sobota, 18 sierpnia 2012

Misternie tkaninę tkałam


Na moim blogu, jedna z osób zasugerowała, aby dać podtytuł "Schizofrenia zabrała mi syna, ale zostałyśmy jeszcze Pola i ja". Nie bardzo chcę rozszerzyć tego bloga o inne tematy, aby nie utracić głównego wątku. Blog poświęcony jest mojemu synowi, jego zmaganiom z chorobą, wreszcie jego odejściu i niech tak zostanie. Czasami w życiu zdarzają się tak ważne sprawy, iż będąc emocjonalnie zaangażowaną w jego pisanie, nie mogę o czymś nie wspomnieć lub przejść obojętnie obok kogoś. Tak było choćby z tymi egzaminami Poli, tak jest i teraz. Chciałam napisać post na zupełnie inny temat, ale wydarzenia z ostatniego "czarnego wtorku" spowodowały, że nagle opadły mi skrzydła, a przecież już za dwa dni muszę dosłownie i w przenośni wzbić się do lotu. Rzucano we mnie słowami ciężkimi jak kamienie, które potwornie raniły...

Dziś próbuję opatrzyć rany na swoim ciele, bo te słowa - kamienie, uderzały nie tylko w moje skrzydła, łamiąc je, ale przenikały również moją duszę. Wiem, że jeśli teraz nie oczyszczę się emocjonalnie, to nie będę mogła spokojnie odlecieć. Muszę zamknąć drzwi, których już więcej nie otworzę, ponieważ kończy się mój kontrakt w tym miejscu. Wyjeżdżając, chcę zostawić ład i porządek, bo wiem, że to przyniesie wyciszenie, które jest mi potrzebne. Może wyrzucenie z siebie złych emocji, pozwoli otworzyć się na odrobinę radości, która stanie się za kilka dni moim udziałem, taką przynajmniej mam nadzieję.

Mimo dnia, palę świecę o zapachu kawy, która ma zabierać złe moce. To moje ostatnie dni w East Islip, za kilkadziesiąt godzin wylatuję na spotkanie z córką setki mil stąd. Przede mną ciężki fizycznie tydzień, ale może ciekawy. Jakiś czas temu myślałam o końcu pracy z radością, bo jestem zmęczona, nie mogłam doczekać się spotkania z Polą, której nie widziałam od wielu miesięcy. A teraz jest we mnie tyle skrajnych emocji właśnie od tego "czarnego wtorku". Jednak od wczoraj czuję się lepiej, mniej kłuje mnie w sercu, emocjonalnie wracam do świata żywych, próbując "pozszywać" tkaninę, którą tak misternie "tkałam" dzień po dniu przez parę długich miesięcy. To wirtualne "tkanie", to taki odnośnik do pracy nad układami służbowo - koleżeńskimi z moją szefową. Pracowałyśmy razem nad wspólnym projektem, nie chciałam też wchodzić w układy koleżeńskie w pracy, bo nie przynosi to nic dobrego. Podpisałam kontrakt,więc chciałam wywiązać się z niego najlepiej, jak umiałam. Moja szefowa, Emily, jest profesjonalistką w tym co robi. Jednakże od paru miesięcy ma poważne problemy osobiste, z którymi sobie nie radzi. Jest trzecią żoną jednego z bogatszych biznesmenów w tym stanie Ameryki. Nie musiałaby pracować, biorąc pod uwagę luksus w jakim się pławi, ale chce realizować się zawodowo. Gdy jest w dobrym humorze, to do pracy podjeżdża swoim czerwonym Chevroletem Corvette Cabrio lub przywozi ją osobisty szofer jednym z całej galerii aut. Kiedy Emily siedzi w swoim gabinecie i bez względu na porę dnia oraz nie zważając na pogodę, zakłada okulary przeciwsłoneczne, wiadomo wtedy, że chmura gradowa wisi w powietrzu. Nie lepiej było podczas naszego pierwszego spotkania. Najpierw poczułam zapach perfum, potem zobaczyłam niedbale rzuconą torebkę Louis Vuitton, a dopiero później zobaczyłam oblicze Emily. Cały zespół wie o jej problemach z mężem, który niekoniecznie szuka żony numer cztery, ale na pewno świetnie się bawi, wyjeżdżając w interesach. Niestety, Emily ma dowody jego zdrady. Bywało, że potrafiła dzwonić do mnie około dziesiątej wieczór, wpraszając się na kawę z bitą śmietaną i kostkami czekolady. Wychodziła po drugiej w nocy spokojniejsza, bo robiłyśmy sobie psychoterapię w ramach pomocy bliźniemu. Po co o tym wszystkim piszę? Choćby po to, że chciałam doczekać szczęśliwego końca w tej pracy, zamknąć projekt i pożegnać się. Czasami Emily w przypływie pozytywnych emocji, nazywała mnie swoim "Opatrznościowym Aniołem". Ja dodawałam, że tkam wirtualnie tkaninę z naszych pogawędek, wypitych kaw, pudełek ze wspólnie zjedzonych lodów i zdrowych układów w pracy. Wiedziałam, że dramat w domu przerasta ją, ale te jej humory, to była prawdziwa katastrofa dla zespołu.

W ten przykry dla mnie wtorek, przekazałam Emily służbową informację. Właściwie była to tylko próba przypomnienia tego, o czym mówiłam jej dwa tygodnie wcześniej i chęć upewnienia się, że ona panuje nad terminami, aby spokojnie zamknąć projekt. Powiedziałam o tym na odchodne, byłyśmy zmęczone pracą i wściekle wysoką temperaturą za oknem. Owszem mogłam poczekać z tym do rana, ale chciałam przespać tę noc, wiedząc, że robię wszystko o czasie i czuwam nad całością. Jakież było moje zdziwienie, a właściwie przerażenie, gdy moja szefowa, przyjęła do wiadomości, tylko to co chciała przyjąć, blokując się na resztę informacji! PROBLEM TKWIŁ W TYM, ŻE NIE CHCIAŁA PROWADZIĆ ZE MNĄ ROZMOWY, NIE MOGŁAM NIC WYJAŚNIĆ, DOKOŃCZYĆ, BO NIE CHCIAŁA MNIE WYSŁUCHAĆ. NIE BYŁAM W STANIE DO NIEJ DOTRZEĆ - TRZASNĘŁA DRZWIAMI I WYSZŁA! Gdyby spokojnie dała sobie wszystko wytłumaczyć, to mogłaby denerwować się, ale tylko na siebie i emocje, których nie potrafiła okiełznać, a tak cały kubeł pomyj wylała na mnie, bo akurat byłam pod ręką. W tym momencie, moja tkanina została rozerwana za jednym pociągnięciem niewidzialnego sztyletu. Brakowało tylko paru dni na jej dokończenie. Miałam wirtualnie "podzielić" ją i połowę zabrać ze sobą, a drugą zostawić Emily, jako wspomnienie tego, co było czasami sympatyczne. W jednej chwili, cała mozolna praca poszła na marne, moja materia została zniszczona. W domu z potwornym bólem głowy próbowałam dopatrzeć się swojej winy, nie znajdując jej. Rano już parę osób znało tylko wersję Emily, pokazującą mnie w bardzo niekorzystnym świetle. Przez kolejne dwa dni, moja szefowa w okularach na nosie, patrzyła na mnie, jak na zło konieczne, odzywając się służbowo. Czekałam na głównego szefa, który przyjechał dopiero na drugi dzień. Emily już telefonicznie przedstawiła mu swoją wersję. Po wysłuchaniu każdej z osobna, stwierdził, że racja jest po mojej stronie. Przeprosił mnie za zachowanie małżonki, delikatnie ją usprawiedliwiając.

Czy wygrałam to starcie? Właściwie, co miałam wygrywać, skoro od początku fakty przemawiały za mną. Po co więc, był ten fatalny zgrzyt na koniec? Zabrakło "happy endu", wiem, samo życie! Na całym świecie istnieją konflikty w pracy i jest to wpisane w scenariusz układów międzyludzkich. Po co, aż tak się przejmować, szkoda zdrowia. Niby o wszystkim wiem, ale nie potrafiłam zareagować inaczej. Przypłaciłam to trzema bezsennymi nocami, bólem rozsadzającym głowę i kłuciem w okolicy serca. OK! można i tak, ale do czego to prowadzi? Wczoraj nie usłyszałam od niej słowa przepraszam, tylko parę zdań, żebyśmy zapomniały o tym incydencie, ale jak na razie, nie jest to łatwe, może z czasem. Na koniec na uroczystym obiedzie wygłosiłam mowę dziękczynno - pożegnalną do pozostałych, do tych, z którymi było miło od początku. Jeszcze parę dni temu chciałam zabrać ze sobą tę wirtualną tkaninę i otulać się nią w zimowe wieczory, a teraz już wiem, że nie powinnam. Zostawię ją tam i po cichu zamknę drzwi, dla dobra swojego...
                                                                                                             
                                                                                                               

26 komentarzy:

  1. Kochana, musisz, musisz się otrząsnąć;] Wiem, że tto strasznie ttrudne. Sama przeżyłam coś podobnego. Zabolało, zapiekło. Osoba, której chciałam pomóc, wylała namnie kubeł pomyi.Jednak czas leczy rany. Dziś patrzę na to z dystansem. Tego dystaansy właśnie i Tobie życzę.
    Otulam:*****

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochany Aniele, napisałam tego posta i przestraszyłam się ewentualnych opinii czytających, że np. przesadzam z takim podejściem do sprawy, że to są sytuacje "normalne" w pracy, że zareagowałam zbyt emocjonalnie, nieadekwatnie do sytuacji itd. Wszystko to prawda, ale nie potrafiłam się emocjonalnie wybronić, zrobić STOP dla bólu głowy, czy kłucia w okolicach serca. Chciałabym być odporniejsza, ale jak na razie nie udaje mi się. Napisałam tego posta, żeby wywalić z siebie te toksyny, którymi próbowano mnie skutecznie obrzucać, właściwie nie próbowano, a obrzucono! Tego dystansu nabiorę, ale muszę to przetrawić i zabierze mi to trochę czasu.
    Aniele, otul mnie swoimi skrzydłami, proszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty wiesz, że zawsze. ;*****
      Gdy serce nadłamane, reaguje nieadekwatnie do sytuacji.

      Usuń
  3. Przykra sytuacja, ponoc czlowiek uczy sie na bledach. Niestety zawsze tak samo boli.
    Glowa do gory Claro! Zycze Ci wspanialago pobytu z Pola.
    Bawcie sie dobrze, moc usciskow dla Was:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Pocieszycielko od zawsze! Już wiem, że nie mogłabym pracować ze swoim charakterem (jak to młodzi mówią, jestem zbyt "miętka") jako sędzia ani jako prokurator! Zamknęłam za sobą drzwi spokojnie, ale i trochę ze smutkiem, że tak się to skończyło.

      Oj, jesteśmy zmęczeni (Pola, jej chłopak i ja), ale zadowoleni. Dziś szturmowaliśmy Universal Studio w L.A., jutro Twoje osławione Hollywood. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Aleję Gwiazd i pierwsze ROZCZAROWANIE!

      W przyszłym tygodniu już z Polski zajrzę do Ciebie, a
      jutro na Alei Gwiazd "przybiję piątkę" Arniemu od Ciebie :)
      Buziaki

      Usuń
    2. Nie wiem czy pamietasz Claro, ja tez odcisnelam swoja dlon w Alei Gwiazd i mam swoja, hahaha.
      Z niecierpliwoscia czekam na relacje.

      Zamknelas za soba drzwi ze smutkiem, spokojnie bez klotni i awantur, bo Ty bardzo madra kobieta jestes Claro.
      Gdyby to na mnie trafilo, uwierz mi drzwi zamknelabym z wilkim hukiem. Ja straszna furiatka jestem, a Ty, nie jestes "mietka",twarda jestes i prokurator bylby z Ciebie swietny:)
      Usciski!


      Usuń
    3. Ataner Wspaniała Podróżniczko, pamiętam to zdjęcie z Twoją gwiazdą w Alei Gwiazd :) Mogłabym spokojnie zapytać w jakim filmie, grała Pani ostatnio? Swoją urodą doruwnujesz tym gwiazdom z czerwonego dywanu!
      Ja rozczarowałam się okrutnie! Już na Deptaku w Ciechocinku jest ciekawiej, niż w Hollywood! Wpadnę do Ciebie i troszkę "popiszę".
      Dziękuję, za te opinie, ale dobra byłabym chyba tylko jako adwokat, prokurator ze mnie kiepski :(

      Usuń
  4. Po pierwsze to najważniejsze cieszyc się ze spotkania z Polą i nie przejmowac się, że czasami napiszesz coś od siebie, o sobie, a nie tylko o Twoim synu. Nigdzie nie ma rygoru i narzucania, że trzeba pisac tylko o tym i o tamtym.

    Ah ta Twoja szefowa to niezłe ziółko. Ile nerwów napsuła! Nieobliczalni są ludzie z takimi wahaniami nastrojów, ekstremalny przypadek wręcz.

    Oby juz takich mniej!
    Rozkoszuj się ze spotkania i baw dobrze!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, bardzo cieszę się z tego spotkania, Pola po okresie intensywnego "zakuwania" będzie miała kilka dni wakacji.
      Dzięki za te wskazówki, żeby nie czynić sobie wyrzutów, iż czasami odbiegnę od tematu zasadniczego. Może tych kilka dni w Kalifornii też opiszę w najbliższym czasie.

      Moją już byłą szefową pożegnałam bez smutku, ale przykro było mi za całokształt tej sytuacji. Jak łatwo można rozerwać tkaninę...

      Dziękuję Ci za życzonka, dla Ciebie też dużo radości z kończącego się lata.

      Usuń
  5. Witaj Claro!

    A mnie się bardzo spodobał Główny Szef. I z tej sytuacji zapamiętałabym tylko jego.
    Ty z firmy już poszłaś a Nerwowa Trzecia Gwiazda została z tym co nawarzyła. Swoje problemy domowe przeniosła na innych. Bardzo brzydko. Na co liczyła stając się TRZECIĄ "żoną"? Że będzie tą jedyną, wyśnioną? Niezłe!
    Zostaw to za sobą, przed tobą spotkanie z Polą i to się liczy.
    Ciągle uczę się tego, by korzystać z każdej chwili życia, wszak tak szybko przemija, ty o tym wiesz najlepiej.
    Raduj się tym co przed tobą, minione chwile oddaj już Panu. On wie co z tym zrobić.
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Kochana Spes, mam nadzieję, że przeczytasz ten komentarz, przeraszam, że tak spóźniony! Mój komputer załapał wirusa i nie mogłam zainstalować się do internetu. Po zamknięciu za sobą drzwi w East Islip, poleciałam na spotkanie z Polą. Przeleciałm całą Amerykę, aby dowiedzieć się już na miejscu, że Pola przyjedzie na cały miesiąc do Polski! Mogłam spokojnie spotkać się z nią już w domu, ale Pola chciała zrobić mi "przymusowe wakacje". Mamo, poczuj się jak dziecko, prosiła, gdy ja z obłędem w oczach, wchodziłam do "Hollywood Tower", aby spadać w zaimprowizowaną przepaść! Te atrakcje, niczym z horroru, to nie było moje dzieciństwo, tylko Poli. Ja wychowałam się na "Jacku i Agatce".
      Wirtualnie przytulam Twojego Pieska :)

      Usuń
  6. Claro nie przejmuj się. Każdemu może się zdarzyć taka sytuacja. Jestem gimnazjalistką i mam coś takiego na co dzień. Po prostu do takich sytuacji trzeba się przyzwyczaić. Takie moje zdanie. A tak ogólnie bardzo sie cieszę,że znalazłam Twojego bloga :)
    Pozdrawiam karmelkowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj mała, przepraszam, że tak późno odpisuję, ale problemy natury technicznej i brak mojej orientacji w tym temacie dały znać o sobie.
      Wiem, że tacy szefowie i nauczyciele, to chleb powszedni i trzeba ich trawić, ale ja ciągle walczę ze sobą, aby tak się nie przejmować - czasami bywa trudno.
      Ja u Ciebie też już byłam w gościnie :)

      Usuń
  7. W takich sytuacjach najlepiej jest komuś powiedzieć prosto w twarz co o tej osobie sadzisz i że Cie ta osoba zraniła, a potem zacząć ją olewać po prostu. Działa, bo różne metody stosowałam na takich pasożytów. Nie dziwię Ci się, ze tak zareagowałaś skoro musiała coś ci tam powiedzieć dość raniąco. Mam nadzieję, że potem o tym zapomnisz i nie będzie to już tak bolesne:)

    Trzymaj się:)

    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, to też jest dobry sposób, ponieważ wysyłasz do tej osoby komunikat: NIE MASZ PRAWA MNIE RANIĆ!
      Na szczęście inne weselsze sytuacje trochę przyćmiły tamten przykry incydent.
      Przepraszam, za opóźnienie spowodowane wirusem w komputerze.
      Pozdrawiam

      Usuń
  8. Natknelam sie na twojego bloga szukajac informacji o schizofremii. I wlasciwie jestem przerażona. O dziwo nie sama choroba ale tym co pozostawia po sobie otoczeniu osoby chorej. Bo on ma juz spokoj. A ty dalej cierpisz.

    Nie znalazlam na twoim blogu tego czego szukalam ale poswiecilam kilka godzin na czytanie twoich wpisow. Nie wiem na ile dokladnie czytalam. Niektore rzeczy omijalam bo mnie draznily albo nudzily. Niektore przerazaly. Ale o samej chorobie piszesz malo.

    Nie wiem jaki byl twoj pierwotny zamysl ale ten blog mam wrazenie jest bardziej o twojej chorobie niz twojego syna.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, przepraszam za opóźnienie, ale "zainfekowany" komputer to moje utrapienie ostatnich kilkunastu dni.
      Pozwól, że odniosę się do jednej dla mnie ważnej kwestii. Wydaje mi się, że o samej schizofrenii, jej objawach, o tym jak mój syn zmagał się z nią, piszę dostatecznie dużo, szczególnie w pierwszych postach (podaje nawet wszystkie nazwy leków, które przyjmował).
      Wiesz, każdy pisze jak czuje, umie i potrafi, ja niestety, nie potrafię pisać inaczej :( Spróbuj jeszcze raz wniknąć w sam tytuł bloga i jego nagłówek. Dokładnie, tak jak w tytule, piszę o synu, jego chorobie, moich emocjach jako matki, która straciła dziecko. Wydaje mi się, że blogi, które dotyczą np. choroby, powinno czytać się praktycznie od początku do końca, wtedy jest jakiś pogląd, a nie wyrywkowo. Przykro mi tylko, że mój blog nie spełnia Twoich oczekiwań.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  9. Napisalam powyzszy komentarz i doszlam do wniosku ze wlasciwie moich przemyslen w zwiazku z twoimi wpisami mam na tyle duzo ze wystarczyloby materialu na kolejnego bloga.

    Od razu jednak naszla mnie mysl - kto chcialby to czytac. I dlaczego ja czytam osobiste wpisy jakiejs kobiety ktorej zapewne na ulicy bym nawet nie polubila a sadzac po dosc duzej ilosci motywow religijnych - przy blizszym poznaniu tez nie.

    Zastanawiam sie wiec po co ludzie czytaja takie rzeczy. I na ile pomaga nam wiedza ze ktos tam ma jakies podobne problemy. Nie wiem czy mi to w jakis sposob pomoglo. Chyba jedynie wywowalo smutek. Bo jest tyle osob ktore naprawde zasluguja na to zeby umrzec. A ty wydajesz sie byc dobrym czlowiekiem. I takie tragedie.
    Mysle ze jesli jest to niebo i pieklo w ktore wierzycie to czysciec juz masz zaliczony.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimusie,skoro poswieciles kilka godzin na przeczytanie , to jednak zaineresowala cie opowiesc Clary.

      Nie oceniaj! Pozdrawiam anonimusa.

      Usuń
  10. Od kliku godzin przegląda,czytam pani bloga. Każda notka wywołuje we mnie ciarki i tysiące emocji.Od kilku lat czytam książki na temat schizofremi,narkomani itd to co przeczytałam tutaj-brak mi słów.Mam nadzieje,że tam gdzie jest Filip jest mu dobrze i z pewnością dalej jest przy pani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dominiko, każdego z osobna próbuję przeprosić za opóźnienie w odpisywaniu na komentarze. Wirus w moim komputerze czuł sie doskonale i był oporny na usunięcie!
      Próbuję z mozołem przybliżyć temat schizofrenii i jej skutków, ale jak sama widzisz, jest to trudny temat. Ja też próbuję wierzyć że może tam jest mu lepiej i już nie cierpi, ale moja tęsknota za nim jest ogromna...

      Usuń
  11. brak mi bardzo na tym blogu samej schizofrenii, opisow sytuacji. nie boj sie, Claro, ze naruszysz prywatnosc syna. takie opisy, nie ksiazkowe fakty, moga byc pomocne dla innych, reakcje na to, moze ktos odnajdzie wskazowke gdzie szukac problemu jesli ma z czyms takim stycznosc. pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że dopiero teraz daję odpowiedź na Twój komentarz - nie mogłam ogarnąć problemów natury technicznej.
      Cóż innego mogę napisać poza tym, że prosiłabym, żebyś od pierwszego posta zaczęła czytać tego bloga. Uwierz mi, jest tam naprawdę dużo na temat samej choroby, jej objawów, codziennych zachowań mojego syna. Jeśli czyta się tego typu zapiski wyrywkowo, to one zaciemniają prawdziwy obraz, szczególnie początkowe posty są temu poświęcone. Ja właśnie próbuję odzierać prywatność mojego syna, aby ktoś inny mógł wziąć coś dla siebie nie w sposób czysto książkowy.
      Pozdrowień moc dla Ciebie.

      Usuń
    2. rowniez sle Tobie pozdrowienia. przeczytalam calego jak do tej pory bloga, nie osmielilabym sie skomentowac, gdyby tak nie bylo :) dziekuje za odpowiedz

      Usuń
  12. Wkurzasz mnie. Każdemu może się to przytrafić, ale nie każdy przeżywa jak Ty. Wiesz na czym polega życie? na stawianiu sobie wyzwań i pokonywaniu ich a Ty tutaj się użalasz nad sobą, nie starasz się podnieś na nogi. Skąd to wiem? Poprzez samo istnienie tego bloga, w ten sposób próbujesz wzbudzić litość i współczucie wśrod czytelników. To jest nie fair wobec innych, bardziej pokrzywdzonych.

    Ból się zdarzył i zawsze będzie ale tylko dzięki niemu stajemy się silnymi osobami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosie, wczoraj przeczytałam uważnie Twój kmentarz i na gorąco chciałam napisać pod nim tylko jedno zdanie: "Przepraszam, że Cię wkurzyłam", ale przeczekałam i dziś chcę napisać jednak coś więcej.
      Twoje pytanie: czy wiem na czym polega życie i zarazem Twoja odpowiedź na nie świadczą o tym, że np. przeczytałaś tylko ten jeden post i wydajesz o mnie opinię bardzo krzywdzacą zresztą, albo poprzednie posty czytałaś wyrywkowo i nie wiesz tak naprawdę o czym piszę na tym blogu. Już sam tytuł i jego krótki opis w nagłówku mówią o tym, że straciłam syna, który był chory na bardzo ciężką postać schizofrenii i wyniku tej choroby popełnił samobójstwo. Próbuję uporać się z moimi emocjami, uczuciami, aby ruszyć do przodu, czyli WYZNACZAM SOBIE CELE, jak wolisz. Na swoim blogu wspominam również o tym, że byłam bardzo młodą kobietą, kiedy straciłam męża, zostając sama z dwójką dzieci! Pozwól, że teraz ja zadam Ci pytanie: czy jest na tym świecie coś gorszego od utraty własnego dziecka bez względu na to, ile ma lat, od śmierci w ogóle, od nieuleczalnej choroby? Dla mnie odpowiedź jest prosta: nie ma nic gorszego!
      Widzisz, po tych tragediach i jeszcze paru innych po drodze, podniosłam się i na tyle na ile mogę i potrafię pre do przodu! Nie znasz mnie, więc proszę nie osadzaj pobieżnie! Moim zamysłem na pewno nie było i nie jest wzbudzenie czyjegoś współczucia. Może być mi tylko przykro, że po przeczytaniu jedengo wpisu, który tematycznie był odskocznią od główngo wątku, wyciągnęłaś tak krzywdzącą opinię o mnie.
      Jeśli natomiast przeczytałaś całego bloga i uważasz, że próbuję wzbudzić współczucie, to przepraszam, ale czytałaś bez zrozumienia.
      I na koniec, ktoś kto nie przeżył jakiejś traumy, nie jest w stanie zrozumieć tego w czym tkwi dana osoba. Jak widać Ty nawet nie próbujesz wniknąć w emocje tej drugiej strony. W związku z tym, ten blog widocznie nie jest dla Ciebie, przykro mi.

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...