czwartek, 5 maja 2011

Któregoś dnia narodziłeś się, mój synku


List do Syna... ocalić od zapomnienia

Któregoś dnia we wczesno-jesienne popołudnie narodziłeś się, mój Synku. Było to na tyle dawno, że czas powinien zrobić swoje i zatrzeć pewne kontury rzeczywistości. Jednak, niektóre szczegóły pamiętam tak, jakby wydarzyły się w niedalekiej przeszłości. Próbuję przypomnieć sobie czy czasami rozmawialiśmy o Twoich narodzinach, gdy byłeś już dorosły, ale chyba rzadko schodziliśmy na tego typu tematy, bo według Ciebie było to takie mało męskie.

Synku, jeżeli mam wierzyć, że czujesz moje myśli, to powinnam "stanąć w prawdzie" przed Tobą. Muszę tylko mieć nadzieję, że dopiero teraz, będąc jakimś innym bytem, może zrozumiesz wszystko, co chcę Ci napisać i powiedzieć. Byłeś i jesteś DZIECKIEM MIŁOŚCI - mojej największej, mimo że momentami bardzo trudnej, bo niedojrzałej. Często zastanawiałam się, czy przypadkiem Pan Bóg nie ukarał mnie, zabierając mi Ciebie, bo nie byłam w pierwszej chwili zachwycona, gdy dowiedziałam się, że jestem z Tobą w ciąży. Jak trudno przyznać się do winy, że nie skakałam z radości, gdy pan doktor oznajmił, że Ty już któryś tydzień rośniesz pod moim sercem. Wiem, że nie ma dla mnie żadnego usprawiedliwienia na takie myślenie! Ale proszę, wysłuchaj mnie... Byłam wtedy bardzo młodą dziewczyną na pierwszym roku studiów, tam chciałam tylko przeczekać, żeby ponownie zdawać egzaminy na swoją ukochaną uczelnię artystyczną.

Możesz z sarkazmem wykrzyczeć mi, że najpierw trzeba było pomyśleć o konsekwencjach zabawy w dorosłość przed faktem ciąży, a nie po nim! Tak, masz rację! Wzięliśmy się za sprawy ludzi dorosłych, nie mając wcześniejszego przygotowania do życia. Na co liczyliśmy w swojej naiwności, nie wiem. Zakochaliśmy się w sobie taką pierwszą, zwariowaną i jedyną miłością. To właśnie ta miłość, spotkana przypadkiem, zmieniła raz na zawsze moje plany na dalsze życie. Może mnie choć trochę zrozumiesz, bo przecież sam byłeś zakochany. Pamiętasz, jak odprowadzałeś swoją dziewczynę dwie godziny, żeby potem przyjść do domu i wisieć na telefonie kolejne dwie?!

Synku, przez cały okres ciąży bardzo dbałam o Ciebie i tym samym o siebie. Pilnowałam badań kontrolnych, ćwiczyłam w domu oddychanie, jadłam tonami jabłka, tylko czasami karmiłam Cię nerwami, bo byliśmy za młodym małżeństwem, żeby zrozumieć, co znaczy życie we dwoje. Proszę Cię, wybacz mi! Czy to ja przyczyniłam się do tego, że Twój system nerwowy nie był tak silny, jak powinien?! Sama też musiałam z miesiąca na miesiąc nagle wydorośleć, próbowałam zmieniać podejście do życia i zaniechałam marzeń o studiach na upragnionym kierunku. Być może teraz podjęłabym inną decyzję, ale wtedy nie mogłam postąpić inaczej wobec Ciebie.

Powoli wszystko zaczęło się układać i czekaliśmy na Ciebie, na CUD TWOICH NARODZIN. Właśnie któregoś dnia ten cud się wydarzył. Pamiętam, jak leżąc na sali porodowej, zadzwoniła babcia (słyszałam rozmowę z położną) i pytała, czy córka już urodziła. Według położnej miałeś pojawić się na świecie za jakieś półtorej godziny, a tak naprawdę po trzydziestu minutach słyszałam już Twój płacz. Była dokładnie 14:10, w któryś jesienny czwartek,a dokładniej 25 września. Lekarz pediatra powiedziała, co zostało odnotowane w książeczce zdrowia (mam ją na pamiątkę), że dostałeś najwyższe noty w skali Apgara. Przyszedł Twój tata, ciocia, wujek i przynieśli mi Nutellę, ananasy w puszce, takie miałam zachcianki. Stali pod drzwiami, gdy Ty miałeś zaledwie kilkanaście minut życia. Nikt nie spodziewał się, że tak szybko zechcesz powiadomić ich, że jesteś już na świecie. Twój tata, pożyczył wtedy od kogoś kawałek kartki i jak później mówił, napisał do mnie najpiękniejszy list, jaki kiedykolwiek od niego dostałam, przecież nie było telefonów komórkowych. Trzymam go do tej pory z innymi listami od niego, przewiązany czerwoną wstążeczką...

Pamiętasz, jak kiedyś pokazywałam Tobie i Poli moje szpitalne skarby po Was. Bransoletki ze szpitala, które mieliście zakładane na rączki. Już wówczas przekręcono Twoje (nasze) nazwisko! Po Tobie do tej pory mam taki maleńki, wysuszony kikucik (resztki pępowiny). Niestety, był to czas kiedy nie można było asystować przy porodzie. Widzisz, trochę za szybko urodziłeś się i nie dane nam było doczekać zmiany przepisów w służbie zdrowia. Czy jest większa radość dla matki niż ta, kiedy przynoszą jej dziecko po raz pierwszy? Tak, ja piszę o tamtym czasie. Nie położyli mi Ciebie na sercu, nie dali dotknąć, przytulić, tylko od razu zabrali do drugiego pomieszczenia na rutynowe czynności, to wszystko działo się za szybko. Dopiero po paru godzinach przywieźli mi Ciebie i inne maluszki na salę, na czas karmienia. Miałam tylko pół godziny, żeby Ciebie nakarmić, a przede wszystkim, żeby przywitać się z Tobą i przytulić. Już wówczas tego czasu było za mało dla Ciebie, a Ty mały, "biały pierożku", tak szczelnie zawinięty w szpitalne pieluszki, smacznie sobie spałeś. Nie miałeś nawet ochoty poznać mnie. Pewnie myślałeś, że mamy przed sobą całe życie... Wiem, że byłeś bardzo zmęczony po trudach podróży. Za to ja, mogłam popatrzeć chociaż na Twoją buźkę. Miałeś taką długą grzywkę, że po paru dniach robiłam Ci już przedziałek. Kiedy nie chciałeś obudzić się na karmienie, podeszła siostra, ściągnęła Ci z główki pieluszkę i zaczęła pocierać Twoje lewe uszko, żebyś otworzył oczka. Musiałeś czuć, że Cię tarmosi, bo robiłeś podkówkę. Jak ja szczerze jej nie nawidziłam, za to "znęcanie" się nad Tobą. Ty mój Synku, tak naprawdę, byłeś od początku takim "Tadkiem Niejadkiem" i nie chciało Ci się za bardzo wysilać. Pamiętam też jedno z życzeń, które dostaliśmy na ślubie od mojej przyjaciółki. Napisała ona: "Choć nie macie jeszcze dachu, pobieracie się bez strachu. Za ten bohaterski czyn, niechaj pierwszy będzie Syn". I jej słowa - życzenia okazały się prorocze. Zdarzył się cud narodzin i cud rodzącej się z godziny na godzinę, z dnia na dzień miłości nas wszystkich do Ciebie, Synku...

                                                                                                           mama
Ps.
Ja nie śpiewałam Tobie ani Poli kołysanek, tak bardzo Was za to przepraszam. Tuliłam Was, nosiłam na rękach, gaworzyłam w Waszym języku, ale nie śpiewałam, a teraz jest już na pewne zachowania za późno, minęły bezpowrotnie.
               

                                                                   




7 komentarzy:

  1. Eh, Claro...Ja także rozpamiętuję, wspominam, widzę jak na dłoni tamte kilka dni z lipca 1980-go roku, kiedy w szpitalu w Poznaniu urodził się mój trzeci syn Witold. Wszystkie dzieci rodziły się rok po roku, więc kolejna ciąża wydawała się niemożliwa, dziecko nie było, że tak powiem, "chciane", oczekiwane, raczej budziło strach, jak to dalej będzie...Z czasem wszystko się ułożyło, synek urodził się zdrowy, ale ja jakoś nie mogłam go pokochać...Nie wiem, dlaczego, ale nie wzbudzał we mnie takich uczuć, jak dwaj starsi synowie. Pamiętam wszystko ze szpitala, jak się urodził, jak go po raz pierwszy zobaczyłam, jak go karmiłam, jak go przywieźliśmy do domu i jak to dalej było...I ten okropny brak uczuć...Niby było dobrze, jakoś się żyło, dzieci były przez wszystkich kochane, tylko ja walczyłam sama ze sobą. PO może 2 miesiącach, będąc na zajęciach na uczelni, nagle uświadomiłam sobie, jak bardzo go kocham. To był grom z jasnego nieba. Niestety, od tamtego czasu zaczęły się objawy choroby, które w swej naiwności zlekceważyłam , potem wbrew przestrogom oddałam dziecko do szpitala, gdzie po 7 tygodniach pobytu zmarł. Przez ten czas widziałam go tylko 1 raz. MOże gdybym go tak nie pokochała, świat nie zawaliłby się tak strasznie? Może to kara dl;a mnie, że go nie chciałam, nie potrafiłam pokochać od razu? Takie małe, biedne dzieciątko, zostawione samo sobie w okropnym szpitalu, z obcymi ludźmi, mające głupią, bezmyślną matkę, która nie zrobiła nic, żeby go uratować. Jak mogłam?

    OdpowiedzUsuń
  2. Izis, czy nie sądzisz, że ten Twój wpis może być początkiem, aby to, co napisałaś powiedzieć teraz swojemu Synkowi? Czasami odpowiednich emocji nie przerabiamy w określonym czasie z różnych powodów. A może dopiero dla Ciebie i Twojego Synka ten czas nadszedł...Dla mnie słowa: przepraszam za wszystko mają ogromną moc, może dopiero teraz jest dla Ciebie czas na rozliczenie się z przeszłością. Dziękuję Ci za ten głęboki komentarz - wiem, że nie było to łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje rozliczanie z przeszłością trwa od 3 lat, od czasu, kiedy jestem na forum "Dlaczego?". Nie na darmo mam tam taki nick, jaki mam. BO tak było naprawdę. Dopiero teraz, gdy pozanałam historie wielu matek po stracie, zobaczyłam, co one wyprawiały, żeby ratować swoje dzieci, żeby ocalic je od zapomnienia, otworzyły mi sie oczy. Swoja żałobę przeżywałam nieświadomie, że ją przeżywam - zeby tylko nikt z rodziny przypadkiem nie zauważył, jak cierpię. Ach, jaka byłam głupia...Z czasem życie się ułożyło, jestem szczęsliwa,ale pozostały ogromne wyrzuty sumienia. Żadne rozliczenie już nic nie zmieni - nie pozbędę się poczucia winy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Izis,
    nie musisz karać się i katować tym poczuciem winy. ono niczego na lepsze nie zmieni. przynosi tylko udrękę, cierpienie, bezsenność. jesteś wobec siebie bardzo szczera. to Twoja ogromna odwaga. że sama sobie przedstawiasz sytuacje bez złudzeń, stajesz w bolesnej prawdzie. przyznałaś się przed sobą i już nawet przed nami do braku "entuzjazmu" z powodu wiadomości o ciąży z Witkiem, ale mówisz też o ogromie miłości do niego, który dane było Ci poczuć. i to jest ten moment, którego trzeba się trzymać. moment pozwolenia sobie na tą miłość matczyną, pomimo może nienajlepszego czasu. często bliscy swoim zachowaniem powodują, że zachowujemy się tak, jak oni by oczekiwali. słysząc może komentarze typu: "po co wam teraz trzecie dziecko" stawiani jesteśmy w sytuacji takiej, że oczekuje się od nas tego, byśmy tego dziecka nie chcieli, byśmy nie pokazywali, że go kochamy, choć to trudna miłość, bo zaskakująca. a ludzie lubią przewidywalność i poczucie kontroli. bo to z kolei daje poczucie bezpieczeństwa.
    i myślę, że każda matka oddałaby dziecko do szpitala, gdyby okazało się, że ma niepokojące objawy choroby, pomimo, że szpital wzbudza lęk. "głupia" matka, naiwna matka, nieodpowiedzialna i niedojrzała zostawiłaby dziecko w domu licząc na to, że mu przejdzie, że może to nic poważnego.
    może czas sobie wybaczyć...
    pozdrawiam Cię serdecznie i Ciebie Claro również. bardzo mnie wzruszył Twój wpis. taki powrót do początku..

    zea

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowy komentarz do posta "Któregoś dnia narodziłeś się mój Synku" dodany przez Anonimowy: Izis,
    nie musisz karać się i katować tym poczuciem winy. ono niczego na lepsze nie zmieni. przynosi tylko udrękę, cierpienie, bezsenność. jesteś wobec siebie bardzo szczera. to Twoja ogromna odwaga. że sama sobie przedstawiasz sytuacje bez złudzeń, stajesz w bolesnej prawdzie. przyznałaś się przed sobą i już nawet przed nami do braku "entuzjazmu" z powodu wiadomości o ciąży z Witkiem, ale mówisz też o ogromie miłości do niego, który dane było Ci poczuć. i to jest ten moment, którego trzeba się trzymać. moment pozwolenia sobie na tą miłość matczyną, pomimo może nienajlepszego czasu. często bliscy swoim zachowaniem powodują, że zachowujemy się tak, jak oni by oczekiwali. słysząc może komentarze typu: "po co wam teraz trzecie dziecko" stawiani jesteśmy w sytuacji takiej, że oczekuje się od nas tego, byśmy tego dziecka nie chcieli, byśmy nie pokazywali, że go kochamy, choć to trudna miłość, bo zaskakująca. a ludzie lubią przewidywalność i poczucie kontroli. bo to z kolei daje poczucie bezpieczeństwa.
    i myślę, że każda matka oddałaby dziecko do szpitala, gdyby okazało się, że ma niepokojące objawy choroby, pomimo, że szpital wzbudza lęk. "głupia" matka, naiwna matka, nieodpowiedzialna i niedojrzała zostawiłaby dziecko w domu licząc na to, że mu przejdzie, że może to nic poważnego. może czas sobie wybaczyć...
    pozdrawiam Cię serdecznie i Ciebie Claro również. bardzo mnie wzruszył Twój wpis. taki powrót do początku..

    zea

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Izis, przepraszam za opóźnienie, ale od kilku dni w sieci Google sa problemy natury technicznej. Nie mogłam nic publikować, dawać komentarzy, a mój ostatni post "Mamo, wołam Twoje imię" w ogóle znikł z mojej strony. Podobno za parę godzin mają to wszystko naprawić. Izis, dotknęłaś bardzo ważnego tematu - poczucia winy. Ja, postaram się napisać o tym w kolejnym poście. Poczucie winy chyba będzie z nami już do końca, byleby tak mocno nie bolało i nie powodowało takiej destrukcji w naszej psychice. Dziękuję Ci, jak zawsze za ten wpis.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry, Zea, mam tylko nadzieję, że dotrzesz do tego komentarza, ponieważ muszę wytłumaczyć się za sieć Google. Od kilku dni były problemy z zamieszczaniem wpisów, komentarzy etc. Twój komentarz, mimo iż zamieściłam go, jak na razie zniknął z powierzchni ziemi, widocznie gdzieś krąży w przestworzach, podobnie, jak mój ostatni post. Ponoć za parę godzin mają to wszystko przywrócić. Dziękuję za pozdrowienia i Twój komentarz do Izis. Tak, tylko, co zrobić, żeby zmniejszyć poczucie winy?

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...