środa, 20 kwietnia 2011

Jeśli ktoś jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem


Przez ostatnie kilkanaście dni przypomniałam sobie o wielu aspektach dotyczących przeżywania żałoby, bądź zatrzymania się na jakimś jej etapie. Wiele nowych spraw dotarło do mnie, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, a na kolejne spojrzałam zupełnie inaczej niż dotychczas. W którymś z poprzednich postów wspomniałam, że w pierwszych tygodniach po odejściu Filipa nie mogłam i nie chciałam spotykać się z moją mamą. Jeśli tylko rozmowa schodziła na jego temat, moja mama zalewała się łzami, a ja czułam się przy niej okropnie, jak jeden wielki "emocjonalny lodowiec". Właściwie śmiało mogę powiedzieć, że nie czułam nic tak, jakby ktoś podał mi zastrzyk znieczulający nerwy. Nastąpiło we mnie całkowite zamrożenie emocji. Chociaż...parę negatywnych uczuć jednak tkwiło niczym drzazga, która potwornie doskwierała. Pojawiała się też niechęć, wściekłość, zdenerwowanie, poirytowanie, ale wówczas wydawało mi się, że te przykre reakcje, niestety, kieruję w stronę mojej mamy. W istocie tak było, ale jak to możliwe, że mama, będąc babcią tonie w morzu łez, a ja matka nie mogę uronić choćby kropli? Co się ze mną dzieje? Czyż byłam tak wyrodną matką, że po własnym dziecku nie mogę, nie potrafię płakać?! Do tej pory było to tylko nędzne pojękiwanie. Czułam pieczenie, rozrywający ból w okolicy klatki piersiowej, ale ani jedna łza nie popłynęła. Wpadałam w jakieś potworne poczucie winy z tego powodu, niestety, ale w tym ponurym czasie, tak o sobie myślałam. Potem dotarło do mnie, że nie denerwowałam się na mamę, tylko na siebie, bo nie radziłam sobie ze swoimi emocjami. Przecież każdy ma prawo opłakiwać kogoś, tak jak mu serce dyktuje, co mnie do tego?!

Pewnego razu mniej więcej po ośmiu miesiącach od śmierci Filipa, będąc u kresu wytrzymałości psychicznej zapakowałam parę rzeczy i pojechałam na dwa dni nad morze. Nie wiem dlaczego, ale bez większego zastanowienia przy pakowaniu wrzuciłam do torby również kolorową sukienkę. Może ktoś powie z oburzeniem: jak to możliwe, że upłynęło dopiero osiem miesięcy od śmierci syna, a ona już pakuje kolorową kieckę? To był z mojej strony odruch! Jeszcze wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak postąpiłam. Moja córka i ja nie nosiłyśmy po Filipie żałoby w sensie czarnego koloru. PO PROSTU NIE MOGŁYŚMY NOSIĆ NIC CZARNEGO, TEN KOLOR NAS PRZERAŻAŁ, ZABIJAŁ! Ja, nosiłam ubrania w kolorze czarnym w czasie innej, wcześniejszej żałoby. O dziwo, tak bardzo zrosłam się z tym kolorem, wręcz chowałam się za niego do tego stopnia, że rodzina i znajomi pytali, czy już na zawsze pozostanę w czerni, a teraz co się ze mną stało? Żeby nie zwariować, ja poszłam w kierunku zaprzeczania, bo jak można nosić żałobę po kimś, kogo nie ma, przecież nie wiem dokąd syn wyjechał, nie wiem kiedy i czy w ogóle wróci?! JEGO TYLKO NIE MA I TO WSZYSTKO! Takie myślenie pozwalało mi przetrwać kolejny dzień. Owszem, nosiłyśmy ciemne rzeczy (granatowe, szare), ale rzadko, bądź prawie nigdy czarne.

A tu nagle zabieram ze sobą kwiecistą sukienkę, po co? Pobyt miałam zarezerwowany w jakimś cichym ośrodku na uboczu. Traf chciał, że akurat był tam początek turnusu i po kolacji miał się odbyć, jakiś wieczorek zapoznawczy dla kuracjuszy. Na posiłku, osoby od mojego stolika zaprosiły mnie na to spotkanie. I od tego momentu zaczęłam się czuć tak, jakbym odgrywała jakąś kiepską rolę napisaną specjalnie dla mnie. Ubrałam tę swoją kolorową sukienkę i poszłam. Już wtedy, gdy robiłam makijaż, chciałam przekonać się na ile moja twarz się zmieniła. Od śmierci Filipa odstawiłam kosmetyki, zapomniałam, że istnieje farba do włosów, a moje siwe odrosty przeszkadzały wszystkim, tylko nie mnie. I nagle zaczynam jakoś irracjonalnie zachowywać się, maluję się, układam włosy. Moje dzieci zawsze "ustawiały" mnie, były takimi strażnikami mody, pilnowały, karciły. Po śmierci syna pozostałam głucha i uodporniona na ciągłe nawoływania córki, która wprost mówiła mi, że wstydzi się chodzić ze mną nie umalowaną, że nienawidzi moich siwych włosów, że ludzie już nie poznają mnie na ulicy. Wiem, że próbowała wtedy mną potrząsnąć z marnym skutkiem, zresztą.

Kiedy pierwszy raz od tylu miesięcy zrobiłam się na wyjściowo, wydawało mi się, że to wszystko, co zostawiłam w domu (cmentarz, smutek), jest niczym koszmarny sen, który minie po tym, jak zmienię się, przeobrażę w dawną siebie. W końcu muszę się z tego letargu obudzić, a to wszystko nie może być prawdą! Tak, jak w tej bajce o księciu i żabie, kiedy książę całuje żabę, a ona zamienia się w piękność... Ja też pragnęłam ZAMIANY, ale swojego życia! Chciałam wyjść na tę imprezę, zatrzasnąć "drzwi smutku" za sobą... i wrócić do nowego lepszego świata pozbawionego bólu. Czy ktoś w ogóle jest w stanie zrozumieć, o czym piszę?

Tam na tej sali nikt nie znał mojej historii, byłam anonimowa. Przeszłość została kilkaset kilometrów ode mnie - NIE CHCIAŁAM JEJ! Tylko momentami pojawiał się lęk, że od rzeczywistości nie ucieknę, że co ja tu w ogóle robię?! A ja na parkiecie tańczyłam i tańczyłam, aż do utraty tchu w osiem miesięcy po śmierci syna! Chciałam paść z wysiłku, chciałam "zatańczyć się" na śmierć, chciałam jak alkoholik zapić się na śmierć, żeby nie czuć bólu istnienia! Albo wrócić z nadzieją, że były to demony przeszłości, które wyrzuciłam ze swojego życia. Tak bardzo obawiałam się powrotu do pokoju, lękając się demonów zła, które nie uciekły, a tylko przyczajone czekały tam na mnie. Oczywiście, ucieczka od rzeczywistości nie powiodła się, bo nie miała prawa się udać! A w lustrze przy zmywaniu makijażu zobaczyłam znowu starzejącą się, smutną kobietę. Moje nerwy nie wytrzymały tego napięcia i zwymiotowałam, bynajmniej nie od wypicia jednej lampki wina. Chyba w końcu dotarłam do zakamarków swojego serca, bo wreszcie pierwszy raz od tylu miesięcy zaczęłam płakać. To nawet nie był szloch, to było wycie. Dopiero nad ranem przyszła ulga..., ale zaraz za nią znowu pojawiło się poczucie winy. "Kamienowałam się" bezlitośnie i o wszystko! Od tamtej pory minęło już sporo czasu, a dalej są dni, kiedy ciężar win mnie przytłacza.

JEŚLI KTOŚ JEST BEZ WINY, NIECH PIERWSZY RZUCI WE MNIE KAMIENIEM!


                                                                                                                         

10 komentarzy:

  1. Wstrzasajace .Tak bardzo realne...jakbys opowiadała moja historie.Niech wiec tn kto jest bez winy.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Do Anonimowy...wiesz, ja na pewno pierwsza nie rzucę ani w Ciebie, ani w kogoś innego kamieniem, bo nie osądzajmy poczynań drugiego człowieka, nie jesteśmy w stanie zrozumieć pobudek, którymi on się kierował. Dziękuję, że zatrzymałaś się przy tym tekście. Bardzo się bałam, gdy go już napisałam że ktoś mnie "psychicznie ukamienuje"

    OdpowiedzUsuń
  3. Claro Fabio bardzo goraco życzę Ci tego, abyś dała sobie prawo do przeżywania absolutnie wszystkich uczuć. Żadne uczucie nie jest moralnie złe. Każdy mądry ksiądz również Ci to powie. Każde Twoje uczucie jest częścią Ciebie i musisz się na nie otworzyć, bo inaczej będzie zalegało w Tobie jak nie przetrawione jedzenie (przepraszam za to skojarzenie). Dlatego pzwól sobie na przeżycie złości (nawet do Pana Boga), bunu przeciwko całemu światu, może nawet złości na najbliższe Ci osoby. Inaczej się od tego nie uwolnisz. A jeśli pozwolisz sobie przeżyć te emocje, to one stopniowo odpłyną od Ciebie. Potem bedzie już tylko spokój i przebaczenie. Jeszcze jedno. Przestań się, proszę, tłumaczyć bez przerwy przed całym światem z tego, co poczułaś, z tego co zrobiłaś. Masz prawo robić to, co w danym momencie uważasz za dobre dla siebie samej i swoich bliskich. I nic nikomu do tego. Nawet jeśli by się to komuś nie spodobało, to nie powinno Ciebie to obchodzić, bo nikt nie jest w stanie postawić się w Twojej sytuacji i zrozumieć Ciebie do końca. Przypuszczam że wiele osób by sobie kompletnie na Twoim miejscu nie poradziło. Jesteś dzielna. Dbaj o siebie. Filip chce żebyś była szczęśliwa. A gdy córka patrzy na szczesliwą mamę to jej też jest znacznie łatwiej ułożyć sobie życie. Pola potrzebuje teraz tego, żebyś Ty się pozbierała i miała swoje szczęśliwe życie. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Anonimowy z 09 listopada - Nie wiem kim jesteś, ale ważne, że JESTEŚ, że chciałaś pochylić się nade mną i poświęcić swój czas. Każde zdanie ma głęboki sens, każde jest ważne, podejrzewam, że nie tylko dla mnie. Masz rację, że ciągle i ciągle tłumaczę się przed całym światem, tracę przy tym resztki swojej energii! Dlaczego jestem emocjonalnie zablokowana? Dlaczego nie dopuszczam do siebie uczuć, zupełnie tak, jakbym była w jakimś niewidzialnym kokonie - to strasznie ciężkie. Dziękuję za Twój komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałaś książki Beaty Pawlikowskiej?? Polecam zwłaszcza "W dżunglii samotności". Naprawde warto przeczytać- zwłaszcza osobom z problemami emocjonalnymi i z trudnym życiorysem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałaś książki Beaty Pawlikowskiej??? Polecam - zwłaszcza dla osób z problemami emocjonalnymi i trudnym życiorysem. Np. "W dżunglii samotności" - naprawdę warto przeczytać!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie czytałam książek B.Pawlikowskiej, ale dziękuję za podpowiedź. Zacznę się rozglądać niebawem, wszak Mikołajki tuż tuż. Dziękuję raz jeszcze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałam podobnie... pewnego razu, mimo, że nie minął jeszcze rok po śmierci Mamy, pojechałam do mojej przyjaciółki na drugi koniec Polski... poszłyśmy tańczyć. Tego właśnie potrzebowałam wtedy.
    Nie nosiłam czarnych ubrań, mówiąc że żałobę chcę mieć w sercu nie w ubraniu- czarny kolor bardzo mnie przygnębiał.
    Ktoś patrząc z boku mógłby mi zarzucić, że "nie widać było po mnie, że cierpiałam"... a ja nie chcę przejmować się tymi, którzy nie mają odwagi się przyjrzeć, stanąć i stać ich tylko na powierzchowne oceny.

    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  9. Margerytko, czyli czujesz i wiesz o czym pisałam! było mi tak potwornie źle i ciężko. Jesteś ode mnie silniejsza, bo ja ciągle przejmuję się tym , co powiedzą inni, niestety nie zawsze na tym dobrze wychodzę. Tak przy okazji słowo: ASERTYWNOŚĆ jest dla mnie ciągle tylko wyrazem w słowniku, niestety!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrze Cię rozumiem:)

    Czasem zdarzało mi się myśleć, że równie dobrze ktoś z boku mógłby mnie źle oceniać, widząc jak krótko po śmierci Mamy wyjechałam do W-wy, żeby nie zawalić studiów (wręcz wykopana przez tatę i siostrę) i... podobno się nawet uśmiechałam czasem, czasem się śmiałam... Niewielu znajomych ze studiów wiedziało. Ktoś mógłby powiedzieć, że byłam nieczuła,a ja... wyrzuciłam z pamięci prawie zupełnie kolejne 1,5 roku. Pisałam pamiętnik, więc tylko tak mogę dotrzeć do tego co się ze mną działo.

    Nikogo poza nią tam nie znałam:)

    Czasem i dla mnie asertywność jest tylko pojęciem, które dalej trudno zastosować w życiu.

    Coraz częściej się udaje. :)

    Czego i Tobie życzę:)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...