środa, 6 listopada 2013

Odszedłeś cicho, ot tak po prostu...


Po chwili lamentu i płaczu nadszedł moment, kiedy miałam przekazać rodzicom i Poli tę straszną wiadomość, że Filip nie żyje - to wszystko mnie przerastało! Byłam jak sparaliżowana, jednocześnie bałam się o nich. Nie wiedziałam, jak zareaguje mama chora na serce, jak Pola, dla której Filip był całym światem. Dlatego zadzwoniłam do brata i poprosiłam, aby poszedł do rodziców i powiedział im o wszystkim. Z Polą akurat nie mogłam skontaktować się i zostawiłam na jej sekretarce dziesiątki wiadomości. Gdy wreszcie udało mi się połączyć z nią i usłyszała, że Filip odszedł, rzuciła słuchawką i wybiegła z domu. Przez dłuższy czas nie wiedziałam, co się z nią dzieje. Była sama, samiuteńka ze swoimi myślami w obcym świecie. Kiedy zadzwoniłam do mojej teściowej, ta natychmiast rozłączyła się. Mówiła potem, że tylko tak mogła zareagować, chciała natychmiast przerwać to połączenie. Czekała na następną wiadomość, mając nadzieję, że usłyszy, iż była to pomyłka, co do osoby i miejsca. Po chwili przyjechali do mnie rodzice, wszyscy byliśmy jak otumanieni, byliśmy w szoku. Oni płakali dalej nie dowierzając, a ja chodziłam po mieszkaniu i krzyczałam, że to musi być jakaś okrutna pomyłka. Dla mnie było nie do przyjęcia, żeby człowiek popełnił samobójstwo w szpitalu pod okiem personelu medycznego! Wtedy po raz pierwszy mój mózg zrobił zdjęcie tej smutnej sytuacji, zaraz miałam wyjeżdżać z mamą i bratem do Warszawy, aby odebrać rzeczy syna i załatwiać formalności. Weszłam do łazienki i w pierwszym momencie wydawało mi się, że wzięcie prysznica równa się umyciu przed czekającą mnie podróżą, ale nie to było głównym powodem! Stałam długo pod strumieniem potwornie gorącej wody i lałam ją na siebie hektolitrami w przeświadczeniu, że ten prawie wrzątek zmyje ze mnie nieprawdę! Tak bardzo pragnęłam i miałam nadzieję, iż szorując ciało, aż do bólu , zedrę z siebie to kłamstwo o śmierci Filipa. Boże to nie może być prawda, mało Ci było, że zabrałeś mojego męża, a teraz i syna?!

Przez całą drogę do Warszawy, pytałam mamę, czy to, co usłyszałam od lekarza jest prawdą. Tuż po przyjeździe do instytutu, brutalnie przekonaliśmy się, że nie zaistniała żadna pomyłka! Nikt z lekarzy czy to prowadzący czy też ordynator nie wyszedł do nas, mimo iż byli powiadomieni, że czekamy. Ważniejsza była odprawa lekarzy, zupełnie tak, jakby samobójstwa na tym oddziale były czymś częstym. Nikomu się nie spieszyło! O, mój smutku, czekaliśmy około pięćdziesięciu minut, zanim doktor łaskawie do nas wyszedł. Beznamiętnym głosem zrelacjonował przebieg całego zajścia, próbę reanimacji podjętą przez personel i tyle! Żadnego słowa: przepraszam, bo to byłoby przyznaniem się do winy z powodu nie dopilnowania pacjenta, żadnego zdania: jest nam przykro. Powlokłam się więc za pielęgniarką, aby odebrać torbę z osobistymi rzeczami Filipa. Do białego worka na śmieci podpisanego czarnym flamastrem z jego imieniem i nazwiskiem, wrzucono rzeczy, które stały na szafce: kawę, papierosy, piankę do golenia i parę innych drobiazgów. Stałam nieruchomo jak posąg, próbując zatrzymać w pamięci kolejny kadr: jestem w sali obok łóżka syna i po raz ostatni patrzę na miejsce, na którym on jeszcze siedemnaście godzin temu leżał i słuchał muzyki.

Tysiące razy, krok po kroku, rozpamiętywałam sytuację, w której doszło do tej tragedii?! Co było impulsem?! Wydawało się przecież, że ta niedziela, jak każda inna w szpitalu, upłynie leniwie bez większych zawirowań. Nie wiem, dlaczego może to intuicja, ale w mojej wyobraźni pojawiają się ciągle te same obrazy. Robię sobie taką retrospekcję wydarzeń, że w to wczesne popołudnie prawdopodobnie Filip leżał na łóżku, słuchając ulubionej muzyki i był pogrążony w swoim świecie. Nagle musiało wydarzyć się coś strasznego, coś zobaczył lub usłyszał tylko on w swojej chorobie! Może był to jakiś impuls, scena, urojenia, osoby lub głosy, czyli te jego "schizy"! Być może ten ktoś lub coś "naigrywało" się z niego, nie dawało mu spokoju lub wręcz nakazywało mu pójść do łazienki i skończyć ze sobą, niestety, zabrał ze sobą żyletkę. Te urojenia , natarczywe myśli sterowały nim, nakazywały, były na tyle silne, że nie mógł uwolnić się od nich. Gdyby wtedy minął ten atak, nie był tak silny, to może nie doszłoby do tej tragedii, a tak wypełniło się. Filip czuł się bardzo źle i jeśli nie tym razem, to być może innym doszłoby do powtórki, tak mówił jego lekarz. Wtedy na oddziale było cicho i spokojnie, mało pacjentów. Pielęgniarki siedziały w dyżurce i popijały kawę. W którymś momencie Filip wyszedł do toalety, tak jak każdy pacjent i nie było w tym nic dziwnego. Nikt z personelu przecież nie sprawdza, jak długo i często pacjent tam przebywa. A Filip był w niej wyjątkowo długo przez nikogo nie zauważony. Wreszcie któryś z pacjentów wszedł i zobaczył go stojącego w kałuży krwi. Mój syn próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły w zgięciach obu dołów łokciowych! Dlaczego piszę, że próbował? Dlatego, że gdy go znaleziono jeszcze żył. Podobno był bardzo agresywny wobec personelu, nie pozwolił nikomu do siebie podejść, tak jakby te "schizy" wymuszały na nim tę agresję, sterowały jego myślami. To one miały nad nim moc! Po chwili przybiegł lekarz z innego oddziału, który akurat zabezpieczał jeszcze trzy inne i w tym czasie akurat przyjmował pacjenta, a tu, chodziło o czas! Każda sekunda była na wagę życia! Pielęgniarkom nie udawało się zatrzymać krwotoku, czyli co?! Wykrwawiał się! Z relacji świadków wiem, że Filip zszedł do karetki jeszcze o własnych siłach. Miał być przewieziony do innego szpitala. Ubytek krwi był tak wielki, że w karetce doszło do zapaści i stracił przytomność. Reanimowano go zarówno w karetce jak i na "OIOMie", bez skutku. Za późno też określono u niego grupę krwi, a potrzebna była natychmiast.

W takiej tragedii mój syn był całkowicie sam i samotny. Nikogo z rodziny kto trzymałby go za rękę, kiedy odchodził. Nikt do niego nie mówił, nie dziękował za to, że był, że dla nas był ważny i kochany. Nikt nie dawał mu nadziei, że po tamtej stronie czekają na niego bliscy. Nie dane było mi pożegnać się z nim, wyszeptać, że jego tata z pewnością już wyszedł mu na spotkanie i zaraz powie: SYNKU, CZEKAŁEM NA CIEBIE TAK DŁUGO... Parę lat wcześniej, gdy był pogrzeb mojego męża, Filip napisał do niego kartkę i włożył do marynarki na wysokości serca, a na niej widniało: "BYŁEŚ NAJLEPSZYM TATĄ NA ŚWIECIE". Kiedy rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, w tym czasie, mój syn kończył życie - odruchowo spojrzałam na zegarek, była 19:10. Czy miałam jakieś przeczucie? Żadnego! Tylko znowu zapamiętałam kolejny moment: siedziałam na kanapie, skończyłam rozmawiać i nagle przez ułamek sekundy poczułam coś, jakby powiew wiatru z mojej lewej strony. Zupełnie tak, jakby ktoś wziął wachlarz i zrobił ruch powietrza. Spojrzałam w to miejsce, ale nie poczułam lęku, tylko zdziwienie. Jak dziś to tłumaczę? Chcę wierzyć, że Filip przyszedł do mnie, aby się pożegnać. Zrobił ten podmuch specjalnie, żebym poczuła jego obecność. Jednak nie chciał odejść bez pożegnania, bo skoro ja nie zdążyłam dojechać do niego, nie doczekaliśmy tej środy, to on przyszedł pożegnać się ze mną... Jeszcze do niedawna w myślach, mówiłam do niego: odszedłeś tak cicho bez pożegnania, mój synku. A teraz już wiem, że odszedłeś cicho, ot tak po prostu...                            
                                                                                                         





12 komentarzy:

  1. Dlatego Claro nigdy, przenigdy nie wybacze sobie i wszystkim, calemu swiatu, ze nie potrafimy pomoc tak bardzo cierpiacym psychiczne jak Twoj Syn, jak moj Syn, najpierw zyja, mecza sie, walcza z ta okropna choroba, tak bardzo chca zyc, ale nie wytrzymuja, poddaja sie bo ile mozna cierpiec, bo staje sie juz niemozliwe wytrzymac i tak tragicznie koncza, i chyba wiedza i jest wielki zal ze nie dostaja pomocy, bo nawet szpital, lekarze nie pomagaja. Tak bardzo mnie boli ze tyle cierpieli i tak bardzo potrzebowali pomocy i cala ta cudowna medycyna nic nie zrobila, dlatego nigdy nie uwolnie sie od winy i nie uwolnie od winy ten caly medyczny swiat, Twoj Syn Filip szedl o wlasnych silach do karetki tak bardzo mnie to boli, tak bardzo mi zal, dlaczego, dlaczego nie uratowali, wiem napisalas, ale tak nie powinno byc, moj Syn tez nie dostal pomocy i jak wielu innych. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, nic więcej nie dopiszę do Twojego komentarza, bo napisałaś już wszystko, co jest dla mnie ważne.
      Dziękuję

      Usuń
  2. Claro, czytam Twoj blog od poczatku i bardzo balam sie tego wpisu, wpisu o smierci Filipa.
    Przytulam sie Ciebie wirtualnie, i wiem, ze to nic nie znaczy ale trzmam Cie za reke.

    PS.
    Komentarzy po wyzej nie bede komentowala, trzymaj sie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ataner, ja też odczuwam to Twoje wirtualne trzymanie za rękę :)
      Długo zastanawiałam się, czy opisać szczegóły, powody odejścia Filipa, bo z jednej strony, ktoś np. czeka na dalszy, a zarazem smutny ciąg tej historii. Ktoś inny może zarzucić mi, że ten post właśnie jest niepotrzebny, bo odzieram z prywatności mojego syna. Uznałam więc, że muszę opisać prawdę, bo ta historia byłaby niepełna.

      Usuń
  3. Moi Drodzy, parę dni temu, otrzymałam kilka komentarzy od osoby anonimowej. Byłam zmuszona do tego, aby je po prostu usunąć ze względu na ich treść! Było mocno obraźliwe, żeby nie powiedzieć, chamskie! Ów pan, wyzywał mojego syna od ćpunów, narkomanów i użył wiele przykrych epitetów dotyczących mnie. Te jego wypowiedzi zakrawałay wręcz na sprawę sądową, bo nie można w ten sposób, bez żadnych zahamowań kogoś obrażać i czuć się bezkarnym! Nie chciałam, aby tak chamskie komentarze zaśmiecały mój blog. Poziom słownictwa u tego pana był rodem z rynsztoka! Jeżeli ów pan jest tak niewyżyty w pisaniu, to niech założy swój blog i tam prezentuje swoją "twórczość" ! Dlatego muszę filtrować komentarze i jednocześnie przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przytulam Cię(wirtualnie), bo tyle tylko mogę.
    Nawet nie wyobrażam sobie jak musiało być Ci ciężko, gdy pisałaś ten post.
    Siedzę i ryczę...
    Nie mogę się uspokoić...
    Tak bardzo mnie boli to, że nie pomogli Filipowi...
    Nie pomogli też mojemu Ukochanemu Braciszkowi...
    Tak bardzo boli fakt, że tyle ludzi cierpi i nie dostaje znikąd pomocy...

    Pomimo wielkiej goryczy, całego smutku jaki mną teraz zawładnął, jest coś, co przynosi mi ukojenie...
    To "miejsce", które stworzyłaś. Myśl, że są ludzie, którzy wiedzą.
    Którzy rozumieją. Wspierają. To piękne. Nie znamy się (osobiście) a potrafimy obdarzyć się "dobrym słowem". Pokazać, że nie jest Nam obojętne cierpienie drugiego człowieka.

    Nic więcej teraz nie napiszę. Nie jestem w stanie.

    Przytulam raz jeszcze!

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Victorio, ten post i następny po nim są dla mnie bardzo trudne. Tak, jak napisałam gdzieś wcześniej, nie mogłam tych tematów pominąć, bo ta historia byłaby niepełna.

      Są ludzie, którzy potrafią dokopać leżącemu i prawie słownie go opluwać, mam na myśli Filipa i siebie.

      Dziękuję Ci za miłe słowa, Ty też się trzymaj!.

      Usuń
  5. Claro wiem, że było Ci ciężko napisać nam o tym wszystkim, ale dobrze, że to zrobiłaś. Śmierć Filipa, sposób w jaki to się stało to część jego historii, która stanowi całość i nie pozostawia niedomówień. To, że nie udało się go uratować tłumaczy też Twoje (wielokrotnie "przebijające się z Twoich słów) sceptyczne podejście do pomocy medycznej w naszym kraju.

    Pozdrawiam Cię bardzo ciepło :)

    PS. Niestety chamskich ludzi nie brakuje, nie zrażaj się tym - pisz, dla siebie, dla zachowania pamięci o swoim Synu oraz dla nas - towarzyszy Twojej historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie długo zastanawiałam się, czy napisać post o takiej właśnie treści, ale uważałam, że to należy się moim Czytelnikom. Opisać swoją prawdę, swoje postrzeganie tej choroby i walki z nią.

      Szkoda, że na sam koniec, musiałam też zadbać o moderację komentarzy od Czytelników, ale nie mogłam pozwolić na obrażenie syna i siebie! Uważam, że oboje nie zasłużyliśmy na takie traktowanie! Po prostu są granice, których przekraczać nie wolno!
      Za oknem już szaro i ponuro, ale pozdrowienia ślę do Ciebie, również :)

      Usuń
  6. Ludzie maja tendencję do szybkiego i bezkrytycznego oceniania innych, często słuchają, czytają nie żeby zrozumieć, poznać. Trudno powiedzieć jakie cele nimi kierują i czy mają w ogóle jakiś cel, czy to po prostu jak zwierze w klatce atakują i ślą razy na oślep, może w ten sposób bronią się przed poczuciem własnej winy, bezradności lub klęski. W ich mniemaniu wydaje im się że są lepsi, ich dotknęło nieszczęście nie przez ich poczynania lecz przez palec boży, nie mają sobie nic do zarzucenia.
    Ktoś bierze narkotyki – przecież powód jest oczywisty- patologiczna rodzina, dysfunkcja.
    Nie przyjdzie mu do głowy obrazek jak ojciec z bezradności szarzeje, maleje, jak matce pęka serce, pełne obawy i strach kiedy czeka na syna. Ile łez wylała rodzina nie rozumiejąc „dlaczego to ich spotkało”. Co rano trzeba pozbierać strzępy swojego istnienia zapomnieć o bólu i zaczynać walkę od nowa, walkę w której tak mało nadziei w zwycięstwo. Walkę chorobą, walkę o niego. Marihuana- przecież to roślina, nie jest trująca, nawet niektórzy walczą o jej legalizację, młodzież musi wszystkiego spróbować, ale nie wszyscy są jednakowi, może być tak że otwiera ona drzwiczki czemuś strasznemu, bez możliwości powrotu, możliwości cofnięcia się. Schizofrenia. Może trzeba przeczytać kilka artykułów żeby zrozumieć że osoby psychicznie chore uzależniają się o wiele szybciej, a często też sięgają po narkotyki żeby żeby uciec od swojego bólu, strachu, inności. Są bezbronne, wykorzystywane przez swoje środowisko.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dzień dobry.Nie wiem jak zacząć.Pani Claro historia Filipa jest mi bliska.Myślę że przeżywam to samo co spotkało Filipa.Mam schizofrenię i zażywam amfetaminę.Na pewno wie pani o tym że nie jest mi łatwo.Zachorowałem 5 lat temu i wcześniej też zażywałem.Po wyjściu ze szpitala odstawiłem amfetaminę.Cztery i pól roku to koszmar.Po tym okresie spróbowałem znowu amfetaminy i wszystko ustąpiło.Dlaczego?Nie wiem! Trwa to już pół roku i boję się że mogę sobie tylko zaszkodzić.Moja mama nie śpi po nocach bo wie co robię i boi się o mnie.Jak pani to widzi.Nie wiem co robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja to widzę? Na pewno nie możesz przyjmować narkotyków! Musisz szczerze porozmawiać z lekarzem prowadzącym o tym, co choćby tutaj napisałeś! Łączenie leków i narkotyku może doprowadzić do problemów, to tylko łagodnie napisane! Na pewno historia w jakiś sposób jest Ci bliska przez fakt takiej samej diagnozy i brania narkotyku, ale to podobieństwo na tym może się zakończyć! Podejmij konkretne leczenie zarówno w kierunku samej choroby jak i narkotyków plus psychoterapia.

      Nikt nie powie Ci, że będzie łatwo, ale ceną i to najwyższą jest przecież Twoje życie!

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...