środa, 27 listopada 2013

To Wy przyszliście do Niego...


Gdy moja córka dowiedziała się o śmierci Filipa już na trzeci dzień była w domu. To było nasze pełne łez przywitanie. Na drugi dzień musiałyśmy pojechać do Warszawy, aby odebrać ciało Filipa. Akurat tego dnia przypadał "Tłusty Czwartek". W przydrożnych zajazdach można było kupić pączki, ludzie radośnie uśmiechali się do siebie. Tylko nam wydawało się, że Pola, ja oraz dziadkowie, byliśmy najsmutniejszymi ludźmi na świecie...jechałyśmy po ciało Filipa.

Koło życia mojego syna zatoczyło swój krąg. Ileś lat temu wystartowało z punktu A, aby po latach życia w cierpieniu, ponownie wrócić do punktu wyjścia. Kiedyś wspominałam, że zaraz po narodzinach syna, założono mu na przegub rączki plastykową bransoletkę z moim imieniem i nazwiskiem. Już wtedy po raz pierwszy błędnie wpisali moje/jego nazwisko! Ten sam scenariusz powtórzył się po latach, gdy w instytucie w Warszawie stwarzano problemy z odebraniem ciała syna. Nie chcieli mi go wydać, ponieważ wszystkie dane identyfikacyjne na przyklejonym na klatkę piersiową plastrze, zgadzały się poza błędem w nazwisku!

W jednym z ostatnich postów wymieniłam godzinę 10:34, kiedy to skończyłam moją ostatnią rozmowę telefoniczną z Filipem. Gdy po kłopotach z korektą nazwiska, wreszcie opuszczaliśmy mury szpitala, odruchowo spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 10:34. Przypadek, zbieg okoliczności, czy jakiś znak dla nas? Sama nie wiem, jak do tego podejść. Ta cała sytuacja nijak do nas nie docierała! Oto w specjalnym samochodzie, w trumnie wieziemy ciało Filipa. Po drodze myślałyśmy o jednym: jedzie z nami Filip, ale jest nam jakiś obcy. Już nie możemy przytulić się do niego, pożartować. On już nie należy do nas! Po wjeździe do miasta, będziemy musiały go oddać. Auto skręci w przeciwnym kierunku niż nasz dom. Nie wejdzie do własnego pokoju. Już nigdy nie będzie jak dawniej! Wszystko skończyło się, nie mam syna, Pola brata, a dziadkowie wnuka! Ta pierwsza noc spędzona z nim, a jednak bez niego. Jest wprawdzie w rodzinnym mieście, ale duchowo gdzieś daleko. Podejrzewam, że nie tylko ja odczuwałam ten straszny rodzaj bólu, który wszedł w każdy zakątek ciała i zadomowił się w nim na dobre.

Gdy na parę godzin przed ceremonią, zostałam zupełnie sama z Filipem w sali przygotowań, tak po matczynemu, przygotowywałam go do ostatniego pożegnania. To miało być nasze ostatnie spotkanie z nim. W tamtym momencie już wiedziałam, że nie wyprawię mojemu synowi wesela, nigdy z nim nie zatańczę, a mimo to, szykowałam go jak na zaślubiny. Dlatego chciałam, aby wyglądał tak, jakby wyruszał na swoje wesele, gdzieś tam daleko w niebie. Do klapy marynarki przypięłam mu pączek białej róży z przyozdobieniem, tak jak na pana młodego przystało. Napiszę teraz coś, za co być może potępicie mnie, ale nie zważam na to! Będąc w tej sali tylko z Filipem, wzięłam do ręki nożyczki i delikatnie obcięłam mu kosmyk włosów. Musiałam przecież mieć na pamiątkę coś, co należało do niego! Ten kosmyk owinięty w papierową serwetkę, włożony do białej koperty, leży skrzętnie skryty w mojej szufladzie...

Jeszcze przed ceremonią, zadzwoniła do mnie była dziewczyna Filipa i powiedziała, że przeprasza, ale nie przyjedzie, że woli pamiętać wszystkie miłe chwile, które spędzili, gdy byli parą. Oczywiście uszanowałam jej decyzję. Smutna, pełna bólu i łez, ale zarazem piękna ceremonia, morze ludzi i kwiatów. Przyszli do niego wszyscy ci, dla których był ważny i przez nich kochany. Koledzy utworzyli szpaler z dwóch stron, podchodząc do Filipa, mówili: Żegnaj przyjacielu! Wychodząc z kaplicy, zobaczyłam Gosię z wiązanką kwiatów. Byłam taka szczęśliwa, że przyjechała, aby pożegnać się z nim. Czy można doświadczyć radości na pogrzebie?! Teraz już wiem, że można! Podobno dotknęłam trumny, nachyliłam się i powiedziałam cicho: Synku, widzisz, jednak Gosia przyjechała do Ciebie...

Już na cmentarzu, Pola wygłosiła bardzo osobistą mowę pożegnalną. Zaledwie jedno ze zdań pamiętam do dziś: skoro mój brat nie mógł przyjść do Was - Wy, przyszliście do niego... Tłumy ludzi, grób zasypany kwiatami tylko, gdzie Ty byłeś i jesteś mój Synku?

Moi Drodzy, tym postem zamykam, historię mojego syna Filipa. Może usłyszę zarzuty, że uskuteczniam w prostej postaci ekshibicjonizm emocjonalny, że jest to nieetyczne, niemoralne, aby aż tak odzierać się z emocji i nie tylko! Uważam, że postąpiłam słusznie, pisząc to wszystko. Starałam się opisać życie ze schizofrenią u boku, pokazać zarówno walkę Filipa, jak i jego nieustanną nadzieję oraz bezsilność wszystkich wobec tej, która zwyciężyła - schizofrenii.










 


27 komentarzy:

  1. Gdy czytam ten wpis, łzy same lecą mi z oczu, trudno je powstrzymać. Widzę ceremonię pogrzebową i jestem z Tobą. Na co dzień żyję z chorym synem, już wcześniej pisałam o tym, jest mi ciężko.
    Serdecznie Cię pozdrawiam. .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc tego bloga nie chciałam w nikim zasiewać lęku! To historia mojego syna, któremu akurat nie udało się wygrać z chorobą.
      Ciesz się, że masz Syna! Wiem, że jest Ci ciężko, ale Twój syn z pewnością nie chciałby być chory! To choroba sieje w nim, w jego emocjach takie spustoszenie.

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Pani Claro, witam panią serdecznie. Mam 24 lata i też choruję na schizofrenię. W czasie gdy moja choroba się rozwijała, jeszcze przed diagnozą i leczeniem zażywałem duże ilości narkotyków. Pewnego dnia wyszedłem z domu kupiłem żyletkę i przeciąłem sobie przedramiona. Krew sączyła się z ran strumieniem. Poczułem jak odpływam i byłem świadom tego, że za chwilę umrę. Krew po chwili przestała ulatywać, rana się zasklepiła. Wybrałem żyłę która biegła wyżej pod skórą i z chirurgiczną precyzją naciąłem skórę. Nie udało mi się odebrać sobie życia. Zrobiłem sobie opatrunek z taśmy izolacyjnej i kawałka koszulki którą miałem na sobie tego dnia. Nie dysponowałem żadną gotówką a mama powiedziała, że nie da mi pieniędzy na opatrunki. Rodzice zabrali mnie do lekarza psychiatry który przypisał mi leki i straszył mnie ubezwłasnowolnieniem. Nie brałem leków, nie czułem się chory. Wylądowałem w szpitalu gdzie poznałem moją przyjaciółkę która straciła w wypadku chłopaka. Nie jest z nią dobrze. Teraz mam za sobą rok leczenia. Czuję się dobrze. W tej chorobie człowiek jest bezkrytyczny wobec własnych osądów. Nie wie, że jest chory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa, że chory, przynajmniej na początku, nie ma poczucia choroby. Tak było w przypadku mojego syna. Musiało upłynąć bardzo dużo czasu, aby syn sam doszedł do wniosku, że dzieje się z nim coś złego.

      Dobrze, że podjąłeś leczenie, bądź pod opieką również i psychologa. Dziękuję za Twój komentarz. Pokazujesz kawałek siebie w chorobie, a to wcale nie jest łatwe. Ciągle powtarzam, że ja opisuje tylko to, co wydarzyło się mojemu synowi.

      Wierzę, że u Ciebie wszystko pójdzie dobrze. Już przecież jest lepiej!
      Pozdrawiam Cię bardzo mocno.

      Usuń
  3. Nie mówcie tym, którzy stracili ukochanych,
    że czas zagoi rany, nie mówcie,
    że oni już nie cierpią, najlepiej nie mówcie nic ...
    Czas tych ran nie leczy.
    Pozostają, bo śmierć ukochanych jest też trochę śmiercią nas samych ...
    coś w nas umiera, żyjemy,
    ale nic nie jest takie jak było przedtem,
    już nie jesteśmy tacy sami...[*]


    Dla Mojej ....zyskalas dwie dziewczynki....calusy od Victori I Isabelle

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami myślę sobie, że gdyby żył Filip, ja byłabym zupełnie inną kobietą, nie tylko jako matka, ale własnie jako kobieta! Dziecko, to krew z krwi, kość z kości! Jeśli ONO umiera, coś umiera i w tobie... Tamten świat już się skończył...

      A Twoje śliczności przytul ode mnie ;)

      Usuń
  4. Na granicy drogi,

    nie ma drogi;

    jest meta.

    Na granicy wspinaczki,

    nie ma wspinaczki;

    jest szczyt.

    Na granicy nocy,

    nie ma nocy;

    jest świt.

    Na granicy zimy,

    nie ma zimy;

    jest wiosna.

    Na granicy śmierci,

    nie ma śmierci....

    Dasz rade m...super blog kocham Cie jak zawsze tesknie mysle ..calujemy Cie ..Jacek Matthew Victoria Isabelle I ja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę się trzymać tego, co przeczytałam..."Na granicy śmierci nie ma śmierci..."

      Dzięki za Twoje ciepłe komentarze, Przyjaciółko Moja!
      Pozdrawiam i przytulam Twoje Dzieciaczki, Szczęściaro!

      Usuń
  5. Claro, dziekuje Ci bardzo za wszystko co napisalas, za caly Twoj blog, ktory znalazlam jak gdyby przypadkowo szukajac pomocy na internecie. Okrutnie boli ze nie ma mojego ukochanego Syna, tak jak piszesz, ze nigdy nie wejdzie do swojego pokoju; pokoj jest nic nie zmieniam...
    Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, jeśli mamy sobie wzajemnie dziękować, to ja właśnie to czynię! Dziękuję, że byłaś, że potrafiłaś pisać tak osobiste komentarze. Głęboko wierzę we wrażliwość drugiego człowieka oraz w to, że osoby, które tu zaglądały mogły czerpać również i z Twojej historii! Oby ona nigdy się nie wydarzyła! Ale jednak stało się! Tereso, daj sobie na wszystko czas!

      Jeśli kiedyś uznasz, że masz wręcz przymus napisania jakichś swoich przemyśleń, to proszę, pisz! Z pewnością Ci odpowiem.

      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.

      Usuń
  6. Kochana Claro, znalazłam twojego bloga niedawno i nie zdążyłam przejrzeć wszystkich postów, jednak to, co udało mi się przeczytać wstrząsnęło mną, tym bardziej, że stoję w obliczu podobnej sytuacji. To, że trafiłam na tego bloga to tylko efekt rozpaczliwego poszukiwania kogoś, kto mnie zrozumie.

    Sama jestem jeszcze młodą osobą- klasa maturalna. Kiedy byłam dzieckiem, bawiłam się na podwórku z innymi dziećmi i była wśród nas dziewczynka, która zachowywała się dziwnie. Dużo przykrych i strasznych dla innych dzieci sytuacji miało miejsce, w końcu rodzice moich rówieśnikó zabraniali swoim dzieciom zadawać się z tą dziewczynką. Kiedy wszyscy troszkę podrośliśmy, stwierdzono u niej schizofrenię, trafiła do szpitala. Wtedy myślałam, że jak w większości chorób, ona pójdzie do szpitala, podadzą jej leki i wróci, ale okazało się, że to był tylko początek. Początek koszmaru, podróży pełnej cierpienia... cierpienia w samotności tak właściwie...

    Z naszej "dziecięcej paczki" tylko ja postanowiłam zainteresować się losem koleżanki z choroba psychiczną. Najgorsze było to, że rodzica w pewnym momencie ja zostawiła, wyrzekła się. Wstydzili się jej choroby, izolowali jej rodzeństwo od niej. To nie pomagało, to ja zabijało jeszcze mocniej. Gdy się o tym dowiedziałam, jeździłam do niej do szpitala częściej, w końcu lekarze powiedzieli mi, że tak na prawdę ona ma tylko mnie. Chciałam być przy niej jak najczęściej, ale sama miałam szkołę, a do szpitala musiałam dojeżdżać. Robiłam co w mojej mocy, by jednak kogoś miała.

    Słyszała głosy i widziała straszne postaci. Gosy groziły jej, wyzywały, nie dawały jej spać. Pamiętam jak mi powiedziała: "Mimo tych wszystkich głosów, które słyszę i ludzi, których widzę, czuję się taka samotna... Zazdroszczę ci tego cennego daru... daru do cierpienia w ciszy i odosobnieniu. Samotność schizofrenika jest inna niż samotność zdrowego człowieka". Potem schizofrenia przybrała postać katatoniczną. Ona potrafiła przez tydzień siedzieć w jednym miejscu, patrzeć w jeden punkt i się nie ruszać. Podnosiłam jej ręce, a one zostawały w takiej pozycji, w jakiej je ułożyłam przez długi czas. To było dla mnie straszne, bałam się, to było jak z horroru. Jednak przełamałam strach... Wierzyłam, ze gdzieś pod grubą warstwą schizofrenii jest tam moja przyjaciółka, która nie chce, żeby ją opuszczono. Przychodziłam do szpitala, mówiłam do niej o tym, co się dzieje na świecie, czytałam jej książki... Potem czasami wybudzała się z tego "snu", by następnie znów "zasnąć". Płakałam po nocach, czułam, że jej choroba dotyka w jakiś sposób mnie. Nie potrafiłam zaakceptować tego, co się z nią działo, nie potrafiłam zaakceptować tego, że jej rodzina się od niej odwróciła. Nie potrafiłam zaakceptować wizerunku schizofrenika w społeczeństwie, ale najbardziej bolał fakt, że ja nie mogłam jej pomóc, chociaż tak bardzo chciałam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Podawano jej leki. Leki tak silne, że wieloletni narkomani by nie pogardzili. Z każdą tabletką traciłam przyjaciółkę. Głosy czasem cichły, ale ona stawała się czystą kartką. Nie była zdolna do radości, smutku, zadziwienia... Po prostu wyprana z emocji. Czasami siedziała na krześle i jak tylko się ją o coś pytano to powtarzała w kółko to samo zdanie. Czy to jest leczenie? Kiedyś powiedziała mi, że gdyby mogła cofnąć czas, to nigdy nie zaczęłaby brać leków. Skutki uboczne były u niej wyjątkowo silne. Nie ważne jak dobry lek zdawał się na początku, zawsze po jakimś czasie omamy wracały... ze zdwojoną siłą. Pamiętam jak zapytałam się jej, o czym marzy. Powiedziała mniej więcej tak: "Marzę o śmierci naturalnej, może o śmierci z powodu jakiejś choroby. Schizofrenik codziennie walczy, aby nie popełnić samobójstwa. Ja wiem, że zabicie się jest złe, ale czasami już nie wytrzymuję, czasami czuję, że jedyną droga do ciszy jest samobójstwo. Zazdroszczę ludziom chorym na raka lub inną śmiertelną chorobę. Owszem, cierpią, ale umierają, mając wokół siebie rodzinę, mogą się cieszyć z ostatnich chwil. Ja muszę cierpieć, a przez leki nie mogę nawet ucieszyć się, że jesteś tutaj obok mnie. Chciałabym umrzeć, chciałabym być wreszcie wolna". Usłyszeć od przyjaciółki, że marzy o śmierci... to było okropne dla mnie, ale w jakiś sposób ją rozumiałam. Największym przekleństwem schizofrenii jest to, że jest to choroba w której cierpi się najbardziej, a nie można na nią umrzeć... Kiedy nie byłą w szpitalu cierpiała jeszcze bardziej. Nie mogła znaleźć pracy, nie miała zbyt wielu przyjaciół, czy kolegów, czy rodziny.

    W ostatnim czasie zmagała się ze złośliwym zespołem neuroleptycznym. To choroba wywołana przez branie właśnie leków na schizofrenię. Kilka dni temu zmarła. Coś co miało ją leczyć, najpierw zabrało jej duszę, a potem zabiło. Umarła w cierpieniu i samotności.
    Z jednej strony wiem, ze dostała to, o czym marzyła, z drugiej zaś czuję, że umarło coś we mnie. Nie potrafię się pogodzić. Wciąż widzę ją siedzącą na tym krześle w szpitalu... Nie miała studniówki, nie miała randek, nie chodziła na zakupy. Nie miała świąt w ciepłym, rodzinnym gronie. Czasami mam wrażenie, że w pewnym momencie życia ona stała się tą schizofrenią, jej obrazem, jej owocem i dowodem.


    Choroby psychiczne to najgorsze z istniejących. Nie wiemy co je wywołuje, nie rozumiemy ich natury, nie potrafimy ich poprawnie diagnozować, nie potrafimy ich leczyć. Szpitale psychiatryczne w większości wyglądają jak obraz nędzy i rozpaczy.
    Dlaczego ludzie współczują osobom z nowotworami, a schizofreników spycha na margines? Za 5 lat co trzecia osoba będzie miała problemy psychiczne, co wtedy zrobimy?
    Czy wszyscy staniemy się obrazem schizofrenii?

    Dziękuję Ci za ten blog, za te przemyślenia.
    Ty wiesz, co ja czuję.
    Wydaje mi się, że w jakimś stopniu wiem, co ty czujesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam Twój komentarz, pozwól, że odpiszę Ci za kilka dni. Cóż mogę napisać tak na poczekaniu? Spójrz, ja zakończyłam tym postem pisanie bloga, a Ty w wielkim skrócie, pokazałaś jakże podobny obraz schizofrenii, tej którą ja też aż za dobrze poznałam!

      Usuń
    2. Będę czekać na odpowiedź.
      Chciałam się zapytać, czy ten blog w jakiś sposób pomógł rozprawić ci się z tą tragedią? Chociaż po części?

      Usuń
    3. Pod ostatnim Twoim wpisem, poprosiłam Cię, żebyś dała mi czas na odpowiedź - przepraszam za zwłokę.

      Przeczytałam raz jeszcze bardzo uważnie zdanie po zdaniu - nie powinnam tego komentować! Dlaczego? Ponieważ Ty sama wystarczająco dokładnie opisałaś tę chorobę, dałaś jej w miarę szczegółowy obraz.

      Cóż mogę dopisać? To wszystko jest mi, niestety, znane - sytuacje, emocje! Kurczę się w środku, gdyż czytając o lekach, które zabijają duszę odnoszę to do mojego syna! Tak wiele widzę podobieństw: Twoja Przyjaciółka - mój syn, Ty - ja! Niech tak zostanie...

      Współczuję...

      Usuń
    4. Najbardziej boli mnie to, że tak wielkie cierpienie jest pomijane przez ludzi... Nie mówię już o stosunku społeczeństwie, ale przez ten okres po śmierci zauważyłam, że nawet moi najlepsi przyjaciele, czy rodzina- oni nie chcą ze mną o tym rozmawiać! Przytakną, współczują przez chwilę, a potem zmieniają temat. Ciężko mi się jest z tym uporać, bo to tak jakby iść z kołkiem w sercu, który przemieszcza się z każdym krokiem. Teraz muszę żyć, jak gdyby nigdy nic i udawać przed otoczeniem, że już się pozbierałam, bo ode mnie tego wymagają, ale chyba do końca życia będzie ten żal i złość.

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję Tobie, że zatrzymałaś się przy moim blogu.

      Usuń
  9. Witam serdecznie , uawżam że zrobilaś slusznie opisując to wszystko co czujesz , nie nalezy się wstydzić swoich uczuć ktore sa czyste I podyktowane wielką miloscią do syna , mam nadzieje że ta spowiedz Ci pomogla I uśmierzyła choc w jakimś stopniu twój ból , Niestety tak mało ludzi wie na temat odczuć I zachowań osób chorych , przechodzą obojętnie lub wręcz się odwracają jakby schizophrenia była chorobą zakażną , Iuż ponad rok temu opisywałam tutaj moje spotkanie z tą chorobą na którą cierpi mój młody sąsiad , byłam troche zajeta swoim zyciem że rzadko tu zaglądałam , ale zapisałam sobie twój blog I jestem , aby opisać moje ostatnie spotkanie z tą choroba Jak wiemy wszyscy profil na FB sluzy nam do wymiany mysli , spotkaniu po latach znajomych ze szkół , tak wiec wsród moich znajomych jest mój kolega z liceum , który cierpi na ta straszna chorobę . Pewnego dnia wchodzę na FB i widze wpisy Mariusza , zaczynam czytać wpis po wpisie i jawi mi sie obraz osoby bardzo cieriacej z omamami chorobowymi , byly to przerażające wpisy , z których między innymi dowiedziałam się o rozstaniu z żona , braku kontaktu z córka .Był póżny wieczór po 22 , nie mam się kogo poradzić co z tym zrobic ale słyszałam krzyk rozpaczy z tych wpisów , oraz grożby skierowane do osób jemu bliskich , lub bliżej nie określonych . Znając jego przeszłośc , byłam przerażona , zamknac laptopa jest prosto , ale co dalej , zapomniec i udawać ze nic się nie dzieje , to do mnie nie podobne , gdzie szukać pomocy co z tą wiedzą zrobić . Postanowiłam zadzwonic na Policję i przedstawic sytuacje tego człowieka , telefon odebrał miły policjant , pytam sie go co robic i opowiadam co czytałam i jaką miał przeszłośc mój kolega / wiele lat temu zaatakował swojego pasierba nozem i chciał go zabic , chlopak żyje , i atak ten byl spowodowany choroba Mariusza/ . Policjant rowniez stwierdzil że jest to sprawa na dość poważna , i poprosił mnie abym wszystko opisała w mailu i przeslała go na Policję oraz on ze swojej strony zrobi notatke służbową z naszej rozmowy . Po paru dniach otrzymałam telefon z policji z informacja że wszystko sprawdzą i dziękują mi za reakcje oraz oczywiście pytali co wiem na ten temat i że mnie poinformują o przebiegu sprawy .W ciągu tygodnia otrzymalam nastepny telefon i sympatyczna pani powiedziała mi iż Mariusz jest juz pod stalą opieka lekarska i policyjna oraz poinformuja Mops aby równiez mieli kontrole nad nim , jego nowe wpisy potwierdziły słowa pani , napisał ze musi stawiać się na zastrzyki , bo jak nie pojdzie to władza po niego przyjdzie a z władzą jak wiadomo nikt nie wygra , tak więc jestem juz spokojna że ktoś będzie nad nim czuwał w dobrym slowa tego znaczenia .podejrzewam ze nie przyjmowal leków i doprowadzil sie do takiego stanu .Opowiadam o tym moim znajomym aby nie byli obojetni na to co widzą co dzieje sie dookoła nich , że jak najbardziej można pomóc komuś w ten właśnie sposób z dala. Pytałam równiez policji czy ktokolwiek równiez to zgłosił , odpowiedz byla bardzo krotka - nie i dziekujemy pani bardzo bo on potrzebował naprawde pomocy , Tak wiec było to moje nastepne spotkanie z tą choroba , która jest wielkim nieszczęściem dla chorego i rodziny . Zycze zdrowych i Wesolych Świat oraz szczęśliwego Nowego Roku pelnym nowych nadzieji Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barbaro, dziękuję za Twój komentarz. Zrobiłaś kawał dobrej roboty! Okazuje się, że za pomocą internetu w różny sposób można pomagać. Masz rację, co do reakcji ludzi na choroby psychiczne i ich obojętności. Boją się, bo nie znają i nie chcą ich poznać!

      Dziękuję także za życzenia - zdrowia i miłości dla Ciebie na ten Nowy 2014 rok :)

      Usuń
  10. Czesław Niemen "Epitafium (pamięci Piotra)
    - fragmenty -
    Czyim
    kaprysom
    w ofierze
    zawlekliśmy ciebie
    na stos pogrzebny
    i w pejzażu cmentarnym
    stoimy osłupieni
    nad nowo wyciosanym
    krzyżem
    Świętemu prawu
    świętych czynów
    urąganiem
    zwracam się
    do ciebie
    c y w i l i z a c j o
    pełna pychy
    opiekunko
    co ty uczynisz
    jakim narzędziem
    wyrwiesz
    ostrze bolesne
    z serc
    bijących
    w żałobne dzwony
    jak jeszcze długo
    skrzypiący frazes
    takie jest życie
    jedynym będzie
    usprawiedliwieniem
    niedorzecznej
    śmierci
    CZŁOWIEKA

    Żadne słowa... Poruszony... Zatrzymany w biegu...
    Robert z Bydgoszczy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie szczególnie poruszyły te słowa:

      "Czyim
      kaprysom
      w ofierze
      zawlekliśmy ciebie
      na stos pogrzebny..."

      Usuń
  11. Claro, dawno mnie tu nie było.
    Przyszłam złożyć życzenia świąteczne........
    Łzy mi pociekły.....
    Znowu.....
    Poprowadziłaś nas po całej swojej Drodze Krzyżowej.....
    Mogę tylko prosić Pana o Zmartwychwstanie dla Ciebie...i proszę....bo na cóż cała Droga skoro nie byłoby Zmartwychwstania??
    Niech Dzieciątko prowadzi prosto do celu!!!
    O Poli tez Pamiętam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spes, serdeczności moc dla Ciebie :)

      Po wielu latach, pierwszy raz byłam na Pasterce. Pomyślałam sobie, żeby spróbować rozpocząć coś od nowa, nie tyle z nowym rokiem, ale wraz z tradycją narodzenia Pana Jezusa. Rodzi się człowiek, początek nowego życia - może więc warto!

      Dziękuję, że pamiętasz o Poli.

      Usuń
  12. Claro, Claro......
    Nie wiem co napisac, i nic madrego nie napisze:(
    Twoja walka i zmagania o zycie dziecka sa przykladem dla nas wszystkich! Tych wierzacych i nie wierzacych.
    TY JAKO MATKA ZROBILAS WSZYSTKO!

    Zawsze pozostaniesz w moim sercu.

    Claro! Pisz, pisz dalej bo zycie trwa, zrob to dla siebie, dla Poli i dla Filipa jakkolwiek to brzmi.
    Tule Cie do serca - JESTES WIELKA - PAMIETAJ O TYM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ataner, jeśli ktoś nie wierzy w Anioły, to znaczy, że jeszcze nie spotkał Ciebie! Mimo iż nie znamy się osobiście, tylko z naszych wpisów, zawsze dostawałam od Ciebie dużo ciepła.
      Dziękuję...

      Usuń
  13. Claro od paru dni czytam, bardzo powoli, i często parokrotnie Twoje słowa (nie przeczytałam całego bloga), dziękuję Ci, bardzo Ci dziękuję Claro, nawet nie wiesz jak bardzo mi pomagasz, jestem na skraju.... nie mogę pogodzić się ze śmiercią mojego jedynego syna, pomagasz mi bardziej niż leki ktore przepisuje mi psychiatra. My również przegraliśmy z tą chorobą, zabrała mi ona mojego pieknego, madrego i młodego syna,,,,,,Dziekuję, nie mogę narazie pisać, łzy zalewaja klawiature i słowa i gdzies uciekaja, ale musia.łam napisac, zebys wiedziala jak bardzo pomagasz innym. ewa

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...