czwartek, 5 września 2013

Moja wina, moja wielka wina


Lato 2013 roku powoli dobiega końca, czuć już w powietrzu wilgoć, a poza miastem nad polami widać unoszące się mgły, takie tańczące Anioły w swoich przeźroczystych, czasami blado-białych sukienkach. Typowe "Babie lato" miesza się z jesienną pluchą. Dobrze pamiętam ten ostatni wrzesień mojego syna. Bywało smutno i przygnębiająco na dworze i tylko czasami słońce niezdarnie przedzierało się przez ciężkie od deszczu chmury. Tak też czuł się Filip, kilkanaście długich tygodni prawie do Świąt Bożego Narodzenia spędził w szpitalu bez większej poprawy. Czy już wtedy coraz szybciej zmierzał drogą ku przeznaczeniu?! Czy akurat w pewien październikowy poranek musiałam obejrzeć program pt."Otwórzcie drzwi schizofrenii"?! Przecież, gdyby nie on, w ogóle nie wiedziałabym o istnieniu tego najważniejszego w Polsce ośrodka zajmującego się leczeniem schizofrenii i innych zaburzeń psychicznych. Do tej pory dokładnie pamiętam rozmowę z lekarzem prowadzącym, który na pytanie, co sądzi o zawiezieniu syna do tegoż ośrodka, powiedział, że oni zrobili wszystko i sami nie widzą poprawy (schizofrenia lekooporna), więc może warto pojechać tam, choćby na konsultację. Na własną rękę wertowałam strony internetowe ośrodka, wyszukując odpowiedni dla Filipa oddział. Był i jest tam do tej pory oddział zamknięty bez możliwości wychodzenia poza obiekt, pacjent chodzi w piżamie, taki typowy oddział szpitalny z ograniczoną ilością godzin z psychoterapii. W końcu znalazłam oddział półotwarty, gdzie takich zakazów jak wyżej opisane nie było. Oczywiście chciałam, aby Filip trafił do tego ośrodku, ale żeby znowu nie czuł atmosfery typowego szpitala, przecież nie dawno wyszedł z poprzedniego. Zresztą nigdy nie trafił na dobrego psychologa czy też nie uczestniczył w grupowej psychoterapii, która w tej chorobie również jest ważna. Dlatego na tamten moment, wydawało mi się, że oddział półotwarty będzie najlepszym dla mojego syna. Dodatkowo lekarka Filipa podpowiedziała, aby wcześniej przesłać dokumentację syna do ordynatora wybranego oddziału, aby ten miał czas zaznajomić się z historią choroby. I tak siedemnaście opisów, wypisów i innych dokumentów poleciało listem poleconym na biurko pani ordynator. Na konsultację czekaliśmy i tak krótko, bo zaledwie około trzech tygodni. Zdziwiłam się bardzo, gdy dopiero przy nas, pani ordynator rozrywała kopertę i pobieżnie zapoznawała się z jej treścią. Byłam tym faktem zdenerwowana, ale co mogłam zrobić?! Uważam, że miała wystarczająco dużo czasu, aby wnikliwie przejrzeć nadesłane dokumenty medyczne.

Czy był to kolejny etap układanki, która w błyskawicznym tempie dopasowywała się do otaczającej rzeczywistości?! Bo na początku ja ze swoimi zasłyszanymi wiadomościami, potem akceptacja ze strony lekarza Filipa, wreszcie nieodpowiedzialna pani ordynator i na koniec lekarz prowadzący, który najprawdopodobniej nie wczytał się w dokumentację! Może już wtedy była to kręta droga ku przeznaczeniu... Dlaczego tak myślę? Bo jeśli lekarz prowadzący przyłożyłby się do tych opisów sumiennie i wszystko sprawdził, to w końcu zobaczyłby ciężko chorego człowieka. Jego reakcja lub decyzja ich obojga, lekarz plus ordynator, powinna być zgoła odmienna. W każdym dokumencie widniała wzmianka o aktualnym stanie zdrowia syna oraz wyraźna informacja o jego wcześniejszych próbach samobójczych. Czy ci lekarze po zapoznaniu się z historią choroby nie powinni byli umieścić syna na oddziale zamkniętym, gdzie jest o wiele większa kontrola nad pacjentem w stanie ciężkim?! Ja odbieram to jednoznacznie na zasadzie: matka, chciała umieścić synka na danym oddziale, to ok! Niech tak będzie! Czy dalej naiwnie pytam, gdzie w tym wszystkim jest dobro pacjenta? Do kogo w końcu należą ostateczne decyzje?!

Filip przez dwa tygodnie pobytu tam, czuł się bardzo źle. Nie chciał uczestniczyć w zajęciach terapeutycznych, jeśli już to rzadko. Odmawiał jedzenia obiadów, uważał, że od nich tyje, ale w ogromnych ilościach pochłaniał słodycze. Palił ogromne ilości papierosów i pił hektolitry kawy. Dzwoniłam do niego codziennie, mówił, że całymi dniami leży i słucha muzyki, nie mógł spać po nocach - kompletnie wycofał się z życia! Choroba robiła dalej swoje! Prosił mnie, żebym zabrała go do domu. Twierdził, że w tym ośrodku nie leczą tak jak myśleliśmy, ponieważ dostawał dokładnie te same leki, jak wcześniej w naszym szpitalu. W tej sytuacji jego pobyt tam wydawał się faktycznie bezsensowny, ale dzwoniła do mnie psycholog i prosiła, żebym w najbliższą środę przyjechała i porozmawiała z nią. Niestety, już nie zdążyłam...

Jest coraz trudniej w tej mojej wspinaczce, jestem potwornie zziębnięta i przerażona tym co poczuję, gdy wreszcie dotrę na ten wierzchołek góry. Co mnie tam czeka? Spokój i ukojenie, czy może dalej będę targana wiatrem... Czuję, że muszę stanąć w prawdzie przed Wami, a przede wszystkim sama przed sobą, a to jest najbardziej trudne i bolesne. Któregoś razu mój syn zadzwonił do mnie i prosił, żebym przyjechała i zabrała go do domu. Dzień wcześniej uciekł z oddziału przez nikogo nie sprawdzany, zatrzymany! Chciał pojechać do ciotki, ale źle się poczuł, miał te swoje lęki i wrócił z powrotem. On prosił mnie, a ja błagałam i przekonywałam jego, żeby został, żeby dał szansę lekarzom, żeby poczekał na zmianę leków, która powinna w końcu nastąpić! Tyle czekania, załatwiania miejsca, tyle wysiłku włożone w to, żeby przyjęli go na oddział i co? Miał tak po prostu zrezygnować?! PRZECIEŻ TAM MIELI MU POMÓC! Kiedy zadzwonił do mnie po raz drugi tego dnia, stałam w pokoju przy oknie, wymachując nerwowo rękami. Czułam wściekłość na niego, kiedy mówił: mamo, przyjedź po mnie! A ja krzyczałam do słuchawki, żeby nie szantażował mnie w ten sposób! Nieważne, że moje intencje, działania były szczere i dobre. Nienawidzę siebie za tę złość, którą mu okazałam! Mój syn potrzebował mnie, a ja odwróciłam się od niego! Wtedy nie widziałam tej jesieni patrząc przez okno, tylko przemykały mi przed oczami zdarzenia i sytuacje jakie musiałam pokonać, aby mój syn znalazł się w miejscu, w którym znowu czekaliśmy na cud. Nieważne, że chciałam pomóc...

MOJA WINA, MOJA WIELKA WINA, MÓJ KOCHANY SYNKU...

                                                                                                                 

17 komentarzy:

  1. Są chwile w których nic nie można powiedzieć, ani pocieszyć ani rozgrzeszyć, każde słowo boli, można tylko kogoś przytulić. Ja Ciebie przytulam. Ronai

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ronai, pięknie napisałaś. Właśnie powoli odchodzi z tego świata moja Teściowa. Leży taka bezbronna na szpitalnym łóżku. Trzymam Ją za rękę, gładzę po twarzy i pragnę, aby być przy Niej w tym ostatnim momencie jej życia.

      Usuń
  2. Claro i znowu tak bardzo balam sie czytac, i planowalam odpoczywac tylko, wczoraj mialam test na moje serce i wiem ze jest zle..., ale musialam czytac, bo to tak jak ja bym to pisala, ja tez wolam czesto w przestrzen do mojego Syna 'moja wina' caly czas sie obwiniam, co z tego ze tyle robilam zeby pomoc jak na koniec przegapilam... i nie moge pogodzic sie z tym ze lekarze tez przegapili, nawet mysle ze tak jakby pasowalo im nie dopilnowac na czas chorego, ktory byl dla nich za trudnym, za bardzo klopotliwym...
    Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, coraz bardziej skłaniam się ku przemyśleniom o przeznaczeniu, że właśnie miało być dokładnie tak jak się stało, mimo iż nic nie trzyma się ani ładu ani składu i jest wręcz głupie lub od początku tragiczne! Nie znajdziemy przy tym odpowiedzi dlaczego tak się dzieje!
      Nagle umiera moja Teściowa. Lekarze nie mogą nic już zrobić! Zawsze musi być jakaś przyczyna lub splot sytuacji ku temu. Moja Teściowa była stomatologiem, ale anty nastawiona do brania jakichkolwiek leków! Walczyłam z nią o to, gdy Pola była mała i musiała przyjąć antybiotyk! Moja Teściowa zawsze próbowała leczyć się sama, "sposobami babuni", ale nie zawsze to się sprawdzało. Leczyła się na pęcherz, a teraz okazało się, że to piąty stopień niewydolności
      nerek! Na wszystko jest już za późno! Nie przetrzyma dializy! Gdyby nie była taka uparta, dała sobie wytłumaczyć, robiła badania, to mogłaby żyć co najmniej kilka lat, bo ma w miarę inne organy zdrowe! A tak jej charakter, niechęć do leczenia się w ogóle spowodowały, że przyczyną Jej odejścia jest proces zapalny jaki przez lata toczył się w jej organizmie.

      Po co o tym wszystkim piszę? Może po to, żeby sobie samej dać odpowiedź, że nie zawsze wygrywają dobre chęci, a górę bierze choroba! Pola, strasznie rozpacza i mówi: mamo, tak się cieszyłam, że wreszcie będę mogła rozmawiać z Babcią o zębach. Pokażę Jej pierwszy wykonany w wosku ząb, ale ona już nie słyszy i nie może zobaczyć...
      Nie wiem, może się mylę, ale to jest tak, jakby każdy z nas, miał tę swoją świeczkę, jak to kiedyś usłyszałam. Tak bardzo mi szkoda mojej Teściowej.
      Kończę, bo jadę do Niej do szpitala, mam nadzieję, że poczuje, że jestem blisko.


      Usuń
    2. Claro, i ja czesto mysle co komu pisane to go spotka, w jakims sensie wierze w przeznaczenie, nie ma w tym logiki i sprawiedliwosci, tak czesto ten los, to przeznaczenie krzywdzi najlepszych ludzi, niewinne dzieci.
      Twoja Tesciowa stomatolog to przeciez tak jak lekarz, cala wiedza medyczna, wiec leczenie lekami, trudno mi zrozumiec jej podejscie do sposobow leczenia. No wlasnie Pola studiuje stomatologie, tyle wspolnych tematow, tyle razem mogly dzielic. Zycie jest okrutne.
      Teresa

      Usuń
  3. trafiłam tu kilka dni temu, przeczytałam sporo postów z kilku lat;
    nie wpisałam się od razu;
    myślę, że powinnaś najbliższym wpisem zakończyć ten blog i zamknąć go;
    założyć nowy w jasnych jak poranek i pisać od tej pory wyłącznie o życiu;
    nie przypuszczam, żeby nikt Ci nie mówił czym jest tak długie tkwienie w dniu śmierci wręcz;
    gdy przeczytałam ostatni post myślałam, ze syn umarł nie dawno!
    jesteś żałobą - swoją wartość widzisz tylko w myśleniu o śmierciach, winach i na dodatek fatum;
    opisując każde z nieszczęść żałujesz, że nie pomyślałaś inaczej wtedy, że czegoś nie zrobiłaś inaczej;
    a teraz co robisz? przecież masz rodzinę i nie MASZ PRAWA nosić żałoby dłużej ani chwili; przecież w każdej poradni usłyszysz, że nie wolno tego robić; że kładziesz na wszytskich ten potworny ciężar;
    napisałam tylko dlatego, że widzę jak za jakiś czas usłyszysz od bliskich - ze zameldowałaś w domu śmierć i przestaliście żyć - a czekacie aż ktoś kolejny umrze;
    i napiszesz znowu czemu nie pomyślałam, czemu nie wiedziałam ... a mogło być inaczej
    zanim się oburzysz na mnie doceń, że chciało mi się wrócić i napisać - prześladowała mnie ta myśl, ze może jednak nie wiesz co zrobiłaś
    poszukaj pomocy jeśli sam nie potrafisz to nie jest łatwe - stałaś się żałobą i najpierw musisz odnaleźć siebie i szybko rzucić ten nałóg
    Ty sobie już nie pomagasz tym blogiem Ty tu sączysz swój jad

    widziałam śmierć chłopaka w identycznej sytuacji jak Twoja
    znam jego matkę

    zbuduj żywym to czego im brakuje od wielu lat
    nie wolno robić tego w co popadłaś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten blog to forma obchodzenia zaloby. Zaloba po dziecku trwa latami, a bol czesto nigdy nie mija. A i mnie, matce " trudnego" syna stal sie pomocny
      w borykaniu sie z zyciem.

      Usuń
    2. Do Anonimowy z 14.09. - Przepraszam za zwłokę w odpowiedzi na Twój komentarz.
      Dziękuję Ci, że chciało Ci się powrócić i opisać swoje przemyślenia. Może spróbuję jakoś ustosunkować się do Twojej wypowiedzi.

      Oczywiście, że zmierzam do zakończenia pisania tego bloga, bo ta opowieść ma swój koniec, ale nie mogę tego zrobić, jak to sugerujesz, jednym postem! Faktycznie samo pisanie nie przychodzi mi zbyt łatwo, ponieważ pewne emocje, a nawet wydarzenia powoli zacierają się w mojej pamięci, czyli nie tkwię w tym nieustannie, 24 godz./dobę!

      W SWOIM BLOGU NIE OPISUJĘ TYLKO I WYŁĄCZNIE ETAPÓW ŻAŁOBY, ALE HISTORIĘ ŻYCIA I CHOROBY MOJEGO SYNA, KTÓRY ZACHOROWAŁ NA SCHIZOFRENIĘ. OPISUJĘ RÓWNIEŻ MOJE UCZUCIA, EMOCJE, BO BEZ TEGO TEN OBRAZ BYŁBY NIEPEŁNY.
      Piszesz, że jestem żałobą, że swoją wartość widzę tylko w myśleniu o śmierci. A mnie się wydaje, że po śmierci mojego syna, ja nigdy tak dogłębnie w tej żałobie nie tkwiłam i nie tkwię! Nie mogłam nawet nosić ubrania w kolorze czarnym!

      Mimo wszystko dziękuję, że napisałaś.

      Usuń
  4. Schizofrenia to choroba psychiczna? A co to takiego? Co myśli ten chory? To nikogo nic nie obchodzi! Źle się czuje? No to szpital psychiatryczny i leki, które nie leczą tego człowieka. Najbliższych naogół nic schizofrenik - człowiek nie obchodzi, byle się dobrze czuć; on jest "nieważny".
    Jestem schizofrenikiem. Mam 46 lat. Jestem chory od zawsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, nie zamierzam przekonywać Ciebie czy odpowiadać na stawiane przez Ciebie pytania!
      Pozwól, że napiszę o sobie jako matce, której syn chorował na schizofrenię. Faktycznie nie wiedziałam, co czuł i o czym myślał mój syn, bo on nie dopuszczał mnie do swojego świata! On obchodził mnie zawsze od dnia swoich narodzin! Reagowałam, gdy czuł się źle, ale nie zawsze moja pomoc była skuteczna! MÓJ SYN ZAWSZE BYŁ DLA MNIE KIMŚ WAŻNYM. Cierpiałam, gdy on cierpiał...
      Nie trzeba być chorym na schizofrenię, aby znalazła się grupa ludzi dla których stajemy się mało ważni.

      Pozdrawiam Cię serdecznie

      Usuń
  5. Mój chory syn zamienił życie wszystkich członków rodziny w koszmar, (mimo że psychoza pojawiła się po okresie zażywania narkotyków, a więc możliwe jest że nie był by chory gdyby po nie sięgnął i wszyscy dookoła tak uważają), nie odwróciłam się od niego, serce mi zamiera widząc jaki jest samotny, nieszczęśliwy, niezaradny, za każdym razem wybaczam i wyciągam rękę. Leki, jak mogą pomóc gdy nie utrzymuje się abstynencji. Więc nie mów że on nikogo nie obchodzi, to raczej jego nikt inny nie obchodzi, nie ma siły żeby zrobc coś dobrego ale zawsze znajdzie siły żeby zrobic coś złego. Nie mów, że robię coś żeby się dobrze czuc, bo ja się wcale dobrze nie czuję, cokolwiek bym nie zrobiła nie myślę o sobie ale o nim - tyle wyrządził zła , tyle razy zawiódł, oszukał...to boli tak że nie łamie serce i ducha. Ktoś "nieważny" nie może sprawic ci tyle bólu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Od kilku tygodni śledzę wpisy na blogu. Claro jesteś cudownym człowiekiem. Niespodziewana choroba Twojego syna zapewne spowodowała niesamowite zmiany w życiu Twoim i Twojej rodziny. Mój syn ma 15 lat. Od siódmego roku życia stwarza niesamowite problemy z zachowaniem. Obecnie ma zdiagnozowane zaburzenia typu schizofrenii. Moje serce i rozum mówi, że jego zachowanie nie jest spowodowane zaburzeniami tylko chorobą. Występują u niego wszystkie objawy schizofrenii zdezorganizowanej. Jest całkowicie wycofany z życia codziennego. Nasze życie zamienia w piekło. Obwinia nas, rodziców, o wszystko. Godzinami leży w swoim pokoju, który zamienił w barłóg. Nie dba o higienę osobistą. Jest brudny. Do szkoły chodzi bardzo chętnie (od dwóch lat ma indywidualne nauczanie), bo szkoła dla niego to fajna rozrywka, gdyby tylko nie było w niej nauczycieli. Nie uczy się w ogóle. Zadanych lekcji nie odrabia od kilku lat. Z mężem nie mamy siły nakłonić go do nauki, bo wiemy, że zaraz będzie awantura. Nasze życie jest koszmarem. Najgorszy w tym wszystkim jest brak jakiejkolwiek perspektywy na normalne życie w przyszłości mojego syna, dla którego przyszłość jest abstrakcją. Kocham go nad życie i jednocześnie wołam do Boga, dlaczego dając mi takiego syna nie dał mi sił na znalezienie sposobu radzenia sobie z nim. Bo zwyczajnie, po babsku, jestem bezsilna. Claro, Ty wiesz najlepiej, że na lekarzy liczyć nie można. Lekarz, która diagnozowała mojego syna w szpitalu psychiatrycznym w ogóle nie wzięła pod uwagę moich informacji o zachowaniu syna w domu i szkole, stwierdzając, że ona tych zachowań nie zaobserwowała w szpitalu!!. Walczymy z mężem o naszego syna ale i tak nie zmienia to sytuacji w domu. Blog prowadzony przez Ciebie pozwolił mi uspokoić się, wyciszyć i jednocześnie pomimo Twoich tragicznych przeżyć dać mi ukojenie. Już nie jestem sama. Claro jesteś obok mnie. Czuję Twoją bliskość i Twoją pomoc. Nie wiem co będzie jutro i pojutrze, ale mam wiarę, że Dobry Bóg nie opuści mojej rodziny. Przytulam się do Ciebie. Matylda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matyldo, daj mi czas, a za kilka dni napisze do Ciebie. Jestem potwornie zmęczona, siedzę przy łóżku mojej Teściowej, która właściwie od dziś jest w agonii. Tylko to jest moim usprawiedliwieniem, przepraszam i odpiszę.

      Usuń
  7. Claro bardzo dziękuję za odpowiedź. Nie przepraszaj. Bądź przy Teściowej sercem i duchem. Ona wie, że przy niej jesteś. Jest zaledwie krok od przejścia na drugą szczęśliwą stronę.
    Mój syn zadziwił mnie dzisiaj niesamowicie. Pierwszy raz od wielu lat spędził czas nad zadaniami z matematyki. Powiedział mi także, że od tygodnia nauka jakoś łatwiej mu przychodzi. Od ponad miesiąca oczyszczam jego organizm ziołowymi preparatami z zanieczyszczeń. Mam nadzieję, że przyniesie to oczekiwane efekty. Dałabym i zrobiłabym wszystko, aby przywrócić mojego syna do życia i świata. Aby miał kolegów i przyjaciół. Aby nie był sam. Aby zaczął marzyć. Aby zaczął żyć. Tak jak ja, jego tata i wszyscy inni. Panie Boże, ja pokorna sługa proszę, aby Twoja wola, nie moja się stała.
    Droga Claro jestem przy Tobie w Twoim smutku i pocieszam Cię. Matylda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matyldo, mam jakieś problemy natury technicznej w pisaniu tego komentarza :(

      Sposób w jaki żyje Twój Syn, mam na myśli objawy choroby, powoduje dezorganizację życia całej rodziny, a przede wszystkim utrudnia życie Jemu samemu. To przede wszystkim On cierpi, a potem rodzina! Ciężką sprawą jest to, gdy człowiek chory nie ma świadomości swojej choroby! Co wtedy robić? Na pewno nie pozwalać, aby choroba panoszyła się! Trzeba próbować ją okiełznać typu: leki i terapia, ale nie tylko dla samego chorego! Ty musisz też podjąć leczenie samej siebie (jakieś leki uspokajające, rozmowy z psychologiem) choćby po, aby Twój Syn miał w Tobie oparcie.

      To, że ma problemy z uczeniem się może być spowodowane przyjmowaniem leków. Porozmawiaj z lekarzem na ten temat! Może zmiana dawki, albo samego leku?!

      Matyldo, często jest tak, że prosimy Pana Boga, jak sama piszesz, żeby Jego wola się stała, a nie nasza, a w gruncie rzeczy jest to "skamłanie" o tak niewiele... Panie, daj mi zdrowego syna! Ile razy ja to przerabiałam?

      Pisz, jeśli tylko masz ochotę. Zawsze odpiszę. Dziękuję za słowa wsparcia. Moja Teściowa odeszła w minioną sobotę. Dla mnie tym samym skończyła się pewna epoka...

      Pozdrawiam Cię

      Usuń
  8. Weszłam do Ciebie, ponieważ chciałam powiedzieć że mam nowy adres bloga i moje nowe posty się nie aktualizują jeśli nie wpiszesz nowego linku ale przeczytałam blog i mój zamysł jest nie istotny. Przytulam i ściskam Cię mocno. Przesyłam Ci dużo siły...;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. La Perle, wielkie dzięki za tę informację o nowym adresie Twojego bloga, zerknę!

      Jesienna przytulanka dla Ciebie.

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...