka dla syna przypomniałam sobie o tym wierszu. Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, gdzieś się zapodział. Moje szczęście nie miało granic, gdy w końcu znalazłam go, a w te poszukiwania włączyłam nawet modlitwę o pomoc do św. Antoniego. Ten wiersz czekał sobie cichutko w "poczekalni smutku" na swój czas i miejsce. Czy w takiej sytuacji można płakać ze szczęścia? Widocznie można, skoro płakałam... Z całego wiersza wybrałam tylko jeden, maleńki fragment i umieściłam go na pomniku. Tych parę słów jest dla mnie kwintesencją tego, co czuję do syna.

"Gdzie jesteś mój Synku?
Kim lub czym jesteś?
Moim Słońcem, moim Życiem wszak byłeś..."
                                                                                  tekst Elżbieta Seweryn

Jakieś dwa miesiące temu czytałam, że po długim czasie Seweryn Krajewski wreszcie wydał swoją nową płytę. Przy okazji w mediach przypomnieli jego historię (karierę, życie). Przy tej właśnie okazji znalazło się też kilkanaście przykrych wpisów na portalu dotyczących tej dawnej tragedii. Ludzie pisali różnie, od niechęci w stosunku do żony przez obojętność do współczucia, a oni, jako rodzina z "połamanym życiorysem" odnaleźli się i na swój sposób są szczęśliwi - zwyciężyli, wybrali życie, mają siebie. "Piosenką dla Makusia" chyba rozliczyli się z przeszłością, a ich syn dalej jest częścią ich życia.

                                                                                                         


                                                                   

                                                                                                   









niedziela, 24 kwietnia 2011

Tam było ci najlepiej, wiem


Znowu jest sobota, tym razem inna, bo już świąteczna, a mnie przy Tobie nie ma, mój synku. Dzisiaj dzwoniłam do Polski, tam padał deszcz, może jutro wyjrzy słońce. Tylko dziadkowie pójdą Cię odwiedzić. Kupią świąteczny stroik, zapalą lampki, wyszepczą cichą modlitwę. Człowiek wznosi się na różne poziomy w swojej tęsknocie, a ja tak po ludzku zazdroszczę wszystkim, którzy pójdą jutro na cmentarz do swoich bliskich. Synku, już niedługo, bo za parę tygodni wracam i nadrobię te zaległości, obiecuję. Przesyłam Ci taki promyk do nieba, a właściwie słowa ubrane w piękną melodię.

Krystyna Prońko - "Tam było ci najlepiej, wiem"

"Tam było ci najlepiej, wiem
Cicho, ciepło, ciemno
I długo śnił się dobry sen, że zawsze będziesz ze mną

Tam moje serce stuku puk szeptało ci zaklęcia
A ja czekałam jak na cud jak na małego księcia
Wreszcie już mogę cię synku zobaczyć przytulić i dotknąć
Bo skończyło się długie czekanie i smutna wśród ludzi samotność

Tyś taki bezbronny maleńki w kołysce splecionej z mych ramion
A jutro się do mnie uśmiechniesz i kiedyś tam powiesz mi mamo
Nieraz ci przyjdzie palce gryźć w bezsilnej złości w szlochach
Więc, żebyś synku umiał żyć nauczę cię świat kochać

Pokażę ci gwiazdy i wróble, trawy i żółte motyle...
I będziesz tak ładnie się dziwił i pytań zadawał mi tyle
Dziś taki bezradny maleńki w kołysce splecionej z mych ramion
A jutro się do mnie uśmiechniesz i powiesz nie smuć się mamo"

                                                                                 autor tekstu Magdalena Czapińska

Przepraszam Cię Synku, ale jednak trochę mi smutno, czy powinnam dopisać...tam jest Ci najlepiej, wiem.


                                                                                                          mama

środa, 20 kwietnia 2011

Jeśli ktoś jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem


Przez ostatnie kilkanaście dni przypomniałam sobie o wielu aspektach dotyczących przeżywania żałoby, bądź zatrzymania się na jakimś jej etapie. Wiele nowych spraw dotarło do mnie, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, a na kolejne spojrzałam zupełnie inaczej niż dotychczas. W którymś z poprzednich postów wspomniałam, że w pierwszych tygodniach po odejściu Filipa nie mogłam i nie chciałam spotykać się z moją mamą. Jeśli tylko rozmowa schodziła na jego temat, moja mama zalewała się łzami, a ja czułam się przy niej okropnie, jak jeden wielki "emocjonalny lodowiec". Właściwie śmiało mogę powiedzieć, że nie czułam nic tak, jakby ktoś podał mi zastrzyk znieczulający nerwy. Nastąpiło we mnie całkowite zamrożenie emocji. Chociaż...parę negatywnych uczuć jednak tkwiło niczym drzazga, która potwornie doskwierała. Pojawiała się też niechęć, wściekłość, zdenerwowanie, poirytowanie, ale wówczas wydawało mi się, że te przykre reakcje, niestety, kieruję w stronę mojej mamy. W istocie tak było, ale jak to możliwe, że mama, będąc babcią tonie w morzu łez, a ja matka nie mogę uronić choćby kropli? Co się ze mną dzieje? Czyż byłam tak wyrodną matką, że po własnym dziecku nie mogę, nie potrafię płakać?! Do tej pory było to tylko nędzne pojękiwanie. Czułam pieczenie, rozrywający ból w okolicy klatki piersiowej, ale ani jedna łza nie popłynęła. Wpadałam w jakieś potworne poczucie winy z tego powodu, niestety, ale w tym ponurym czasie, tak o sobie myślałam. Potem dotarło do mnie, że nie denerwowałam się na mamę, tylko na siebie, bo nie radziłam sobie ze swoimi emocjami. Przecież każdy ma prawo opłakiwać kogoś, tak jak mu serce dyktuje, co mnie do tego?!

Pewnego razu mniej więcej po ośmiu miesiącach od śmierci Filipa, będąc u kresu wytrzymałości psychicznej zapakowałam parę rzeczy i pojechałam na dwa dni nad morze. Nie wiem dlaczego, ale bez większego zastanowienia przy pakowaniu wrzuciłam do torby również kolorową sukienkę. Może ktoś powie z oburzeniem: jak to możliwe, że upłynęło dopiero osiem miesięcy od śmierci syna, a ona już pakuje kolorową kieckę? To był z mojej strony odruch! Jeszcze wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak postąpiłam. Moja córka i ja nie nosiłyśmy po Filipie żałoby w sensie czarnego koloru. PO PROSTU NIE MOGŁYŚMY NOSIĆ NIC CZARNEGO, TEN KOLOR NAS PRZERAŻAŁ, ZABIJAŁ! Ja, nosiłam ubrania w kolorze czarnym w czasie innej, wcześniejszej żałoby. O dziwo, tak bardzo zrosłam się z tym kolorem, wręcz chowałam się za niego do tego stopnia, że rodzina i znajomi pytali, czy już na zawsze pozostanę w czerni, a teraz co się ze mną stało? Żeby nie zwariować, ja poszłam w kierunku zaprzeczania, bo jak można nosić żałobę po kimś, kogo nie ma, przecież nie wiem dokąd syn wyjechał, nie wiem kiedy i czy w ogóle wróci?! JEGO TYLKO NIE MA I TO WSZYSTKO! Takie myślenie pozwalało mi przetrwać kolejny dzień. Owszem, nosiłyśmy ciemne rzeczy (granatowe, szare), ale rzadko, bądź prawie nigdy czarne.

A tu nagle zabieram ze sobą kwiecistą sukienkę, po co? Pobyt miałam zarezerwowany w jakimś cichym ośrodku na uboczu. Traf chciał, że akurat był tam początek turnusu i po kolacji miał się odbyć, jakiś wieczorek zapoznawczy dla kuracjuszy. Na posiłku, osoby od mojego stolika zaprosiły mnie na to spotkanie. I od tego momentu zaczęłam się czuć tak, jakbym odgrywała jakąś kiepską rolę napisaną specjalnie dla mnie. Ubrałam tę swoją kolorową sukienkę i poszłam. Już wtedy, gdy robiłam makijaż, chciałam przekonać się na ile moja twarz się zmieniła. Od śmierci Filipa odstawiłam kosmetyki, zapomniałam, że istnieje farba do włosów, a moje siwe odrosty przeszkadzały wszystkim, tylko nie mnie. I nagle zaczynam jakoś irracjonalnie zachowywać się, maluję się, układam włosy. Moje dzieci zawsze "ustawiały" mnie, były takimi strażnikami mody, pilnowały, karciły. Po śmierci syna pozostałam głucha i uodporniona na ciągłe nawoływania córki, która wprost mówiła mi, że wstydzi się chodzić ze mną nie umalowaną, że nienawidzi moich siwych włosów, że ludzie już nie poznają mnie na ulicy. Wiem, że próbowała wtedy mną potrząsnąć z marnym skutkiem, zresztą.

Kiedy pierwszy raz od tylu miesięcy zrobiłam się na wyjściowo, wydawało mi się, że to wszystko, co zostawiłam w domu (cmentarz, smutek), jest niczym koszmarny sen, który minie po tym, jak zmienię się, przeobrażę w dawną siebie. W końcu muszę się z tego letargu obudzić, a to wszystko nie może być prawdą! Tak, jak w tej bajce o księciu i żabie, kiedy książę całuje żabę, a ona zamienia się w piękność... Ja też pragnęłam ZAMIANY, ale swojego życia! Chciałam wyjść na tę imprezę, zatrzasnąć "drzwi smutku" za sobą... i wrócić do nowego lepszego świata pozbawionego bólu. Czy ktoś w ogóle jest w stanie zrozumieć, o czym piszę?

Tam na tej sali nikt nie znał mojej historii, byłam anonimowa. Przeszłość została kilkaset kilometrów ode mnie - NIE CHCIAŁAM JEJ! Tylko momentami pojawiał się lęk, że od rzeczywistości nie ucieknę, że co ja tu w ogóle robię?! A ja na parkiecie tańczyłam i tańczyłam, aż do utraty tchu w osiem miesięcy po śmierci syna! Chciałam paść z wysiłku, chciałam "zatańczyć się" na śmierć, chciałam jak alkoholik zapić się na śmierć, żeby nie czuć bólu istnienia! Albo wrócić z nadzieją, że były to demony przeszłości, które wyrzuciłam ze swojego życia. Tak bardzo obawiałam się powrotu do pokoju, lękając się demonów zła, które nie uciekły, a tylko przyczajone czekały tam na mnie. Oczywiście, ucieczka od rzeczywistości nie powiodła się, bo nie miała prawa się udać! A w lustrze przy zmywaniu makijażu zobaczyłam znowu starzejącą się, smutną kobietę. Moje nerwy nie wytrzymały tego napięcia i zwymiotowałam, bynajmniej nie od wypicia jednej lampki wina. Chyba w końcu dotarłam do zakamarków swojego serca, bo wreszcie pierwszy raz od tylu miesięcy zaczęłam płakać. To nawet nie był szloch, to było wycie. Dopiero nad ranem przyszła ulga..., ale zaraz za nią znowu pojawiło się poczucie winy. "Kamienowałam się" bezlitośnie i o wszystko! Od tamtej pory minęło już sporo czasu, a dalej są dni, kiedy ciężar win mnie przytłacza.

JEŚLI KTOŚ JEST BEZ WINY, NIECH PIERWSZY RZUCI WE MNIE KAMIENIEM!


                                                                                                                         

piątek, 15 kwietnia 2011

Czy przyjmiecie moje zaproszenie?


Napisałam tytuł tego posta i chciałabym zapytać Was czy przyjmiecie zaproszenie do współtworzenia ze mną tego bloga? Chodzi mi o pisanie przez Was komentarzy, choćby krótkich, jeśli poczujecie taka potrzebę. Czasami jedno zdanie dla kogoś czytającego może okazać się zbawienne, przynieść duchową ulgę. Mam na myśli sytuacje, kiedy przeczytaliście jakiś wpis lub inny komentarz i coś Was poruszyło, bądź macie odmienne zdanie od mojego, a może zauważyliście jakieś nieścisłości czy też błąd z mojej strony. Chętnie zamieszczę Wasze komentarze w tym blogu.

I druga sugestia - zapraszam Was do grona Obserwatorów tego bloga. Będzie mi niezwykle miło, jeśli przyjmiecie moje zaproszenie. Możecie wstawić tam swoje zdjęcie lub pozostać, jako Obserwatorzy Anonimowi. Ważne jest, żeby ten blog żył. Jeżeli ktoś go czyta, a przy okazji daje temu wyraz jakimś komentarzem to znaczy, że coś z tego mojego pisania i innych komentatorów bierze do siebie, a może pojawią się jakieś sugestie z Waszej strony, wszystko jest ważne, jeśli służy innym. Jedna z osób w swoim komentarzu napisała o szukaniu pomocy dla siebie w trudnych chwilach, np. pójściu do psychologa. Ważne, żeby czasami ktoś pomógł spojrzeć nam z dystansu na własne problemy tak, aby to życie mniej bolało. Inny młody człowiek przedstawił swoje racje co do klasyfikacji tego schorzenia, jakim jest schizofrenia, argumentując, że schizofrenia nie jest chorobą, tylko zaburzeniem i tu przytoczył cały swój wywód. Ma prawo, aby tak sądzić, szanuję jego wypowiedź, ale domagam się też, aby i ktoś inny uszanował moje stanowisko. Nie można nikomu nic na siłę narzucać! W mojej ocenie jest to choroba, takie dostawałam zewsząd informacje. Ktoś inny ma prawo mieć odmienne zdanie, tylko nie wywierajmy na siebie presji. Mój syn cierpiał na bardzo ciężką postać schizofrenii, która doprowadziła go do śmierci. Słyszał głosy, miewał myśli prześladowcze. Przy tej okazji nasuwa się szereg pytań: czy to znaczy, że skoro w/g oceny jednego z komentatorów, to tylko zaburzenie, a nie choroba, ja nie powinnam była leczyć syna w sensie pobytu w szpitalach lub nawet ignorować podawanie mu leków?! W tym momencie nie jest dla mnie ważne, jak to coś się nazywało, tylko co się z nim działo. Istotne było, żeby mu pomóc uśmierzyć jego psychiczny ból. I nie ważne też, skąd te objawy i zachowania się wzięły, czy z kłopotów środowiskowych, społecznych, rodzinnych czy innych. Ważne, że on strasznie męczył się w tym stanie, a to nie pozwalało mu normalnie żyć. Mało tego, to zaburzenie, według jednych, choroba według drugich, wyłączała go z tego życia w ogóle. To nie było życie, to była wegetacja. Dla mnie odpowiedź nasuwa się sama. Odwołuję się do niektórych komentarzy pod wpisami.

Wydaje mi się również, że o samej żałobie, czasie i sposobie jej przeżywania, właściwie nie powinno się dyskutować. Dlaczego? Bo każdy z nas przeżywa ją po swojemu i we własnym tempie. Między innymi, dlatego tak bardzo zależałoby mi na komentarzach osób, które straciły swoich bliskich. Ja od niedawna znalazłam swój kawałek miejsca na ziemi na dwóch forach. Czuję się tam, jak u "Pana Boga za piecem". Ci ludzie czasami emocjonalnie poranieni, wiedzą o czym piszę. Tam nikt nikogo nie ocenia, czuje się przy tym niesamowite ciepło i psychiczne wsparcie. Ale te grupy ludzi przebywają w swoim środowisku. Chciałoby się tak delikatnie poprosić na forum: Droga Mamo, napisz coś o swoim smutku, także pod moim postem - może przyniesie Ci to chwilową ulgę, a komuś otworzy oczy... Wiele razy czytałam, jak "smutna mama" pisze, iż jej syna nie ma już 500 dni, a ona dalej nie może zapanować nad żalem i cierpieniem. Pozostaje nadzieja, że komentarz zamieszczony w tym, czy innym blogu przez którąś z "zapłakanych mam" przeczyta ktoś, kto ma w swoim kręgu osoby pogrążone w żalu. Może nastąpi jakieś wewnętrzne przebudzenie, że nie na miejscu jest ciągłe szczebiotanie o swoich pociechach, kiedy ktoś inny cierpi. Być może akurat jakaś matka przeżywa żałobę po stracie dziecka bez względu na to, czy ono jeszcze się nie narodziło, czy przeżyło lat kilka, czy kilkanaście. Internet to potęga, ważne, aby uczynić z tego "instrument pokoju".


                                                                                                                 

środa, 13 kwietnia 2011

Kochamy wciąż za mało i stale za późno


Już parę razy zauważyłam u siebie pewien schemat w myśleniu i zachowaniu, jeśli wyjeżdżam poza miejsce zamieszkania, wówczas przestawiam się na inne tory działania. Powiedziałabym, że dzieje się to poza moją wolą i kontrolą. Tak, jakbym zamykała na chwilę drzwi do "ciemnej komnaty" i jakiś dobry duszek szeptał mi do ucha: zostaw za sobą smutek, problemy, cmentarz i tak tutaj powrócisz... Odbieram tę reakcję w kategoriach samoobrony własnego organizmu. Czuję wtedy, że moja psychika broni się przed ciężarem zmartwień i daje mi trochę odpocząć. Przecież za kilka dni znowu będziesz w swojej smutnej rzeczywistości, a teraz jedź, zregeneruj się, spróbuj trochę odpocząć, nie uciekniesz od tego. To wcale nie znaczy, iż zapominam o tym, co zostawiam, ale bywam zajęta wtedy bieżącymi sprawami. Oczywiście wracam, ale wówczas kołacze się we mnie inna "pokutna myśl", że nie było mnie przez kilka dni przy moim synu. Wiem, że to, co napisałam może być trudne w odbiorze, niezrozumiałe dla kogoś i mogę zaraz usłyszeć: kobieto, życie toczy się dalej, a ty nie możesz ciągle biegać na cmentarz, pewnych spraw już się nie cofnie, zacznij żyć tu i teraz! Być może w ramach troski, ktoś nawet zaproponuje mi wizytę u psychologa. Jestem dosyć dobrze obeznana ze sposobami przeżywaniem żałoby w sposób teoretyczny, ale gorzej wychodzi to w praktyce. Uważam, że i tak poczyniłam postępy, iż nie chodzę na cmentarz, jak miało to miejsce jeszcze niedawno, czyli codziennie. Parę tygodni temu były imieniny mojego syna. Byłam jednak tak zajęta, że dopiero teraz mam czas na spokojne pomyślenie o tym ważnym dniu. Nie ma mnie teraz w Polsce, ale gdybym była, na pewno ten dzień przeżywałabym inaczej, bardziej emocjonalnie, a tak jestem oddalona dziesiątki tysięcy kilometrów. Wiem też, że po powrocie zrobię dokładnie to, co zrobiłabym, gdybym w dzień imienin była blisko mojego syna. Z pewnością odbędzie się msza w jego intencji, powiadomię rodzinę i znajomych, pójdę na cmentarz, kupię jedną, długą karminową różę, taką jaką on zwykł dawać mi z okazji różnych uroczystości. Posiedzę nad jego grobem i powiem mu, jak za nim tęsknię i jak cieszę się z powrotu do domu. W domu zapalę świece, powyciągam trochę zdjęć i ustawię je na komodzie...

A tutaj, no cóż, dopadł mnie smutek, kupiłam bukiet kolorowych tulipanów, zapaliłam świecę i pomodliłam się. Ostatnie imieniny mojego syna, pamiętam tak, jakby były wczoraj i bardzo chciałabym pamiętać o nich już do końca. Smutek, dookoła mnie smutek...od samego początku coś dziwnego dzieje się z tą moją żałobą. Wiem już, że każdy człowiek przeżywa ją po swojemu w różnym tempie i o zachowaniu, emocjach nie powinno się dyskutować, czy też oceniać ich.

Momentami czuję się tak, jakbym była "emocjonalnie zamrożona" i wtedy kompletnie nic do mnie nie dociera. Jak to, mój syn nie żyje?! Co to znaczy, że jego nie ma i już nie będzie, jak mam przyjąć do wiadomości fakt, że on już nigdy nie wróci i powinnam zrobić coś z jego osobistymi rzeczami. Do tej pory, żeby jakoś egzystować "wkręcałam" sobie film o synu marnotrawnym, który gdzieś wyjechał, nie wiem dokąd, nie utrzymuje ze mną żadnego kontaktu, nie wiem kiedy i czy w ogóle wróci. Jak na razie takie życie w iluzji pomaga mi przetrwać, ta forma zaprzeczania powoduje, że nie mierzę się z rzeczywistością. Wiem też o konsekwencjach takiego postępowania, ale do tego czasu nie mogłam inaczej. BÓL ZMIERZENIA SIĘ Z PRAWDĄ, Z RZECZYWISTOŚCIĄ BYŁ DLA MNIE ZBYT SILNY! To była i jest nadal moja próba przeżycia w tym świecie. Pocieszające jest, że nie można reszty darowanego czasu przeżyć w ułudzie, ale mam nadzieję, że na wszystko przyjdzie pora.

Po powrocie do domu będę chciała w szczególności przeprosić moją mamę i powiedzieć jej, że dopiero teraz rozumiem jej ból i łzy po śmierci Filipa. Mój syn był dla niej pierworodnym wnukiem. Kiedy przyszedł na świat, moja mama była wtedy energiczną, zadbaną i elegancką kobietą sprawiającą wrażenie, że równie dobrze, to ona mogłaby być jego mamą. Ja w tym czasie studiowałam, więc mama bardzo pomagała mi w opiece nad dzieckiem. Pamiętam pierwszą kąpiel Filipa - ja umierałam ze strachu, że zrobię mu krzywdę, a mama z czułością myła mu główkę. Ja byłam przydatna tylko do polewania wodą jego ciałka, żeby nie zmarzł podczas kąpieli. To mama była moją najlepszą nauczycielką. Pokazała mi, jak zrobić masaż brzuszka, kiedy krzyczał z powodu kolki jelitowej. To ona nosiła go po nocach na rękach, kiedy czasami nie mogło mu się odbić po jedzeniu, a ja w tym czasie uczyłam się do egzaminów.

W czasie, kiedy piszę, w pokoju pali się świeca, jest taki miły nastrój i gdzieś tęsknota za czymś czego już nie ma i nigdy nie będzie... Dlatego "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Dlatego też śpieszmy się ich przepraszać, jeśli czujemy taką potrzebę. Ja spróbuję przeprosić moją mamę za to, że nie mogłam znieść jej łez, kiedy tylko zaczynałyśmy mówić o Filipie, że nie mogłam wytrzymać tego napięcia, bo ona, jako babcia płakała, a ja dusiłam się w środku. Mimo rozrywającego bólu, trzy miesiące po jego śmierci, nie popłynęła mi nawet jedna łza. Czułam się odrętwiała, zamrożona od środka. Teraz jest u mnie 11 w nocy, siedem godzin różnicy, to u Ciebie mamo, jest szósta rano, wstaje nowy dzień. Znając Ciebie, z pewnością modlisz się już na różańcu o spokój duszy swojego wnuka, tak jak co dzień. Dlaczego, tak trudno czasami powiedzieć: kocham Cię mamo, przepraszam, że wtedy nie rozumiałam Twojej tak wielkiej rozpaczy, że momentami byłam zazdrosna o te Twoje "babcine łzy". Dopiero teraz to czuję, rozumiem i przepraszam. To Ty uczyłaś mnie miłości do moich dzieci. Dziękuję Ci za te lekcje życia, chociaż bywało, że buntowałam się przeciwko Twoim metodom, ale po latach przyznaję, że to Ty miałaś rację. Dziękuję, że Ty jesteś moją Mamą. Przepraszam, zrobiło się trochę łzawo, ale i taki nastrój czasami jest potrzebny. A tak do przemyślenia...

"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy (...)
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego.(...)
Kochamy wciąż za mało i stale za późno.
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą (...)"

ks. Jan Twardowski, tomik "Miłość za Bóg zapłać"

Dopala się świeca, pora spać... Dzięki tym wspomnieniom dane mi było chociaż przez chwilę pobyć z moimi bliskim. Synku, czy to znaczy, że już czas, by powiedzieć Ci do widzenia? Jeszcze nie, proszę...                                                                                      

                                                                                                          

piątek, 8 kwietnia 2011

Czy nadejdzie kiedyś dzień rozgrzeszenia?


Zastanawiam się, czy możliwe jest wyleczenie każdej emocjonalnej rany. Niektóre z nich mogą wyryć tak głęboki ślad w naszej psychice, podobnie jak doznane rany fizyczne, że pozostawią blizny, które towarzyszyć nam będą bardzo długo lub czasem zostaną na zawsze. Kiedy matka traci dziecko bez względu na to w jakim wieku było czy też jeszcze się nie narodziło, jest to rana, którą nosi w swoim sercu przez całe życie. Czytałam kiedyś, że "czasami celem uzdrowienia emocjonalnego nie jest całkowite wyleczenie". Patrząc na samą siebie jeszcze do niedawna nie chciałam robić zakupów w jakichś centrach handlowych, bo nie chciałam natknąć się na kolegów syna. Niektórzy z nich szli z dziewczynami, inni już dumnie pchali wózki przed sobą, bądź trzymali za rękę swoje partnerki, które były wysoko w ciąży. Takie obrazki z jednej strony wywoływały we mnie wzruszenie, a z drugiej strony ogromny ból i taką matczyną zazdrość. Mojemu synowi nie dane było zostać ojcem, a ja już nigdy nie zobaczę takiej sceny z nim w roli głównej. W takich sytuacjach pojawiał się ból w sercu i uciekałam do domu. Pamiętam, jak któregoś razu wybrałyśmy się z córką na zakupy. Miałyśmy miło spędzić czas, weszłyśmy do sklepu z ubraniami dla młodzieży, a z głośników sączyła się cicha muzyka. Wystarczyła chwila, aby przypomnieć sobie, że przecież skądś tę muzykę znam. Potrzebowałam, tylko potwierdzenia od córki, że tak, to jest muzyka, którą Filip ostatnio słuchał. Potem tę jego płytę przesłuchiwałam wielokrotnie, a tkwiła ona w discmanie, który otrzymałam ze szpitala wraz z jego rzeczami. Momentalnie, gdzieś nastrój spokoju rozpłynął się, jak bańka mydlana. Przed oczami stanęły mi sceny, które właśnie wryły się głęboko w pamięć. Jeszcze do niedawna takie sytuacje wywoływały we mnie straszny ból, a teraz uprzytomniłam sobie, że patrzę na nie zupełnie inaczej. Jak? Cieszę się, że pamiętam o nich, łapię się na tym, że chcę zatrzymać chwile z życia syna w takich prostych wspomnieniach. Podobno "człowiek żyje dopóty, dopóki pamięć trwa o nim", stąd ja chciałabym pamiętać, jak najdłużej i jak najwięcej szczegółów, ale wiem, że z biegiem lat obrazy te będą się zacierały. Teraz zareagowałbym inaczej, po prostu cieszyłabym się, że pamiętam takie sceny.

Zadaję sobie sporo pytań między innymi: dlaczego jedni ludzie szybciej, a drudzy wolniej przebaczają, od czego to zależy? Dlaczego po tych emocjonalnych ciosach inni podnoszą się szybciej i mimo bólu idą dalej, a drugim wychodzi to dość opornie? Ja, niestety, należę do tej drugiej grupy - wszystko idzie mi wolno, jak po grudzie!

Chcę przytoczyć taki siedmioetapowy przewodnik, na który natknęłam się, a dotyczy tzw. "strategii uzdrawiania emocjonalnego". Podobno, żeby nastąpiło skuteczne, długotrwałe uleczenie emocjonalne, powinno się przerobić pięć pierwszych kroków, a nagrodą będzie pokonanie jeszcze ostatnich dwóch.

"PIĘĆ NIEZBĘDNYCH KROKÓW

1) Wnikliwa analiza - zbadanie istoty poniesionej krzywdy
2) Ekspresja - wyrażenie niektórych uczuć wywołanych przez tę krzywdę
3) Komfort - przyjęcie wsparcia i zachęty ze środowiska
4) Pocieszenie się - znalezienie sposobów powetowania sobie doznanej krzywdy
5) Perspektywa - spojrzenie na krzywdę w jej szerszym kontekście.

DWA KROKI DODATKOWE

1) Działanie zastępcze - wykorzystanie bolesnego doświadczenia w sposób konstruktywny tak, by pomóc samemu sobie, ale też i innym potrzebującym.
2) Przebaczenie - udzielić rozgrzeszenia temu komuś lub czemuś, co cię zraniło i próbować pozostawić wszystko za sobą".

Tak, wszystko to bardzo mądrze napisane (przytoczony tekst wzięłam oczywiście w cudzysłów), ale jak to się ma np. do straty dziecka? Ile czasu potrzeba, aby do tego dojrzeć, aby zacząć wprowadzać takie działania w czyn? Jest wiele sposobów, metod pracy związanej z przebaczaniem. Można napisać list do osoby, która ciebie skrzywdziła lub ty możesz napisać list do osoby, którą uważasz, że skrzywdziłeś. Możesz napisać wiersz, piosenkę albo jakieś opowiadanie, tak abyś czuł, że wyraża to twoje przebaczenie.

Ja, przygotuję chyba dwa krzesła (jak sugeruje autorka) i ustawię je na przeciwko siebie. Na jednym z nich postawię zdjęcie syna i będę próbowała powiedzieć monolog, bo przecież nie mogę nazwać tego rozmową. Zaraz, a dlaczego nie mogę nazwać tego dialogiem z moim synem? Przecież, patrząc na jego zdjęcie, będę czuła w swoim sercu to, co on do mnie powie. Takie są moje marzenia na dziś... Bardzo chciałabym, aby syn wybaczył mi wiele z mojego zachowania w związku z jego chorobą. Gdybym wiedziała (dobrze wiem, że znowu włączam "gdybanie" ), że ta choroba zabierze mi jego, nigdy nie nastawałabym, aby tyle razy przebywał w szpitalu. Niestety w jego przypadku pobyty w szpitalu nie kończyły się żadną poprawą. Potem wiedzieli już o tym i sami lekarze. Zmiany leków, dawek, nic nie pomagało. Nie nakłaniałabym go, by tyle się uczył, zaliczał egzaminy. On biedak robił to dla tzw. "świętego spokoju", żebym nie czepiała się jego. Przecież dobrze wiedziałam, jak ciężko przychodziła mu nauka po braniu tych silnych leków. Kiedy po dużych dawkach leków leżał w swoim pokoju i ciągle spał (skutek uboczny), próbowałam wymuszać na nim jakąkolwiek aktywność, choćby dbałość o samego siebie, posłanie łóżka. Dla niego nic nie miało znaczenia, na wszystko był obojętny, oziębły uczuciowo. NIESTETY, TO WSZYSTKO CZYNIŁA CHOROBA! Przed nią był zupełnie innym chłopakiem. W chorobie nawet golenie się sprawiało mu wysiłek. JAK BARDZO NIENAWIDZĘ SIEBIE ZA TO WSZYSTKO, CO MU ZROBIŁAM! To niestety, tylko maleńka część tego, co chciałabym powiedzieć mojemu synowi, prosząc go o przebaczenie. Czuję, że teraz patrząc na moje zachowanie (ze swojego lepszego świata), może spróbuje mi wybaczyć, bo przecież chciałam dla niego, jak najlepiej. Wszystkie moje starania miały mu pomóc wyzdrowieć. Czasami po prostu nie zdawałam sobie sprawy ze skutków mojego działania. Dlatego będę próbowała szczerze przeprosić go, że nieświadomie przyczyniałam się do zadawania mu psychicznego bólu. A tak w ogóle, czy nadejdzie w moim życiu moment, kiedy będę mogła zasadzić gdzieś kwiat, drzewo lub krzew, jako znak mojego rozgrzeszenia względem syna?
                                                                                                     
                                                                                                         




                                                               
                                                                                                    

niedziela, 3 kwietnia 2011

Dzień dobry, Słońce - dziś jestem ptakiem


Uświadomiłam sobie, że odrzucałam książki w ogóle w tym ciężkim dla siebie czasie, ale teraz małymi kroczkami zaczynam do nich powracać. Czuję ich dobroczynną siłę sprawczą. Treści w nich zawarte przynoszą mi ulgę i spokój. Ostatnio w książce, którą czytałam natknęłam się na list, napisany przez syna autorki tejże książki, a skierowany właśnie do niej. Gdyby nie końcowe zdanie pod tym listem, podejrzewam, że moja reakcja byłaby inna. Adresatka prosi, aby przekazywać go dalej. A ja uważam, że tylko nasze serca będą wiedziały, do kogo ten list powinien trafić. Z całego listu chcę wybrać tylko to, co mi w duszy gra, zmieniając przy tym początek.

A to mój list, który napisałam do Syna...

Kochany mój Synku,

Wiele razy zabierałam się do napisania listu do Ciebie, ale nie znałam i dalej nie znam Twojego adresu, dokąd więc mam go wysłać? Dziś wyszłam na spacer z nieodłączną muzyką i usłyszałam chyba to, co tak bardzo od dawna chciałam usłyszeć. Piękna pogoda, jasne niebo bez jednej chmurki i męski, ciepły głos, który śpiewa: "Dzień dobry, Słońce - dziś jestem ptakiem...", czyli wysyłam ten list w przestworza. Mam tylko nadzieję, że go odnajdziesz. Synku, chcę żebyś wiedział, że bardzo za Tobą tęsknię, a czas leci tak szybko. Znowu zmieniają się kartki w kalendarzu, pory roku. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, jak tam u Ciebie jest...

Synku, wszystko w naszym życiu jest procesem, dojrzewamy do pewnych decyzji, by po czasie znaleźć odpowiedź na pytania, które wtedy były dla nas za trudne. Od jakiegoś czasu dojrzewa we mnie myśl, że cieszę się, iż dane nam było mieć Ciebie przez te niepełne 25 lat Twojego życia, a one tak szybko minęły. Wdzięczna jestem Opatrzności, że to właśnie Ty byłeś moim Synem. DZIĘKUJĘ ZA TWOJE ŻYCIE. JESTEŚ MOIM SYNKIEM NADAL, TYLKO W INNEJ POSTACI. JESTEŚ ŚWIATŁEM, JESTEŚ MIŁOŚCIĄ, JESTEŚ PROMYKIEM BOSKOŚCI, BO CZYMŻE INNYM MOŻNA BYĆ W MYŚL DANEJ NAM OBIETNICY? A teraz Synku przeczytaj uważnie, co ktoś inny napisał (syn do matki), a ja spełniam jej prośbę i podaję dalej, czyli do Ciebie. W tym liście odnajdziesz głos mojego serca...

WŁAŚNIE W TEJ CHWILI:

Ktoś wspomina, że był z Ciebie dumny
Ktoś wspomina i myśli o Tobie serdecznie
Ktoś wspomina, że mu na Tobie zależało
Ktoś za Tobą bardzo tęskni
Ktoś chciałby Ci o czymś opowiedzieć
Ktoś chciałby być z Tobą
Ktoś ma nadzieję, że jest Ci tam dobrze
Ktoś jest wdzięczny za pomoc, której mu udzielałeś
Ktoś wspomina, że trzymał Ciebie za rękę
Ktoś chce, żebyś był szczęśliwy, tam gdzie jesteś
Ktoś pragnie Twojej obecności
Ktoś nie może się doczekać, żebyś wyszedł mu na spotkanie
Ktoś wspomina, że cieszył się z Twoich sukcesów
Ktoś wspomina, że ofiarował Ci swoją miłość
Ktoś myśli, że BYŁEŚ I JESTEŚ DAREM
Ktoś chciałby Ciebie uścisnąć
Ktoś Ciebie kocha
Ktoś podziwiał Twoją walkę z chorobą
Ktoś wspomina, że opiekował się Tobą
Ktoś uśmiecha się myśląc o Tobie
Ktoś wspomina, że płakał na Twoim ramieniu
Ktoś marzy o spotkaniu z Tobą
Ktoś wspomina, że bawił się z Tobą do białego rana
Ktoś wspomina, że marzył, by dzielić z Tobą swoje życie
Ktoś myśli, że byłeś JEDYNY NA ŚWIECIE
Ktoś wspomina, że chciał Ciebie chronić
Ktoś wspomina, że zrobiłby dla Ciebie wszystko
Ktoś wspomina, że bardzo go obchodziłeś
Ktoś prosi Ciebie o wybaczenie
Ktoś jest wdzięczny za Twoje wybaczenie
Ktoś chciałby się z Tobą pośmiać
Ktoś pamięta o Tobie
Ktoś chciałby Ciebie wysłuchać
Ktoś podziwiał Twoją mądrość
Ktoś chciałby, żebyś teraz z nią/nim był
Ktoś modli się za Ciebie gorąco
Ktoś dziękuje Bogu za Twoją obecność w jej/jego życiu
Ktoś pragnie wiedzieć, że Ty nadal kochasz ją/jego bezwarunkowo
Ktoś czeka na wiadomość od Ciebie
Ktoś wspomina, jak bardzo jej na Tobie zależało
Ktoś myśli o Tobie dzień i w nocy
Ktoś chce opowiedzieć Ci swój sen
Ktoś jest Ci wdzięczny
Ktoś chciałby Cię wziąć w ramiona
Ktoś pragnie, abyś to Ty wziął go w ramiona
Ktoś ceni Twoją duszę
Komuś się śnisz
Ktoś chciałby zatrzymać dla Ciebie czas
Ktoś dziękuje Bogu za Twoją przyjaźń i miłość
Ktoś żałuje, że nie poznał Ciebie lepiej
Ktoś nie może doczekać się, aby zobaczyć się z Tobą
Ktoś kocha Ciebie za to, kim byłeś
Ktoś chciałby podzielić się z Tobą swoim marzeniem
Ktoś uwielbiał być w Twoim towarzystwie
Ktoś chciałby się do Ciebie przytulić
Ktoś kochał Twój uśmiech
Ktoś chce, abyś wiedział, że zawsze będziesz w jego/jej myślach
Ktoś pragnął, abyś go nigdy nie opuścił
Ktoś cieszy się, że byłeś jego/jej najlepszym przyjacielem
Ktoś chciał być Twoim przyjacielem
Ktoś był Ci bardzo oddany
Ktoś marzył o Tobie po nocach
Ktoś żył dzięki Tobie
Ktoś pragnął być przez Ciebie zauważony
Ktoś żałuje, że się do Ciebie nie zbliżył
Ktoś pragnął, by być przy Tobie blisko
Ktoś za Tobą tęskni
Ktoś w Ciebie wierzył
Ktoś potrzebował Twojej opieki i rady
Ktoś pragnął Ciebie całym sercem
Ktoś myśli o Tobie czule
Ktoś pragnie otrzymać od Ciebie taki list
Ktoś potrzebuje Twojego wsparcia
Ktoś potrzebuje Twojej wiary w niego/nią
Ktoś potrzebuje Twojej przyjaźni
Ktoś słucha piosenek, które Ciebie przypominają
KTOŚ BARDZO OCZEKUJE OD CIEBIE TYCH SŁÓW...
Ktoś będzie płakać ze wzruszenia, gdy to przeczyta.
                                                                                             
                                                                                           Twoja mama