wtorek, 23 października 2012

Ja też musiałem żyć


Minął rok od przykrych wydarzeń, które związane były z dewastacją nagrobków na dwóch, dużych cmentarzach mojego miasta. W ciągu paru miesięcy ubiegłego roku zniszczone zostały siedemdziesiąt dwa pomniki. Przez dłuższy czas policja miała trudności z ujęciem sprawców. Pomniki dewastowali młodzi ludzie od kwietnia do października 2011 roku. Na moje nieszczęście dwa nagrobki, męża i syna, zostały zniszczone właśnie w połowie października, czyli na krótko przed ujęciem szajki rabusiów.

Leżałam w szpitalu, gdy moi rodzice przedzwonili i powiadomili mnie, że zobaczyli zniszczone oba pomniki. Smutek, płacz, wściekłość, złorzeczenia, wszystko mieszało się w jednym tyglu. O ile potrafię przyjąć do wiadomości, ale nie zaakceptować, że ta sama szajka ukradła komuś telefon komórkowy, wyrwała kobiecie torebkę, to nie mogę, nie potrafię i nie chcę pogodzić się z dewastacją pomników! Bynajmniej nie z tego powodu, że sama padłam ofiarą tak haniebnego czynu. Wiadomo, że są sprawy o różnej skali przestępczości, kat (sprawca) atakuje, ofiara próbuje się bronić, a jak ma obronić się nieżyjący?! Najprościej jest pójść na cmentarz i wyrwać kwiaty z ziemi, ukraść znicze czy świeżą wiązankę, tego wszystkiego już doświadczyłam. Według mnie, te kradzieże, to była znikoma szkodliwość czynów w stosunku do tego, co się wydarzyło.

Pomnik syna, był bardziej zdewastowany niż pomnik męża. Złodzieje, wyrwali z kamiennych płyt krzyż i litery, które tworzyły imię, nazwisko oraz liczby, składające się na datę narodzin i odejścia. Niektórych liter, bardziej osadzonych w pionowej ścianie pomnika, nie mogli wyrwać i tak zostawili. Obraz tego, co zobaczyłam, był ciężki do przeżycia. Różne myśli kłębiły się w głowie, począwszy od pytań o powody, dla których to zrobiono po wymierzenie kary takim złoczyńcom. Za dwa tygodnie miało nadejść Wszystkich Świętych, a moje dwa nagrobki straszyły przechodzących alejką ludzi. Zgłosiłam sprawę na policji, spisano protokół i kazano czekać. Oczywiście, musiałam prosić zakład kamieniarski, aby zamontowano nowo zakupione ozdoby. Nie wiedziałam czy zdążą do 1 listopada. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że dewastacji pomników dopuścili się jacyś amatorzy. Koszt nowych liter, wyniósł osiemset złotych, a złodzieje po pokrojeniu ich na kawałeczki oraz zaniesieniu do punktu skupu złomu, mogli dostać nie więcej niż 20-30 zł. Powód? Najprawdopodobniej, złodzieje byli przekonani, że litery są z mosiądzu, a one wykonane były z brązu!

Po paru miesiącach, dostałam pierwsze powiadomienie z sądu, że złapali szajkę i toczą się przeciwko nim sprawy. Jako osoba pokrzywdzona, miałam prawo wglądu w akta tychże spraw. Byłam pewna, że chcieli się dobrze zabawić, bo przy innych nagrobkach, kradli ozdoby wykonane z mosiądzu i ponoć był zysk, ale w moim przypadku mieli pecha. Natrafili na ozdoby z brązu a nie z wymienionego wyżej kruszcu. Nie miałam ubezpieczonych pomników, dlatego wszelkie koszty musiałam pokryć sama. No cóż, od tygodnia wiem już wszystko, że nie odzyskam nawet złotówki, ponieważ sprawcami, okazali się dwaj czternastoletni chłopcy. Hersztem bandy był 33 letni mężczyzna, o ironio, chory na schizofrenię, dowożony na sprawę ze szpitala psychiatrycznego! Na pytanie sędziego: dlaczego i po co to robił, odpowiedział krótko: ja też musiałem z czegoś żyć, proszę Sądu! Mam tylko czterysta pięćdziesiąt złotych renty po potrąceniach, żyję samotnie, rodzina odwróciła się ode mnie - czytałam w jego zeznaniach. A pozostała dwójka chłopców? Patologia-poznałam opinie biegłych, psychologów. Obaj wychowywali się w rodzinach z problemem alkoholowym, nie uczęszczają do szkół, kradną, sami piją, uciekają z placówek wychowawczych. Jeden z chłopców, mówił do pani psycholog, że kiedy był mały, to bardzo idealizował swoją mamę, która już wtedy piła i obwiniała go o całe zło tego świata. Potem, gdy był już starszy, a matka dalej nie trzeźwiała, on miał żal do niej o swoje zmarnowane życie. Teraz, gdy matka nie pracuje, to on - syn, musi nakarmić ją oraz dzieci swojego brata. Stał się głównym żywicielem rodziny. Podobna sytuacja w rodzinie drugiego chłopca, gdzie jego dwaj bracia przebywają w zakładach karnych. Karygodne pomieszanie ról, to oni - ci chłopcy są ofiarami w swoich rodzinach!

Mogłabym jeszcze długo o tym, ale po co? Myślę sobie, że napisałam o tym zdarzeniu, aby po latach pamiętać, dlaczego po trosze rozgrzeszyłam tych trzech chłopców. Wiem, że takie zachowanie nie usprawiedliwia ich postępowania, ale po przeczytaniu tych historii, zrobiło mi się po prostu ich żal. Owszem poniosłam straty, też na swój sposób jestem ofiarą ich czynu, ale próbuję nie żywić do nich urazy. Jest mi przykro, że w ogóle do tego doszło, ale zadaję sobie pytanie: ci młodzi chłopcy są ofiarami, tak naprawdę czego? Systemu społeczno-ekonomiczno-politycznego, dysfunkcji w rodzinie, szkole itd.?! Znowu mogę wymieniać, ale zapytam egoistycznie: co to dla mnie znaczy? Teraz, naprawdę już nic!
                                                                                             
                                                                                                           



   

wtorek, 9 października 2012

Wasze dzieci nie są waszymi dziećmi


Kiedy kilka lat temu po śmierci męża, zostałam sama z nastoletnimi dziećmi, dostałam do przeczytania książkę pt."Prorok" Gibrana. Trafiła ona do mnie w momencie, gdy musiałam pomagać swoim dzieciom w podejmowaniu ich życiowych decyzji. To o czym wtedy myślałam i jakimi kryteriami się kierowałam oraz wsparcie jakiego dzieci wymagały ode mnie, odbija się echem po dziś dzień. Nie wiem i zarazem boję się czy decyzje, które wspólnie z Polą podjęłyśmy dotyczące jej wyjazdu do Stanów Zjednoczonych okażą się trafne czy nie, a może historia sama to osądzi? One już zapadły i jak na razie droga, którą Pola podąża jest wprawdzie znana jej, ale zarazem wyboista. Pisząc te słowa, obiecuję, że w następnym poście powrócę do spraw związanych z Filipem, a teraz chciałabym jeszcze wspomnieć o Poli, jako że parę dni temu odleciała do Stanów. Była cały miesiąc w domu, spędzałyśmy maksymalnie dużo czasu ze sobą, ale jak zawsze po jej wyjeździe powstaje ogromna, emocjonalna pustka.

Zastanawiam się, jaki wpływ na moje decyzje, dotyczące choćby Poli, miała wyżej wspomniana książka?! Pojawia się też pytanie, na które raczej nie dostanę odpowiedzi: czy treść tam zawarta trafiła do mnie, akurat w takim momencie mojego życia, żebym mogła pomóc w zaprogramowaniu pewnego etapu życia mojej córki? Na kartach tej książki jest fragment dotyczący dzieci. Próbowałam czytać ten tekst ze zrozumieniem, co najmniej kilka razy, prawie ucząc się go na pamięć. Każde zdanie było ciężkie do przeanalizowania i zaakceptowania, każde zdanie bolało, bo wiązało się z rozłąką. Te słowa przeczyły wszystkiemu czego dotychczas uczyłam się, negowały pewne schematy myślowe według, których żyłam. Wreszcie kłóciły się z wartościami, które wyniosłam z domu rodzinnego. Kłuły jak ciernie, gdy czytałam, iż "chociaż są z wami (dzieci), nie są waszą własnością, możecie dać im miłość, ale nie myśli, one mają swoje własne myśli, ich dusze zamieszkują w domu przyszłości, do którego nie macie wstępu, nawet w swoich snach". Tych kilka w linijek tekstu było moim drogowskazem, co do pomocy Poli w jej trudnych życiowych planach. Już wtedy wiedziałam, że nie mogę zawrócić jej z drogi, którą odnalazła. Wspominałam, że w Polsce grała w tenisa i stanęła przed wyborem: zawiesić "rakietki" na haku, czy podążać dalej po wybojach, ale z uśmiechem na twarzy. Czułam, że po maturze nadszedł czas nie tylko jej życiowych wyborów. Nie chciałam ślepo wierzyć i naśladować autora tej książki, ale tak naprawdę, zgadzałam się z nim. W moim odczuciu to on miał rację. Moja córka nie była i nie jest moją własnością i nie powinnam pragnąć, aby kiedykolwiek nią była, bo wówczas bardzo bym ją unieszczęśliwiła. Ona przyszła na ten świat przeze mnie, ale nie ode mnie. Ja w pewnym sensie byłam jedynie pośrednikiem w jakimś Wielkim Planie Stworzenia. Ja gościłam w sobie jedynie jej ciało, ale nie duszę. Jej dusza zamieszkiwała w jej własnym domu przyszłości, dlatego więc, musiał nadejść w naszym życiu moment, że mimo iż mieszkała ze mną i Filipem, nie mogłam jej zatrzymać. To życie upominało się o nią! Chciała grać w tenisa w Stanach, dostając stypendium na egzystencję w tamtejszych realiach i tak było. Jako matka nie mogłam być egoistką! Wprawdzie chciałam chronić ją przed drapieżnym światem, ale wiedziałam, że nie mogę trzymać jej pod matczyną spódnicą, ona musiała wyjść do tego świata. Chciałam, żeby Pola była na swój sposób szczęśliwa, żeby robiła w życiu to, co jest dla niej ważne. Wyznanie moich uczuć i myśli, jakie wtedy towarzyszyły mi, to bynajmniej nie patos, tylko prawdziwy, rzeczywisty tygiel emocjonalny w jakim się wtedy grzebałam.

Pragnęłam oczywiście, aby jakieś skrawki tych decyzji wyrwać dla siebie i Filipa. Nam obojgu wydawało się, że Pola pojedzie na cztery lata studiów, przeciągnie w czasie swoje marzenia, pozna świat, ludzi i wróci... Kolejne słowa z "Proroka" krzyczały do mnie: "Możecie dać im miłość, lecz nie myśli". Dawałam więc i dalej daję tę miłość, tak jak umiem i potrafię ją okazać, nie mogłam narzucać własnych myśli, mogłam jedynie sugerować, podpowiadać, ale nie wymagać, by czyniła tak jak ja chcę, bo ona nie może być mną, ona musi być sobą! Zadałam sobie jeszcze pytanie: czy Pola wróciła do swojego rodzinnego domu, czy jej właściwy dom jest naprawdę tam daleko, daleko z kimś, kto na nią czeka?! Odpowiedź nadeszła sama...ona wyfrunęła już z rodzinnego gniazda. Teraz sama mości sobie nowe gniazdko i ma do tego prawo, bo taka jest natura człowieka. Tak, przyjechała, ale nie wróciła do domu rodzinnego. Dawniej Filip był ze mną,więc nie czułam tej samotności, zresztą on również aprobował jej wyjazd. Dziś wszystko się zmieniło. On też gdzieś wyjechał, nie podając adresu... Tylko kto i dlaczego nakazał mu, aby mnie zostawić?! Czy wyjazd Poli nie był wystarczającym powodem do tęsknoty? To nie fair! Jeśli dobrze rozumiem słowa "Proroka", to ja powinnam próbować nadążać za Polą, aby zrozumieć jej świat. Nie umniejszam oczywiście swojego doświadczenia życiowego czy moich rodziców, czy też w ogóle ludzi starszych, bowiem dźwigamy z mozołem swój bagaż doświadczeń, którego młodzi z racji wieku, posiadać nie mogą! Wiem także, że obojętnie, kto jest tym Łucznikiem z pewnością chce dla naszego Dziecka dobrze.