sobota, 4 czerwca 2011

Panie, zrozum moją miłość


Wreszcie od paru dni jestem w Polsce, zmęczona, ale szczęśliwa po szesnastogodzinnym locie. Siedzę w pokoju córki, jest głęboka noc i właściwie chciałam napisać dopiero rano, ale nie mogłam nie utrwalić tej chwili, tak znanej mi z niedalekiej przeszłości. Na dworze jest bardzo ciepło, przez otwarte okno dolatują odgłosy młodzieży siedzącej na ławkach przed domem. Piątkowa, ciepła noc nie pozwala spać spragnionym zabawy młodym ludziom. Fajna jest ta dzielnica, w której mieszkam: cisza, spokój, daleko od zgiełku ulicy. Dzielnica śpi twardym snem, tylko z ławek dobiega śmiech i gwar niepomnych na godzinę młodzieńców. Przed chwilą wyszłam na balkon i patrzyłam w tę ciemność, skąd dochodzi śmiech, szukając w nadziei sylwetki mojego syna. Czy przy tego rodzaju sytuacjach, ten znajomy ból już zawsze będzie ze mną? Tam w oddali siedzą ludzie, być może sączą jakieś piwo, dobrze się bawią, ale dlaczego mojego syna z nimi nie ma? Przed chorobą on też wychodził do znajomych, żeby posiedzieć, pogadać. Później zamknął się na te małe radości, ważniejsze stało się pójście spać. Młody dwudziestokilkuletni chłopak potrafił w piątkowy czy sobotni wieczór już o siódmej leżeć w łóżku. Na moje usilne prośby, żeby wyszedł i spotkał się ze znajomymi, tylko wzruszał beznamiętnie ramionami. On nie należał już do ich świata. Cóż mógł im zaoferować? Jego świat ograniczał się do pokoju - twierdzy, muzyki i czasami przeczytanej książki, gdy miał lepszy dzień. Był przeraźliwie samotny, a przy tym nie miał w sobie na tyle siły, by przebić się przez tę szklaną ścianę. Wiedział i czuł, że tam toczy się życie, tylko on już do niego nie należał. Nie potrafił zrobić czegokolwiek, co przywróciłoby go do życia. Choroba z tygodnia na tydzień wygrywała...

Czasami w nocy wychodzę na ten balkon, wytężam wzrok i szukam go... Gdzie teraz jesteś mój synku? Przecież tam na tej ławce siedzisz, tyle tylko, że w mojej pamięci. To jest tak, jakby wspomnienia miały czarodziejską moc: z nimi człowiek nie czuje się samotny...

Za chwilę idę spać, już świta, ale pomyślałam sobie, że mimo usilnych starań nie potrafię i nie umiem jeszcze powiedzieć: niech się dzieje wola Twoja, Panie. Może kiedyś uda mi się, ale jeszcze nie teraz! Mogę jedynie wyznać: Ty znasz Panie moje słabości i nakładasz na mnie taki ciężar, który jestem w stanie udźwignąć. Proszę Cię byś zrozumiał moją miłość do dzieci, szczególnie moją miłość do syna, bo to jedyne uczucie, którego jestem pewna, i którą będę mogła zabrać ze sobą do innego świata. Panie, spraw, aby ta moja miłość pozostała świeża i wiecznie żywa. Nie wiem dlaczego, ale poczułam przemożną potrzebę napisania tego, coś na wzór modlitwy, bo często zdarza mi się schodzić z drogi wiary. Dobry Boże, Ty wiesz, że czasami tracę wiarę, mimo że z całych sił próbuję ją odzyskać. Dlatego, nie porzucaj mnie w połowie drogi...


                                                                                                      

6 komentarzy:

  1. Witaj, przeczytałam Twój blog jednym tchem, od deski do deski. Jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że ogarnął mnie niewypowiedziany smutek i żal.
    Myślę, że robisz piękną rzecz, pisząc o Nim tutaj. Internet pozwala przetrwać wspomnieniom. Pozwala zachować ludzi, miejsca i wydarzenia w pamięci, nawet jeśli ani tych ludzi, ani miejsc już nie ma. Dzięki temu wszyscy możemy zachować cząstkę Filipa, pamięć o Nim, nawet jeśli go sami nie znaliśmy. To piękne.

    Pisałaś o atakach paniki, które miałaś jakiś czas temu... zmagam się z tym od kilku miesięcy... Kiedy tylko wydaje mi się, że już wychodzę na prostą, ataki wracają, ciągle i ciągle...
    Pozdrawiam serdecznie,
    Lotnica

    OdpowiedzUsuń
  2. Lotnico, witaj na moich stronkach. Tak ciepło napisałaś o moim synu, o sensie tego pisania, o potędze internetu z tym związanej. Ten blog mogłabym równie dobrze zatytułować "Ocalić od zapomnienia". Dziś próbowałam uprzątnąć kilkanaście par obuwia mojego syna mając świadomość, że komuś mogłoby to służyć i wiesz co, nie byłam w stanie z tym obuwiem się rozstać! Było to ponad moje siły! Spakowałam wszystko do worków, potem kupię duży karton i tam je złożę. To jest ten kolejny etap żałoby - ta próba rozstawania się ze wszystkim... Dzięki raz jeszcze za Twój komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  3. droga Claro!Placze teraz za ciebie.....pisze i placze....Wspolczucie i bol to juz stale cechy mojej osobowosci...Wiem jak sie czujesz teraz...stracilas syna....mlodego....W nim pokladalas swoje radosci zycia i nadzieje na pozniejsza swoja starosc...Zawsze juz bedziesz za nim tesknic.nie moge ci powiedziec ,ze to minie...Nie minie.JA utracilam meza nagle ..mial 29 lat wtedy!Wypadek.Zginal moj Aniol...Jego matka i ojciec sercem umarli z nim...Moi rodzice uwielbiali go...Zostalismy sobie odebrani na zawsze,Pisalam do niego wiersze....szukalam w tlumie jego twarzy....spojrzen ludzkich,ktore cos mogly mi dac....Minelo 21 lat.Mam drugie zycie.Z dala od wydarzen i ojczyzny...Potem utracilam moja kochana MAtke!JAki ten bol byl okropny ....okryty odczuciem jakiegos konczacego sie rozdzialu w moim zyciu znowu....Potem za kilka lat trace moje ukochane od lat wyczekiwane malenstwa!Po wielu latach leczenia...nareszcie mialam szczesliwie zostac MAtka trojaczkow...Niestey nie pzrezyly....Zostaly w moim srcu bolesne wspomnienia moich dwoch synkow i coreczki!Dlaczego?O, Boze ukochany jak latwo mozna zgubic wiare w to ,ze istniejesz....!!!!!!!!!!!!A jednak wiem ,ze TAM jestes.Rozmawiam z Toba codziennie...Nie umiem zyc bez Ciebie....Ojcze wybacz mi moja slabosc i slabosc moich siostr i braci w TOBIE.Claro....Bog dal mi nastepne potomstwo...Powinnam byc szczesliwa.Mam drugiego meza i dzieci.Ale zyje w dwoch swiatach duchowych....nie moge zapomniec o nich wszystkich ,ktorzy mnie zostawili!
    Dodatkowo jeszcze jestem swiadkiem wydarzen z zycia mojej przyjaciolki ,ktorej schizofrenia zabiera ukochanego 30 letniego meza...i ojca ich malych dzieci....spieram ja jak moge...Kiedys pracowalam z chorymi na schizofrenie ...i wiem ,ze oni bardzo cierpia....Wspomnienia bolu po utracie twojego syna zawsze bedziesz kochac...brzmi to strasznie ....ale po 21 latch JA dalej kocham najmniejsza okruche tamtych dni....Serdecznie cie wspieram i pozdrawiam...
    Samantha

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz Rzabo, czasami sobie czynię wyrzuty, że za bardzo otwieram się przed światem, a Ty pokazujesz mi tym jednym wyrazem, że warto!

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo wzruszajace....poryczalam sie jak dziecko.... jestem mama 27 latka rowniez z diagnoza....doskonale rozumiem takie uczucia....Pozdrawiam serdecznie...Dorota

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...