Po kilkumiesięcznej przerwie, jaka upłynęła od ostatniego wpisu poświęconego mojej córce Poli, dziś chciałabym skorzystać z Waszego przyzwolenia i rozszerzyć tematykę bloga o sprawy z nią związane. Spróbuję przedstawić rzeczową relację z tego, co wydarzyło się u niej od lipca ubiegłego roku, po zdanym egzaminie do Dental School w USA. Mam nadzieję, że treści te mogą być przydatne między innymi komuś, kto rozpatruje kwestię wyjazdu i studiowania medycyny, (stomatologii) w Stanach. Aby nie opisywać wszystkiego od początku, odwołam się do dwóch wcześniejszych postów tj."Moje FIAT, Panie" i "Modlitwa prostaczka". Obawiam się, że bez przeczytania tych właśnie wpisów nie będzie wiadomo, o co dokładnie chodzi.
Drugiego lipca 2012 roku, Pola zdała egzamin, który uprawniałby ją do składania aplikacji do szkół medycznych, konkretnie do dental school, tj. odpowiednik naszej stomatologii. Egzaminy zdawała w USA, ponieważ wcześniej tam studiowała i przebywa do tej pory. Euforia, która temu wydarzeniu towarzyszyła była wielka, ale zarazem krótkotrwała, ale dlaczego tak wielka? Bo nieczęsto zdarza się, aby tak trudne egzaminy na medycynę mógł zdać obcokrajowiec i piszę te słowa niekoniecznie jako dumna matka, tylko takie są fakty. Po pierwszych godzinach radości pojawił się nieproszony gość - lęk. W końcu Pola złożyła papiery do dziewiętnastu szkół, płacąc za wszystko sama, gdyż czasy stypendium z wcześniejszego okresu studiów już się skończyły. Przy wyborze szkoły ważne było jakimi kryteriami ona się kieruje, jaki ma swój wewnętrzny status. Po pierwsze czy przyjmuje obcokrajowców, po drugie czy przyjmuje osoby, które mają na swoim koncie kilka podejść do wcześniej wspomnianego egzaminu. Od sierpnia do października ubiegłego roku odezwały się do Poli cztery czy pięć szkół z różnych stanów Ameryki, zapraszając ją po przejrzeniu aplikacji na interview. Kiedy Pola zamartwiała się, że tak mało szkół przysłało do niej zaproszenia, jej chłopak uważał, że powinna być i tak zadowolona, gdyż mogło zdarzyć się, że żadna ze szkół nie odpowiedziałaby na jej aplikacje. I co wtedy, kolejny rok zmarnowany?!
Jednak koniec roku u Poli tak się zaprogramował, że ostatecznie pojechała do trzech szkół na interview. Pierwsze spotkanie odbyło się w stanie Utah w Salt Lake City - była z niego zadowolona. Polegało ono na prezentacji uczelni, plus jej odpowiedzi pisemnej i ustnej, ogólnie spotkanie trwało około pięciu godzin. Sama szkoła dobra, tylko zimno, jak na Syberii! Kolejne interview miało miejsce w Los Angeles. Na tej szkole zależało Poli szczególnie, gdyż tam mieszkają rodzice jej chłopaka i tym samym miałaby mniejsze koszty utrzymania. Życie w L.A jest koszmarnie drogie, nawet dla Amerykanina. Niestety, tu pierwsza porażka - nie została przyjęta. W zanadrzu miała jeszcze szkołę w Arizonie, wysoki poziom uczelni, no i klimat sprzyjający. I tu znowu zgrzyt - okazało się, że na wcześniejszych studiach, nikt nie zasugerował jej wzięcia takiego przedmiotu jak anatomia, mimo że prosiła o zestaw przedmiotów na dalszą naukę w szkole dentystycznej. Nie wszystkie też szkoły medyczne wymagały, aby anatomia była już wcześniej zaliczona, ponieważ później i tak byłaby obowiązkowa w dental school. Dwóch egzaminatorów prowadzących spotkanie w Arizonie na wstępie zapowiedziało, że chcąc być przyjęta, musi dodatkowo zdać anatomię. Dopiero od tego momentu zaczyna się jazda stromymi schodami w dół! Jeśli byłaby obywatelką USA, mogłaby wziąć tylko jeden przedmiot, czyli anatomię i zapłacić ze swojej już kiesy 3.000$, a skoro nie jest i ma tylko wizę studencką na wcześniejsze studia, musi wziąć cały semestr tj. trzy przedmioty około 3000$ (3 przedmioty x 3.000$ każdy = 9.000$) - Ameryko, jesteś Wielka! Do tego dodajmy wszechogarniający lęk, co stanie się, jeśli nie zda tej nieszczęsnej anatomii?! Za duże ryzyko chyba dla każdego. Chcąc nie chcąc, musiała jeszcze raz wszystko przetrawić i w końcu stanęło na szkole w stanie Utah.
Wcześniej, zanim Pola zaczęła wysyłać aplikacje do szkół, wydawało się, że ma dostateczną wiedzę odnośnie całej reszty spraw związanych z przyjęciem do szkoły w tym spraw finansowych. Okazało się jednak, że nie do końca i teraz jazda nabrała szaleńczej prędkości. Szkoła w stanie Utah wysyłała już kolejną niespodziankę. Jeśli jesteś studentem obcokrajowcem i nie masz na koncie zabezpieczenia majątkowego na cały czas trwania nauki tj. cztery lata studiów (tak stanowi Prawo Federalne) - PRZESTAŃ MARZYĆ O STUDIOWANIU MEDYCYNY W USA! STUDIA MEDYCZNE 4 LETNIE NA UCZELNI PRYWATNEJ W USA, KOSZTUJĄ +/- 400.000$! Do tego należy dodać oprocentowanie, jakie naliczy sobie bank. Problem polega na tym, że zainteresowanemu tą sprawą od razu skacze ciśnienie! Czy będąc już po studiach spłacę zaciągniętą od banku pożyczkę i czy zdrowie mi na to pozwoli?! Wiadomo podobnie jest z kredytami branymi na zakup nieruchomości.
Wiem, że dużo tego czytania, ale tu następuje punkt zwrotny! Kredyt wzięty we wspomnianej wysokości, byłby "zarżnięciem się" na początku jej nowej drogi. I tu przyszła z pomocą znajoma, która na innej uczelni prowadzi Dział Obsługi Studentów Międzynarodowych! Spojrzała na zaręczynowy pierścionek Poli (zaręczyny miały miejsce na początku grudnia 2012) i zapytała tylko, czy dobrze odczytuje jego znaczenie. Gdy Pola przytaknęła oraz, że ślub planowany jest na lipiec 2013, ta od ręki zmieniła ich plany na najbliższą przyszłość. Twierdziła, że w sytuacji Poli, nie można zwlekać ze ślubem tak długo, tylko brać go jak najszybciej, gdyż trzeba składać końcowe dokumenty do szkoły plus znaleźć adwokata, który będzie wszędzie ją reprezentował. Po drugie, jeśli Pola tego ślubu nie wzięłaby do pierwszych dni lutego, wówczas musi pakować walizki i opuszczać terytorium Stanów Zjednoczonych, bo piątego lutego kończyłaby się jej wiza studencka z poprzednich studiów - po prostu koszmar! Po tych rewelacjach, Pola dzwoniła do mnie trzy razy jednego wieczoru zupełnie nie wiedząc co robić, a ja systematycznie mierzyłam ciśnienie i łykałam tabletki na jego obniżenie! Ale jakoś dziwnym trafem od tego momentu, puzzle zaczęły układać się same w jakąś logiczną całość. Pani adwokat twierdziła, że jeśli Pola wzięłaby ślub w tym wypadku z Amerykaninem, a jej chłopak właśnie urodzony jest w Stanach, wówczas zmienia się jej status i ma prawo niejako automatycznie starać się o zieloną kartę, która otwiera jej szereg drzwi w tym do banków i szkoły. Jako żona Amerykanina może wziąć kredyt tylko na jeden rok studiów, a nie na cztery. Oczywiście koszt studiów medycznych nadal pozostaje taki sam, ale oprocentowanie dostaje tak, jak inni studenci amerykańscy. Co należało zatem zrobić? Jaką decyzję podjąć? I oto którejś nocy dostaję telefon od Poli: mamuś, pobieramy się i życz nam dużo szczęścia, bo wiesz, że będzie nam bardzo potrzebne! A ja, dlaczego nadałam akurat taki tytuł posta? Bo jest po trosze przewrotny, po trosze ironiczny!
Ameryko, Najjaśniejsza Pani, od zarania dziejów ciągną do Ciebie pielgrzymi z całego świata po lepsze życie i dostatek! A Ty, jak troskliwa Matka, zamiast przyjąć pod swoje opiekuńcze skrzydła, odpychasz ich z uporem!