niedziela, 6 października 2013

Jak trzcina na wietrze


Gdy mojego syna przyjmowano na oddział półotwarty w jednym z najważniejszych ośrodków medycznych w Polsce, utkwił mi w pamięci moment pożegnania z nim. Filip spojrzał na mnie i powiedział: cześć mamo, po prostu tak, jak zwykle żegnaliśmy się. Wtedy jeszcze nie przeczuwałam, że widzę syna po raz ostatni w życiu. Wydawało mi się, że wyposażyłam go we wszystko, co było potrzebne na przetrwanie tych kilku tygodni w oddziale. Wiedziałam, że niebawem przyjadę, aby odwiedzić go i porozmawiać z lekarzem prowadzącym. To było bodajże dwanaście długich, męczących dni, które Filip tam spędził i przez ten czas nie czuł się dobrze. Potrafił dzwonić do mnie w nocy, mówiąc, że źle się czuje i nie może spać. Szedł wtedy do dyżurki i prosił o tabletkę na sen. Przez cały jego pobyt słyszałam prośby, abym zabrała go do domu. On prosił mnie, a ja błagałam jego o wytrwanie, o kolejny dzień, gdy zmienią mu leki, zrobią kolejne badania i wreszcie stanie się cud - zacznie czuć się lepiej. Ten ośrodek medyczny miał być dla nas tą ostatnią deską ratunku. Pamiętam scenę na kilka dni przed wyjazdem do szpitala, gdy Filip stał przed lustrem, już wtedy zmieniał fryzurę, odchodząc od krótkich włosów, patrzył na te swoje mocne, ładne włosy i mówił, że dobrze się składa, iż pobędzie w tym szpitalu przez jakiś czas, akurat włosy fajnie odrosną i na wiosnę pokaże nowego siebie. Może czytając te słowa, ktoś pomyśli o jego próżności, że tylko wygląd miał dla niego znaczenie. Nic bardziej mylnego, takie sytuacje odbierałam jako sygnał, że chce mu się cokolwiek przy sobie robić, że czuje się lepiej, albo gdy kupił sprzęt do robienia tzw.brzuszków. Sam widział, że pod wpływem branych leków, małego ruchu, jego sylwetka zmieniła się. Poruszał się ociężale, wyglądał jak nadmuchany balon, nie lubił siebie takiego.

Ostanie dni z życia Filipa, pamiętam z doskonałą precyzją, mimo iż przesuwają się szybko jak na czarno-białej kliszy. Miałam przyjechać w najbliższą środę, aby porozmawiać z psychologiem, bo Filip stwarzał trudności w grupie. Nie chciał brać udziału w zajęciach, leżał tylko ze słuchawkami na uszach, odgrodzony od reszty świata. Przez ten czas miałam z nim kontakt jedynie telefoniczny. Chciałam, aby nie czuł się samotny. Leżąc w szpitalu w naszym mieście, odwiedzałam go prawie codziennie, a tu dzieliła nas odległość ponad trzystu kilometrów. Rozmawialiśmy praktycznie codziennie, dlatego też wiedział o moim przyjeździe i mówił, że się cieszy. Niestety, nie zdążyłam już się z nim spotkać... Minęła kolejna sobota pobytu Filipa w oddziale, taki normalny, weekendowy dzień, jak w każdym innym szpitalu. Jeden lekarz dyżurny zabezpieczający trzy oddziały, sporo pacjentów na przepustkach, cisza, spokój. W końcu nastała niedziela, ta ostatnia niedziela w życiu mojego syna... Pamiętam, że zrobiłam sobie poranną kawę i nie wiem dlaczego, ale przemknęła mi myśl, że oto jestem spokojna i szczęśliwa, bo przecież Filip jest w najlepszym ośrodku w Polsce i jeśli tam mu nie pomogą, to znaczy, że już nigdzie. Zadzwoniłam do niego, powiedziałam, że nie mogę doczekać się przyjazdu i odliczam godziny. Z zasady nie patrzę na zegarek, kończąc rozmowę, ale wtedy spojrzałam, była 10:34. Teraz z perspektywy, wydaje mi się, że ta niedziela niby była normalna, ale zarazem jakaś inna w swojej wymowie. Po całym tygodniu pracy, nie chciało mi się dokądkolwiek wychodzić, ale tym razem uległam namowie rodziców, którzy zaprosili mnie na niedzielny obiad. Przypominam sobie, że kiedy wychodziłam od nich, stałam w przedpokoju, żegnając się z nimi. Wtedy usłyszałam fragment nadawanego filmu "Na dobre i na złe". Dostrzegłam dobiegający z telewizora ciemny, prawie czarny obraz filmu. Zdziwiło mnie to bardzo, bo treść serialu znałam i wiedziałam, że raczej nie ma tam mrocznych scen, a tu jakiś prawie że zamazany obraz. To zdarzenie musiało wywrzeć na mnie jakieś złe wrażenie, skoro do tej pory pamiętam go bardzo dokładnie! I znowu zerknięcie na zegarek - około 16.

Wróciłam do domu, nie mając żadnych złych przeczuć. Tego wieczoru, zadzwoniłam do mojej przyjaciółki. Rozmowa upłynęła nam na wspominkach i ogólnej radości, byłam spokojna i rozluźniona. I znowu zegarek wskazywał 19:10. Który to już raz tego dnia kontroluję czas?! Wyłączyłam swój telefon komórkowy na noc, zresztą zawsze tak robiłam. Jednak coś nie dawało mi spokoju... Pomyślałam sobie, że będzie lepiej jak go włączę, bo gdyby Filip chciał zagadać w nocy, to muszę mieć z nim kontakt, nie chcę, aby się zdenerwował. A tu nagle usłyszałam nagrany na sekretarce jakiś nieznany, męski głos, który prosił o kontakt z oddziałem. Było około godz. 20:30 kiedy zadzwoniłam. Lekarz dyżurny spytał dla upewnienia, czy jestem matką Filipa, po czym powiedział, że dziś mój syn miał próbę samobójczą. Odrzekłam zniecierpliwiona, iż wiem, że nie była to pierwsza próba, ale kiedy chciałam zapytać już, jak syn się czuje, on powiedział: PANI SYN NIE ŻYJE, POPEŁNIŁ SAMOBÓJSTWO! MIMO UDZIELONEJ POMOCY NIE UDAŁO SIĘ GO URATOWAĆ! Co wtedy czułam? Nie pamiętam... DLA MNIE ŚWIAT SIĘ ZATRZYMAŁ. Przez chwilę nic do mnie nie docierało, byłam głucha, nie mogłam zrozumieć, co do mnie mówił. Chyba nie chciałam tego słyszeć, zamknęłam się w sobie. Przecież to nie mogła być prawda! Jak to samobójstwo w szpitalu pod okiem personelu?! Pamiętam, że zaczęłam krzyczeć do słuchawki, że...ZABILIŚCIE MI SYNA! NAJPIERW MĘŻA, A TERAZ SYNA! WTEDY W JEDNEJ SEKUNDZIE JAKAŚ CZĘŚĆ MNIE TEŻ UMARŁA... Lekarz zapytał tylko czy mieszkam sama i czy teraz też jestem sama w domu? Czułam, że te moje spazmy i szlochy do słuchawki słyszy cały pion w klatce, ale nie obchodziło mnie to. Ten lekarz dalej mówił, że jest mu bardzo przykro, bo to on z personelem, reanimował Filipa, ale się nie udało. Poinformował mnie także, co w najbliższych godzinach powinnam zrobić oraz jakie są procedury na wypadek śmierci w szpitalu.

MÓJ SYN FILIP, PRZEZ DWADZIEŚCIA PARĘ LAT SWOJEGO ŻYCIA, KOŁYSAŁ SIĘ JAK TA DELIKATNA TRZCINA NA WIETRZE... RAZ OWIEWAŁY GO DELIKATNE PODMUCHY LEKKICH WIATRÓW, A CZASAMI SMAGAŁY WICHRY, PRÓBOWAŁY WYRWAĆ GO Z KORZENIAMI! AŻ NAGLE POWIAŁ TEN NAJSILNIEJSZY Z WIATRÓW I PORWAŁ MI GO... W CIĄGU PARU GODZIN STRACIŁAM SYNA BEZPOWROTNIE...
                                                                                                                       

26 komentarzy:

  1. Ciarki mi przeszły, nie mam słów.

    Tulę, bo tylko tyle mogę.

    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie po tym poście potrzebuję tego przytulenia. Dziękuję

      Usuń
  2. Claro...... nie jestem w stanie wyobrazic sobie jak ciezko bylo Ci napisac ten post.
    Lacze sie z Toba w bolu ktory jest w Tobie po stracie Filipa.

    Przytulam

    Nie moge zrozumiec jednej rzeczy! Lekarz ktory do Ciebie zadzwonil nie mial serca. Pierwszy raz slysze, ze o smierci czlonka rodziny, kogos najblizszego sercu powiadamia sie telefonicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ataner, tak to prawda, było mi bardzo ciężko napisać ten post. Może jeszcze dwa posty i skończę pisanie tego bloga. To Twoje przytulanie i innych nieznanych mi osób jest dla mnie szczególnie ważne - taki zastrzyk energii na dalsze życie.

      Niestety, ale taka jest procedura, bynajmniej w Polsce, że jeśli nie ma innej możliwości, wówczas telefonicznie powiadamia się o śmierci bliską osobę, uprawnioną do tego.

      Usuń
  3. Claro, wysłałam do Ciebie e-maila.
    Jeśli znajdziesz trochę czasu to przeczytaj.
    Niech to będzie komentarz do tego postu.
    Przytulam i pozdrawiam!

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
  4. Claro i ja pamietam bardzo dokladnie tych kilka dni przed dniem smierci mojego Syna. Jeszcze w srode moj ukochany Syn kupil nowe pudelko na leki, kilka magazynow do czytania, CD ulubionej piosenkarki, nie zdazyl wypelnic pudelka lekami, otworzyc magazynow, posluchac piosenek, umarl nagle w piatek. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, wydaje mi się, że z odejściem kogoś bliskiego, a już szczególnie własnego dziecka jest dokładnie tak, jak z dniem jego narodzin. Mogą upłynąć lata, a matka pamięta prawie wszystko. Te sytuacje pozostaną z nami już na zawsze...
      Wiesz ile ważnych informacji wnosi każdy twój komentarz?! Dajesz świadectwo o chorobie Twojego Syna. Słabszy dzień, impuls w wyniku złego samopoczucia, urojenia, albo głosy, które popychają do takiego czynu, czyli co? JESTEŚMY JAK TA TRZCINA NA WIETRZE?

      Usuń
  5. proszę nie kończyć pisania bloga będzie mi brakować tego miejsca i poczucia, że coś mnie łączy z twoim synem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panno Nikt...uśmiecham się do tego, co napisałaś... Każda historia ma swój koniec, ta też! Chciałabym, żeby była inna, żeby wszystko poszło według mojego scenariusza, ale ktoś napisał inne zakończenie. Cóż mogłam zrobić? NIC, ABSOLUTNIE NIC!

      Będę zaglądała do Ciebie :) Piękną muzykę wybrałaś do swojego bloga.

      Usuń
  6. Claro, bardzo Ci współczuję. Mam 25 lat i częściowo rozumiem Twojego syna. Mnie też narkotyki urządziły w podobny sposób, na szczęście nie tak ciężki i powoli udaje mi się z tego wygrzebać. Wiedz, że takie 'decyzje' podejmowane przez ludzi młodych nie wynikają z tego, co wynoszą z domu, lecz z ciekawości, głupoty...

    OdpowiedzUsuń
  7. Może narażę się osobom, szczególnie młodym, ale też wydaje mi się, że każdy narkotyk miękki czy twardy, niesie ze sobą zagrożenie! Co powoduje, że ludzie sięgają po używki? Własnie ciekawość, rządza nowych doznań i chyba brak świadomości z tego, co może wyniknąć! Niestety, w przypadku mojego syna tak właśnie było! Tyle tylko, że jedni z tego wychodzą pokiereszowani psycho-fizycznie, a innym nawet to się nie udaje!

    Życzę Tobie, żebyś miał siły i chęci do "wygrzebywania" się z tego bagna jakim są narkotyki.

    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Niesamowicie mnie to wzruszyło ... nie mogę się otrząsnąć . Sama zmagam się ze schizofrenią i poszukuje zrozumienia , którego nigdzie nie znajduję i już nie znajdę ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jest tak, iż szukamy tego zrozumienia wśród ludzi i do tej pory nie znaleźliśmy, ale chyba nie możemy tracić nadziei na przyszłość! Kto wie, może gdzieś za rogiem czeka ktoś, kto potrafi nas wysłuchać i dla kogo staniemy się ważni?!
      Nigdy nie wiemy, co wydarzy się jutro...

      Usuń
    2. Chciałem zapytać, czy przy leczeniu na schizofrenie brałaś kiedyś pod uwagę, że może to być po prostu infekcja pasożytnicza? Stąd te uczucia drżenia, apetyt na słodycze, rozkojarzenie, wrażenie dwubiegunowości. Radziłbym spróbować tego kierunku w leczeniu. Pij sok z marchewki, jedz kilka razy dziennie utarta marchewkę przed jedzeniem. Zobacz czy po kilku tygodniach nie poczujesz się lepiej. Odstaw słodycze, białą mąkę. Jedz warzywa kiszonki itp. Spróbuj. Pozdrawiam

      Usuń
  9. Głęboko współczuję! Nie rozumiem tylko jednej sprawy, przepraszam, że o to pytam, ale czy to narkotyki przyczyniły się do powstania u Twojego syna schizofrenii? Takie odniosłam wrażenie. Mam syna chorego na schizofrenię i niestety nikogo, kto by mnie zrozumiał i potrafił pomóc. Wszyscy się odwrócili i żyją swoim życiem, a ja żyję sama z moim synem. Jest mi bardzo ciężko, dużo by na ten temat pisać. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój syn również choruje na tę chorobę. Jest ciężko... bardzo ciężko. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Witaj, nie mogę i nie umiem powiedzieć, czy to narkotyki przyczyniły się do wybuchu tej choroby (pisałam o tym już kilkakrotnie). Narkotyk powoduje zmiany w mózgu, ale przyczyna równie dobrze mogła być pochodzenia organicznego. Przyczyny tej choroby do tej pory nie są znane. Powodów może być wiele.

      Czy Ty szukasz jakiejś pomocy choćby psychologicznej dla samej siebie? Wiem, że z chorym człowiekiem żyje się bardzo ciężko, ale nie zamykaj się w czterech ścianach!

      Pozdrawiam Ciebie i zachęcam do pisania, jeśli tylko będziesz miała ochotę.

      Usuń
    3. Przeczytaj to, co napisałem w komentarzu do Clary Fabio. Spróbuj zmienić synowi dietę. Wprowadź sok z marchewki ten jednodniowy, albo świeży z sokowirówki na czczo i kilka razy dziennie pół godziny przed posiłkiem startą marchewkę. ma ona wspaniałe działanie przeciwpasożytnicze. Odstaw produkty z białej mąki, ciasta, słodycze. Wprowadź jarzyny, surówki z selera i buraków. Człowiek z infekcją pasożytniczą zachowuje się dwubiegunowo. Pasożyt, który rzeczywiście w nim siedzi w pewien sposób steruje jego zachowaniem, człowiek jest rozdrażniony, nie może spać w godz. od 1- do 3 w nocy, bardzo zwraca uwagę na to, co je i bardzo dużo pije różnych płynów. Przyjrzyj się schizofrenii pod tym kątem.

      Usuń
  10. Wiersz o miłości

    Zabawnym jest się żegnać
    zabawnym nie pamiętać
    zabawnym mówić do widzenia

    zabawnym jest nic nie chcieć
    nic nie oczekiwać
    zabawnym jest wciąż trwać
    gdy w krąg nic się nie zmienia

    zabawnym jest nic nie czuć
    o niczym nie myśleć
    gdy ból - ten najzabawniejszy
    - nadzieję odbiera

    ale najzabawniejsza z tego wszystkiego
    jest choroba - taki zabawny żart Boga - co zwie się
    schizofrenia



    P.S.
    i tylko nie wiem, czy zabawnym jest móc dotknąć; pieścić - móc całować a zamiast tego zapamiętale rozprawiać o teorii względności - pewnego wieczoru, co przyszedł do nas jak podróżnik przez okno wyglądany z niepokojem - podróżnik który zwie się - PRZEZNACZENIE


    ....to napisal Jurek choruje na schizofrenie.....M....to Ja ....Lila caluje ,pamietam ,czytam ,tesknie za Toba

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lilu, czasami już sama nie wiem, co jest przeznaczeniem, genami, żartem Pana Boga, jak w tym wierszu?! Trochę dziwnie i niezrozumiale jak dla mnie urządzony jest ten świat - za dużo cierpienia!

      Daj mi trochę czasu, a zadzwonię do Ciebie :) Dzięki za wiersz oraz, że odezwałaś się.

      Usuń
  11. Witam,
    Niestety już jestem zamknięta w czterech ścianach, mój syn boi się zostawać sam, tak, że nawet trudno mi wyjść po zakupy. Masz rację pisząc, że potrzebuję pomocy psychologa, czy grupy osób będących w podobnej sytuacji, jak ja. Tak naprawdę, to mam już dosyć tego zamknięcia i codziennego przebywania z chorym synem. Ostatnio zaczął mnie budzić wcześnie rano i nie potrafię normalnie funkcjonować w dzień. Nic mi się nie chce, pewnie sama mam jakiś rodzaj depresji, chociaż pewna pani doktor powiedziała kiedyś, że mam bardzo silną osobowość i na pewno sobie poradzę. Świetne, nie? Czy ona oprócz przyjmowania chorych miała kiedyś jakiegoś na stałe przez 24 godziny na dobę? Wg niej, gdy mam już dosyć, to mam wyjść z domu! To jest jakieś niedorzeczne stwierdzenie.
    Mój syn też próbował się zabić, gdy go zapytałam dlaczego powiedział, że wydawało mu się, że mnie nie ma! To co przeżywam zrozumie tylko osoba, która ma taki sam problem, nikt inny, niestety. Naprawdę dużo by jeszcze pisać, a mogę to zrobić, kiedy on śpi. Tylko, że ja jestem zmęczona i nie potrafię jakoś logicznie myśleć. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Cztery ściany, jego natręctwa, urojenia, strach, ze np jedzie karetka, a ja mam ją skierować w inną stronę, ciągłe wspomnienia pobytów w szpitalach, opowiadanie stale tego samego, no i branie mnie za kogoś innego, pytań, gdzie jest moja mama, gdy ja siedzę obok. To mnie już przerosło, no i nie wiem, co będzie dalej. Do tego brak kasy na jego potrzeby i na przeżycie całego miesiąca. Już usłyszałam, że kto teraz ma pieniądze? Nie piszę tego, żeby od kogokolwiek chcieć jakiejś pomocy finansowej, tylko po prostu stwierdzam fakt, proszę mnie źle nie zrozumieć. Miałam taki przypadek, że nawiązała ze mną kontakt była koleżanka ze studiów, mieszkająca od wielu lat w Niemczech. Kontakt skończył się bardzo szybko i nieprzyjemnie, ponieważ była bardzo ciekawa i chciała od razu wszystko wiedzieć, a ja jestem raczej ostrożna i nie dzielę się moimi problemami z innymi, była koleżanka stwierdziła, że jestem tajemnicza i chcę od niej wyłudzić pieniądze, było to bardzo nieprzyjemne, Kończę na dzisiaj, może uda mi się chociaż raz wyspać.
    Przesyłam serdeczne pozdrowienia.
    Fabio trzymaj się, dziękuję, że mi odpisałaś. Pa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy w swoim gronie masz na tyle kogoś bliskiego, aby zostawić syna pod jego opieką i po prostu wyjść z domu, żeby np. zmienić otoczenie i nie tkwić w domu przez 24 godz./dobę ?! To potrzebne jest Tobie dla zdrowia psychicznego! Może udałoby Ci się nakłonić syna do wyjścia do ośrodka na tzw. pobyt dzienny. Miałabyś odrobinę czasu dla siebie!
      Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, przepraszam.

      Usuń
  12. Straszne i żadne słowa pewnie nie mają dla Ciebie teraz znaczenia,ale naprawdę bardzo mi przykro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowa, a za tym idą emocje, maja dla mnie znaczenie... Dziękuję Ci właśnie za Twoje słowa, które skierowałaś do mnie.

      Usuń
  13. Wielebym dała aby moc z Panią porozmawiać. Czytając bloga czułam jakbym to ja go pisała o moim synu który walczy z ta choroba a ja nie umiem mu pomóc.Strasznie się boję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za zwłokę, proszę napisać do mnie na adres e-mailowy: margaretbl14@gmail.com

      Spokoju dla Pani...

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...