piątek, 8 kwietnia 2011

Czy nadejdzie kiedyś dzień rozgrzeszenia?


Zastanawiam się, czy możliwe jest wyleczenie każdej emocjonalnej rany. Niektóre z nich mogą wyryć tak głęboki ślad w naszej psychice, podobnie jak doznane rany fizyczne, że pozostawią blizny, które towarzyszyć nam będą bardzo długo lub czasem zostaną na zawsze. Kiedy matka traci dziecko bez względu na to w jakim wieku było czy też jeszcze się nie narodziło, jest to rana, którą nosi w swoim sercu przez całe życie. Czytałam kiedyś, że "czasami celem uzdrowienia emocjonalnego nie jest całkowite wyleczenie". Patrząc na samą siebie jeszcze do niedawna nie chciałam robić zakupów w jakichś centrach handlowych, bo nie chciałam natknąć się na kolegów syna. Niektórzy z nich szli z dziewczynami, inni już dumnie pchali wózki przed sobą, bądź trzymali za rękę swoje partnerki, które były wysoko w ciąży. Takie obrazki z jednej strony wywoływały we mnie wzruszenie, a z drugiej strony ogromny ból i taką matczyną zazdrość. Mojemu synowi nie dane było zostać ojcem, a ja już nigdy nie zobaczę takiej sceny z nim w roli głównej. W takich sytuacjach pojawiał się ból w sercu i uciekałam do domu. Pamiętam, jak któregoś razu wybrałyśmy się z córką na zakupy. Miałyśmy miło spędzić czas, weszłyśmy do sklepu z ubraniami dla młodzieży, a z głośników sączyła się cicha muzyka. Wystarczyła chwila, aby przypomnieć sobie, że przecież skądś tę muzykę znam. Potrzebowałam, tylko potwierdzenia od córki, że tak, to jest muzyka, którą Filip ostatnio słuchał. Potem tę jego płytę przesłuchiwałam wielokrotnie, a tkwiła ona w discmanie, który otrzymałam ze szpitala wraz z jego rzeczami. Momentalnie, gdzieś nastrój spokoju rozpłynął się, jak bańka mydlana. Przed oczami stanęły mi sceny, które właśnie wryły się głęboko w pamięć. Jeszcze do niedawna takie sytuacje wywoływały we mnie straszny ból, a teraz uprzytomniłam sobie, że patrzę na nie zupełnie inaczej. Jak? Cieszę się, że pamiętam o nich, łapię się na tym, że chcę zatrzymać chwile z życia syna w takich prostych wspomnieniach. Podobno "człowiek żyje dopóty, dopóki pamięć trwa o nim", stąd ja chciałabym pamiętać, jak najdłużej i jak najwięcej szczegółów, ale wiem, że z biegiem lat obrazy te będą się zacierały. Teraz zareagowałbym inaczej, po prostu cieszyłabym się, że pamiętam takie sceny.

Zadaję sobie sporo pytań między innymi: dlaczego jedni ludzie szybciej, a drudzy wolniej przebaczają, od czego to zależy? Dlaczego po tych emocjonalnych ciosach inni podnoszą się szybciej i mimo bólu idą dalej, a drugim wychodzi to dość opornie? Ja, niestety, należę do tej drugiej grupy - wszystko idzie mi wolno, jak po grudzie!

Chcę przytoczyć taki siedmioetapowy przewodnik, na który natknęłam się, a dotyczy tzw. "strategii uzdrawiania emocjonalnego". Podobno, żeby nastąpiło skuteczne, długotrwałe uleczenie emocjonalne, powinno się przerobić pięć pierwszych kroków, a nagrodą będzie pokonanie jeszcze ostatnich dwóch.

"PIĘĆ NIEZBĘDNYCH KROKÓW

1) Wnikliwa analiza - zbadanie istoty poniesionej krzywdy
2) Ekspresja - wyrażenie niektórych uczuć wywołanych przez tę krzywdę
3) Komfort - przyjęcie wsparcia i zachęty ze środowiska
4) Pocieszenie się - znalezienie sposobów powetowania sobie doznanej krzywdy
5) Perspektywa - spojrzenie na krzywdę w jej szerszym kontekście.

DWA KROKI DODATKOWE

1) Działanie zastępcze - wykorzystanie bolesnego doświadczenia w sposób konstruktywny tak, by pomóc samemu sobie, ale też i innym potrzebującym.
2) Przebaczenie - udzielić rozgrzeszenia temu komuś lub czemuś, co cię zraniło i próbować pozostawić wszystko za sobą".

Tak, wszystko to bardzo mądrze napisane (przytoczony tekst wzięłam oczywiście w cudzysłów), ale jak to się ma np. do straty dziecka? Ile czasu potrzeba, aby do tego dojrzeć, aby zacząć wprowadzać takie działania w czyn? Jest wiele sposobów, metod pracy związanej z przebaczaniem. Można napisać list do osoby, która ciebie skrzywdziła lub ty możesz napisać list do osoby, którą uważasz, że skrzywdziłeś. Możesz napisać wiersz, piosenkę albo jakieś opowiadanie, tak abyś czuł, że wyraża to twoje przebaczenie.

Ja, przygotuję chyba dwa krzesła (jak sugeruje autorka) i ustawię je na przeciwko siebie. Na jednym z nich postawię zdjęcie syna i będę próbowała powiedzieć monolog, bo przecież nie mogę nazwać tego rozmową. Zaraz, a dlaczego nie mogę nazwać tego dialogiem z moim synem? Przecież, patrząc na jego zdjęcie, będę czuła w swoim sercu to, co on do mnie powie. Takie są moje marzenia na dziś... Bardzo chciałabym, aby syn wybaczył mi wiele z mojego zachowania w związku z jego chorobą. Gdybym wiedziała (dobrze wiem, że znowu włączam "gdybanie" ), że ta choroba zabierze mi jego, nigdy nie nastawałabym, aby tyle razy przebywał w szpitalu. Niestety w jego przypadku pobyty w szpitalu nie kończyły się żadną poprawą. Potem wiedzieli już o tym i sami lekarze. Zmiany leków, dawek, nic nie pomagało. Nie nakłaniałabym go, by tyle się uczył, zaliczał egzaminy. On biedak robił to dla tzw. "świętego spokoju", żebym nie czepiała się jego. Przecież dobrze wiedziałam, jak ciężko przychodziła mu nauka po braniu tych silnych leków. Kiedy po dużych dawkach leków leżał w swoim pokoju i ciągle spał (skutek uboczny), próbowałam wymuszać na nim jakąkolwiek aktywność, choćby dbałość o samego siebie, posłanie łóżka. Dla niego nic nie miało znaczenia, na wszystko był obojętny, oziębły uczuciowo. NIESTETY, TO WSZYSTKO CZYNIŁA CHOROBA! Przed nią był zupełnie innym chłopakiem. W chorobie nawet golenie się sprawiało mu wysiłek. JAK BARDZO NIENAWIDZĘ SIEBIE ZA TO WSZYSTKO, CO MU ZROBIŁAM! To niestety, tylko maleńka część tego, co chciałabym powiedzieć mojemu synowi, prosząc go o przebaczenie. Czuję, że teraz patrząc na moje zachowanie (ze swojego lepszego świata), może spróbuje mi wybaczyć, bo przecież chciałam dla niego, jak najlepiej. Wszystkie moje starania miały mu pomóc wyzdrowieć. Czasami po prostu nie zdawałam sobie sprawy ze skutków mojego działania. Dlatego będę próbowała szczerze przeprosić go, że nieświadomie przyczyniałam się do zadawania mu psychicznego bólu. A tak w ogóle, czy nadejdzie w moim życiu moment, kiedy będę mogła zasadzić gdzieś kwiat, drzewo lub krzew, jako znak mojego rozgrzeszenia względem syna?
                                                                                                     
                                                                                                         




                                                               
                                                                                                    

13 komentarzy:

  1. w końcu "zobaczyłam" Ciebie Claro. w tym potoku słów, różnych naukowych fraz, cytatów z innych ludzi, fragmentów mądrych książek trudno było dostrzec Ciebie i Twoje uczucia. Tym wpisem uchyliłaś rąbek tego, czego szukałam, czego mi brakowało.
    Żal po stracie to proces. Trochę przypomina on 7 kroków, o których wspomniałaś. Wiedz jednak, że samej trudno (pomimo najszczerszych chęci) dokonać takiego wglądu w siebie, w swoje zachowania. czasem potrzebna jest druga osoba, np. terapeuta.
    Napisałaś o bardzo ważnych i trudnych kwestiach. To z pewnością nie było łatwe dla Ciebie. Ale tylko szczerość wobec siebie może pozwolić zrobić krok dalej w tym trudnym czasie żałoby. O przebaczeniu samej sobie pisałaś... czasem krzywdzimy bliskich nie wiedząc o tym, czasem sami jesteśmy krzywdzeni przez naszych bliskich. Najczęściej z miłości, z troski.

    Serdecznie pozdrawiam,
    Zea

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykro mi, że nadal Pani nie opisała dokładnej historii Pani syna. A to przecież jest kluczowe. Na razie z Pani wpisów można odczytać wyrażanie Pani stanu emocjonalnego i pogrążanie się w rozmyślaniach o... czymś, co tak naprawdę jest tylko fałszywym tropem - mam na myśli Pani wiarę w "chorobę" syna i obwinianie tej mitycznej "choroby", mimo, że, jak już pisałem, nie jest to żadna choroba nawet oficjalnie. To zwykłe ludzkie problemy życiowe. Być może nie była Pani świadoma tego, bo myślała Pani że chodzi o chorobę mózgu... Być może wobec tego wszystkiego Pani syn czuł się niezrozumiany i bez nadziei na przyszłość, bo nie tylko że miał problemy życiowe, to jeszcze spotkała go błędna ingerencja psychiatrii i wmawianie, że jest "wariatem", który musi łykać psychotropy...

    Trudno ocenić, czy Pani obwinianie się jest bardziej czy mniej słuszne, bo nie znam historii Pani syna. Natomiast jeśli Pani działała w dobrej wierze, chciała Pani dobrze, to ma to znaczenie. Jeśli Pani naciskała syna, proponowała mu psychiatryki i psychotropy, a także wmawiała chorobę, to być może było to na skutek tego, że Pani sama została wprowadzona w błąd przez psychiatrów, mimo, że Pani miała jak najlepsze chęci wobec syna... Być może uwierzyła Pani autorytetowi, co do którego nie wiedziała Pani, że to fałszywy trop.

    Czekam aż Pani opisze dokładną historię Pani syna. Proszę się nie "rozklejać" tylko rzeczowo opisać. Pani syna już się nie przywróci, ale można dokonać analizy tego, co się stało, aby przestrzec innych przed pójściem drogą, która doprowadzi do tragedii.

    Nie było moim celem obwinianie Pani, gdyż domyślam się, że Pani intencje nie były złe. Myślę, że psychiatria jest tragedią niezrozumienia, która powoduje tego typu efekty. Natomiast co do oceny tego, czy Pani popełniła błędy w relacji z synem, to potrzeba przede wszystkim znać dokładną historię Pani syna. Jeszcze raz proszę o opisanie jej.

    I proszę się tak nie pogrążać w rozpaczy, bo spraw już nie cofniemy, ale mamy wpływ na przyszłość.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że Autorka tego bloga ma prawo pisać co chce, nie musi trzymać się żadnej chronologii. Może jeszcze nie jest na etapie by o chorobie syna pisać rzeczowo i chronologicznie, a może tego zwyczajnie nie chce? Dlatego naleganie na taki opis uważam za niestosowny, a w szczególności bagatelizowanie zamieszczonych postów tylko dlatego, że Pan/Pani uważa, że bez wiedzy jaki choroba miała przebieg cała reszta jest "roztkliwianiem się". Nikt przecież nie zmusza Pana/Pani do czytania tego co Autorka tu pisze.
    Claro pisz tak jak czujesz i co czujesz. Pisanie (czyli poniekąd wypowiadanie tego "na głos") jest przede wszystkim terapią dla Ciebie. Pozdrawiam Cię ciepło :) Joanna

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, Joanno, dziekuję za pomoc i zrozumienie, co do sposobu pisania mojego bloga. Tak, jak napisałaś, każdy pisze tak jak chce i czuje na dany moment. Ja dzięki temu pisaniu, dopiero zaczynam "rozmrażać" się emocjonalnie (napiszę o tym w którymś z postów). Okryłam "Forum dla rodziców po stracie" i zobaczyłm, że jestem w tzw. "normie", co do sposobu przeżywania żałoby - to daje niesamowitą ulgę i zrozumienie. A to roztkliwianie na które zwraca uwagę inny obserwator...no cóż, tak to już jest na tym świecie, jak napisała jedna z matek na forum "czas upływa, a z róż opadają płatki, ale nie kolce" - to roztkliwianie się nad utratą dziecka pozostanie już chyba na zawsze. Może tylko mniej będzie bolało... Joanno, jeszcze raz dziekuję za poparcie, każdy ma swój czas dojrzewania. Pozdrawiam, Clara

    OdpowiedzUsuń
  5. OK, rozumiem, że Pani "Clara Fabio" może potrzebuje czasu na przemyślenie i "dojrzenie". Mam nadzieję, że jednak w swoim czasie zdecyduje się opisać historię problemów syna, skoro już w Internecie zaczęła ten temat. Jest to o tyle ważne według mnie, żeby opowiedzieć co tak naprawdę się działo, a nie zakrywać wszystko błędnym mniemaniem, że to "choroba". To mit i tragedia niezrozumienia i akurat wiem, o czym mówię, bo sam byłem w roli pacjenta psychiatrycznego z diagnozą m. in. "schizofrenia", m. in 12 razy w różnych psychiatrykach.
    Dlatego teraz jestem zaangażowany w rozwiewanie tego mitu i tragedii niezrozumienia, która łamie życia tysiącom młodych ludzi. Stąd razi mnie gdy po raz kolejny dochodzi do cementowania tego mitu. Przypomina mi się teraz scena z noweli Prusa "Antek", gdzie Rozalkę upiekli żywcem w piecu chlebowym wierząc znachorce, że to wyleczy...
    Nie obwiniam jednak Pani Clary Fabio, bo po pierwsze to właśnie nie wiem jak to tam było, a po drugie to pewnie matka chciała jak najlepiej dla syna.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zea, tyle razy próbowałam odpowiedzieć na Twój komentarz, ale szło mi dosyć opornie m.in.dlatego, że Ty pisałaś o braku uczuć w tych moich zapiskach. Tak, masz rację, ja zasłaniałam się tymi mądrościami, byleby nie zmierzyć się z rzeczywistością, która tak bardzo boli. Boję się też ciągłego spychania tych uczuć na margines podświadomości, bo mogę kiedyś dostać niezłego kopa od psychiki - ona zawsze upomni się o przepracowanie uczuć i emocji. Wydaje mi się, że ja zatrzymałam się gdzieś na jakimś etapie żałoby i dalej nie mogę ruszyć, ale może to pisanie trochę mi pomoże. Pozdrawiam Cię serdecznie, Clara

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj:)
    Trafiłam na Twojego bloga dzięki linkowi na blogu mojej znajomej. Dopiero teraz zdecydowałam się coś napisać...
    Czytam Twojego bloga, bo obawiam się, że choroba o której piszesz może dotyczyć kogoś mi bliskiego, a nie chcę pozwolić by stało się cokolwiek złego więcej...
    Tymczasem sama zmagam się z bólem, bo ... ja też straciłam kogoś bliskiego, trzy lata temu. tylko 4.04.
    Czasem myślę, że to zbieg okoliczności, ale może to dobrze, bo ten przypadek przekonał mnie do napisania kilku słów na Twoim blogu.

    Cieszę się, że tu trafiłam i że czytam:)

    Pozdrawiam ciepło,

    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Margerytko, dziękuję Ci za Twój komentarz, za to, że zatrzymałaś się przy mnie na dłużej. Odnośnie Twoich podejrzeń, co do osoby, która może być chora - po pierwsze to wcale nie musi być ta choroba. Zaburzeń psychicznych jest całe mnóstwo, niestety! Ale zawsze możesz pomóc, ponieważ chory nie zawsze ma poczucie choroby, bynajmniej na początku (tak było w przypadku mojego syna).
    Bardzo mi przykro z powodu odejścia Twojej Mamy. Czy próbowałaś wspomóc siebie książkami np."Powrót nadziei", mnie to trochę pomogło. Światełko do samego nieba dla Twojej Mamy.
    Małgosiu, dużo dobrego w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie to, o czym pisałaś, baaaardzo mi przypomina zachowanie mojego brata. Może zresztą za dużo o tym czytam ostatnio. Próbuję zrozumieć. Wyciszyć złość o jego dziwne zachowania, zostawić spokój...

    Mój brat chyba nigdy by nie uznał, że jest chory.. całą winę o swoje złe samopoczucie zrzuca na innych.

    Możliwe, że sięgnę po tą książkę.

    Wydawało mi się, że to już zamknięty rozdział, żałoba po Mamie... a widzę, że nie do końca. To wraca, ale też z innych powodów.

    Tobie też życzę wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Margarytko, bardzo dziękuję Ci za te życzonka, niech się spełniają (wreszcie)! Jeżeli cokolwiek widzisz u swojego brata, to należałoby jak najszybciej skontaktować się z lekarzem. Jego dziwne zachowanie po prostu może wynikać z różnych powodów. Mój syn też wmawiał mi na początku, że musiał zachorować, skoro ma taką matkę i siostrę - ROZUMIESZ?!
    Mnie się z kolei wydaje, że żałoba nigdy tak do końca nie stanowi zamkniętego rozdziału! To wraca w najmniej odpowiednim momencie

    OdpowiedzUsuń
  11. Wierzę...

    Niestety. Bo wiem, jak takie stwierdzenia bolą. Niby pojawiają się myśli, że on pewnie nie chciał zranić, ale mimo wszystko trudno jest.

    OdpowiedzUsuń
  12. Witam,
    niedawno trafiłam na ten blog, czytam więc z opóźnieniem. Po przeczytaniu tego postu zrobiło mi sie ogromnie przykro. Zrozumiałam, że Pani obwinia się (podświadomie) o chorobę syna i tym samym o jego odejście. To nieprawda! Nikt nie zawinił. A już zupełnie nie Pani. Była Pani dla niego najlepsza matką i opiekunką, a miłośc do syna bije nawet teraz, z każdej literki... To przeraźliwie smutne, że obwinia Pani siebie... Wystarczy już tego cierpienia. Zrobiła Pani wszystko co mogła w danym czasie i miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Do Anonimowy - Masz sporo racji w tym, co piszesz, ale zawsze znajdzie się jakaś myśl, która wierci dziurę w mózgu, że można było zrobić więcej i lepiej, i dręczące pytania: dlaczego nie spróbowałam jeszcze tego, czy tamtego, a przecież inni rodzice próbują, szukają. Wiem, że nie powinniśmy się porównywać, to destrukcja dla nas, ale tak czasami katujemy siebie! Dziękuję, za Twoje słowa pociechy.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...