sobota, 21 lipca 2012

Moje fiat, Panie


Pod moim ostatnim postem, jedna z osób napisała, żeby od czasu do czasu rozszerzyć tematykę bloga i wspomnieć o innej sobie, czy choćby o zdanym egzaminie Poli, ponieważ do tej pory miałam dylemat, czy pisząc o córce lub innym ważnym wydarzeniu nie związanym z synem i jego chorobą, po trosze nie "rozmydlam" głównego wątku. Dostałam przyzwolenie, więc piszę, gdyż od paru tygodni "chodzi za mną myśl", aby opisać swoje emocje, jakie towarzyszyły mi przed tym egzaminem, a może to nie są już tylko emocje, ale coś więcej, coś czego jeszcze nie potrafię nazwać.

Jestem pewna, że książka, którą w końcu przeczytałam - "Rozważania o wierze", przyczyniła się do tego, iż przez ostatnie dni przed egzaminem mojej córki, byłam dziwnie spokojna. Oczywiście, zdarzało się, że Pola dzwoniła do mnie i swoimi lękami, zdenerwowaniem "wkręcała mi chore filmy". Wiem też, że czarnowidztwo bardzo łatwo udziela się, ale wyjście z takiego stanu bywa trudne. Kiedy ogarniały mnie moje osobiste koszmary, sięgałam po tę książkę i próbowałam trawić zdanie po zdaniu, a szło mi to strasznie opornie. Ku mojemu zdziwieniu, doznawałam jakiejś bliżej nie opisanej ulgi i czułam się wyciszona. Żeby nie do końca dać się zwariować, napisałam do Poli e-maila, ściągając z tych rozważań, niektóre fragmenty. Zrobiłam to umyślnie, aby słowo pisane miało większą wartość, niż słowo mówione. Chciałam, aby treści tam zawarte stanowiły takie swoiste "memento" dla niej na ten trudny czas, a może i w przyszłości. Napisałam: "Jeśli będzie Ci w życiu ciężko i źle, a Twój Bóg będzie milczał, pamiętaj, że to milczenie jest tylko inną formą Jego słowa, a Jego nieobecność, tylko inną formą ogarniającej Cię nieustannej obecności". Milczenie, czy nieobecność Jezusa są w naszym życiu tylko pozorne, bo On powiedział do św.Teresy z Avilla: "KIEDY WYDAWAŁO CI SIĘ, ŻE BYŁAŚ SAMA, JA BYŁEM NAJBLIŻEJ CIEBIE. Właśnie wtedy, gdy jest Ci bardzo źle, gdy przeżywasz trudności, On jest najbliżej Ciebie. Wprawdzie nie daje Ci znaku, ale pragnie, abyś Mu zawierzyła, byś przystała na Jego wolę. Takie milczenie i takie ryzyko jest dla Niego wyzwaniem, ponieważ niektórzy wtedy odchodzą od Niego".

"Maryja, Matka Zawierzenia, zawsze mówiła: NIECH SIĘ TAK STANIE, JAK TY CHCESZ, BĄDŹ WOLA TWOJA, PANIE. Czasami Bóg wystawia nas na próbę wiary, czyli życiowe burze. Dotyczyć może to zdrowia, relacji z drugą osobą, pracy, wychowania dzieci. W obliczu naszych tragedii i problemów, spraw trudnych, wydaje się nam, że Jezus opuścił nas, że jest nieobecny. Wtedy najczęściej ujawniają się w nas dwie postawy - pierwszą charakteryzuje LĘK, jak w przypadku przerażonych Apostołów (burza na morzu) i postawa druga, która niesie SPOKÓJ, tak jak w zachowaniu śpiącego w łodzi Jezusa. KAŻDA BURZA MA SWÓJ SENS, MA PRZYNIEŚĆ ŁASKĘ ZAWIERZENIA. Pan Jezus nie czynił wyrzutów Apostołom, że starali się ratować łódź. On zarzucał im co innego - brak postawy wiary, która spowodowała, że ogarnął ich lęk, a nawet panika. W sytuacji swojej życiowej burzy, spróbuj skierować wzrok na spokojną twarz Jezusa, choć nie jest to łatwe. Jezus chciał powiedzieć Apostołom: PRZECIEŻ JA JESTEM Z WAMI, POWINNIŚCIE BYĆ SPOKOJNI, BO ŁODZI, W KTÓREJ JA JESTEM Z WAMI, NIE MOŻE SIĘ NIC STAĆ, NIE LĘKAJCIE SIĘ"! NASZA WIARA W TO, ŻE ON JEST PRZY NAS OBECNY, SPRAWIA, ŻE WBREW RÓŻNYM STANOM EMOCJONALNYM, BĘDZIEMY SPOKOJNI. Gdy przyjdą burze w Twoim życiu, popatrz na spokojną twarz Jezusa, może pojmiesz wtedy, że nie jesteś sama i że On w każdej sytuacji też chce Ci powiedzieć: TA BURZA MINIE, PRZECIEŻ MUSI MINĄĆ... Kiedy w obliczu prób wiary czy trudności, bierzesz wszystko w swoje ręce i wszystko chcesz zrobić sama, wtedy po prostu liczysz tylko na siebie. "NIE MA WÓWCZAS MIEJSCA NA WIARĘ! A WIARA, TO PRZECIEŻ NIC INNEGO, JAK TYLKO LICZENIE NA JEGO POMOC. W MOMENCIE, KIEDY POZWALASZ, BY OGARNĄŁ CIĘ NIEPOKÓJ, LĘK CZY STRES, TO TAK, JAKBYŚ USUWAŁA JEZUSA NA BOK. TAK, JAKBYŚ MÓWIŁ DO NIEGO: TERAZ NIE MOGĘ NA CIEBIE LICZYĆ, JA MUSZĘ SAMA WZIĄĆ SPRAWY W SWOJE RĘCE! CNOTA MĘSTWA NIE POLEGA NA TYM, BY NIE ODCZUWAĆ LĘKU, ALE NA TYM, BY TEMU LĘKOWI NIE ULEGAĆ, BY WIERZYĆ, ŻE NIGDY NIE JESTEŚMY SAMI, ŻE STALE JEST PRZY NAS KTOŚ OD KOGO WSZYSTKO ZALEŻY, KTÓRY MA WOBEC NAS SWÓJ WŁASNY PLAN. BÓG OCZEKUJE, ŻE WSZYSTKO ZŁOŻYSZ W JEGO RĘCE, BYŚ MOGŁA ZAWIERZYĆ MU CAŁKOWICIE".

Zdaję sobie sprawę, że ludzie głębokiej wiary, przyjmą te słowa (cytaty z książki) z radością, bo oni, po prostu wierzą. Osoby "letnie", takie jak ja, ze swoimi przypływami i odpływami wiary będą znowu drążyły, analizowały, szukały itd. "Letniość" dla Pana Boga, to stan nie do przyjęcia! On nie może tego znieść, dlatego prędzej czy później, wyprowadza człowieka na PUSTYNIĘ - miejsce próby (nasze życiowe problemy i zawirowania). Celem tej umownie przyjętej PUSTYNI jest formowanie się człowieka, umocnienie jego wiary, bądź nie. Ja jestem strasznie ciężkim przypadkiem, bo o ile godzę się też nie bez trudu i targowania z Panem Bogiem na sprawy doczesne, o tyle, gdy chodzi o największe ludzkie nieszczęście - śmierć, jestem strasznie oporna i nie do przekonania. Wiem, że nie mam wpływu na wiele spraw, sytuacji, nie zawsze wszystko ode mnie zależy, ale tekst zacytowany powyżej, w obliczu śmierci, nie jest już dla mnie tak prosty do zaakceptowania. Chociaż staram się, jak mogę spoglądać na niektóre burze oczami Pana Boga.

Kiedy Pola przygotowywała się do egzaminu, we mnie też szalała "burza duchowo-emocjonalna". Z jednej strony pragnęłam, jako matka, aby moja córka po ciężkiej "harówce" dostała się na te wymarzone studia, a z drugiej strony coraz częściej skłaniałam się ku myśleniu, że przyjmę i spróbuję zaakceptować wszystko to, co stanie się po egzaminie bez względu na wynik. To Maryja przecież mówiła: NIECH SIĘ TAK STANIE, PANIE. To FIAT (TAK) MARYI, JEJ ZGODA NA TO, CO MA NASTĄPIĆ W ŻYCIU JEJ I JEJ SYNA. Maryja, przez całe swoje życie musiała uczyć się odczytywania wydarzeń. Bóg, niczego Jej nie ułatwiał, wszystko w Jej życiu było bardzo trudne. TAK, przy Zwiastowaniu i TAK, wypowiedziane pod krzyżem - NIECH SIĘ TAK STANIE! JEŻELI JEZUS MA CIERPIEĆ, NIECH SIĘ TAK STANIE, JEMU I MNIE! I na koniec tych rozważań jeszcze jedno zdanie: "Jeśli jesteś czymś zdruzgotany i przygnieciony, to pomyśl, że jesteś bardzo blisko Tej, której życie było tak trudne". Na moje dziś, próbuję nabierać i przyswajać sobie pełnymi garściami treści tej książki, jak wodę ze źródła. Jest tylko we mnie obawa, czy ta woda nie będzie przeciekała mi przez rozwarte dłonie, a jeśli nawet tak się zdarzy, to zawsze mam drogę powrotu.

Jeżeli Pola ma być "panią dętystką", jak mówiła o sobie, będąc dzieckiem, to będzie! Ona chyba nie mogła nauczyć się już więcej, przyswoiła tyle wiedzy, ile jej umysł był w stanie przyjąć. Wierzę, że zrobiła to, co mogła. Teraz kolejny ruch należy do uczelni dentystycznych, które zapoznają się z jej aplikacją i albo ją zechcą, albo... będą lepsi od niej! Czy świat zawali się po tym werdykcie? Chyba nie, tylko będzie bardzo ciężko, aby zweryfikować znowu swoje marzenia...
                                                                                                         
                                                                                                                           

16 komentarzy:

  1. Cieszę się że to przeczytałem. a nie sądziłem, że coś takiego mnie dziś spotka. widzisz, jak to działa?
    nie przewidzisz, co zasiejesz. ale siać trzeba nieustannie.
    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja cieszę się podwójnie. Raz, że przeczytałam Twój komentarz, a dwa, że w podobnym stylu jak Ty, wypowiedział się ów ksiądz, któremu właśnie dziś oddałam wspomnianą w poście książkę.
      Zaglądam do Ciebie, bardzo ciekawie piszesz, tylko na razie, czasu brak na komentarze.
      Serdeczności moc.

      Usuń
  2. Dajczer?
    Odbiła się ta książka na mnie niczym pieczęć.
    Bardzo wiele zachowałam w sercu i stosuję w życiu.
    Jest... niczym koło ratunkowe:)
    Sieje spokój.
    Jakże cenny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotheo, bałam się trochę poruszać ten temat, bo jest ciężki (zahacza o religię, wiarę) i nie wszyscy przystaną przy nim, ale jak sama piszesz, jeśli wybrane fragmenty też mogłyby spełniać funkcje koła ratunkowego, to już dobrze! Czasami potrzebujemy uczepić się choćby jednej myśli - nie jestem sama, wierzę, że ktoś czuwa nade mną. Pomaga? Mnie - tak!

      Usuń
  3. Kwestie wiary są trudne. Ciągłe pytania, komu zawierzyc, komu zaufac, a może czemu? Komu oddac nasze losy, życie, wzloty i upadki. Koniec końców to my rozliczamy się z naszym życiem i sukcesami i porażkami. Ja wierzę razem z Tobą, że Twoja córka zostanie "dętystką", bo ma ze sobą ogromne pokłady wiary, zwłaszcza w swojej matce:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, wychodzi na to, że będę musiała sprostać wyzwaniu, bo nie powiedziałabym o sobie, że we mnie są aż takie pokłady wiary! :)
    Masz rację, że do końca naszego życia mogą w mniejszym bądź większym stopniu pojawiać się pytania dotyczące wiary, zaufania itd., a z drugiej strony ważne jest, aby być CZŁOWIEKIEM.
    Pierre Paulo Pasolini, powiedział kiedyś - "Być może jestem człowiekiem niewierzącym, ale takim, który tęskni za wiarą".

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszy raz tu jestem!
    Z zachwytem przeczytałam to, co napisałaś!
    Pozwól, że cos napiszę...z mojego zycia:))

    Wiele lat temu, oj to juz chyba 14(!!!), córka po jedynym jaki miała egzaminie maturalnym z pisemnej biologii (z reszty była zwolniona) nie bardzo wiedziała co ze sobą zrobic.....
    - "wszyscy się mamo uczą a ja już włąściwie po maturze.... wiesz co? Moze ja jednak złożę papiery na medycynę.....mam jeszcze czas do egzaminów, pouczę się"

    "Alez drogie dziecko, przeciez wiesz, że ci co marzyli o medycynie to już od roku jeżdzili na korepetycje u wykładowcow tejże.(pamiętamy te czasy)

    -"Mamo...toż przeciez wiesz, że jak Pan Bóg będzie chciał mnie mieć lekarzem to będę nim i bez tych korepetycji"


    I jest...juz po rezydenturze.....w październiku ma egzamin specjalizacyjny. Z onkologii.

    Pozdrów swoją Córkę! Niech Pan ją prowadzi!
    ;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spes, witam Cię na "wirtualnych kartkach" mojego pamiętnika. Miło i lekko czyta się takie komentarze jak Twój. Też przychylam się do takiego podejścia, że jak ma być, to będzie! Człowiek, tak po ludzku, może dojść tylko do pewnego pułapu wytrzymałości psychofizycznej, a resztę powinien zostawić już Sile Wyższej!
      Pozdrowię Polę od Ciebie, a ja gratuluję Tobie, tak AMBITNEJ, ZDOLNEJ I PRACOWITEJ CÓRKI :)

      Usuń
  6. Chyba jednak odpowiem na Twoją odpowiedż.
    Tak sobie pomyślałam, że mogę Polę wziąć pod "duchową" opiekę. Czemu nie? Nigdy za wiele wsparcia w Niebiesiech:) ..a lubię młodzież (całe zycie pracowałam z nimi)..lubię ich dążenia do zmiany świata na lepsze poprzez zmiany jakie muszą dokonać najpierw w sobie. A to najtrudniejsze zadania.
    A, że będę już na stałe zaglądac na Twoje strony to tez pewnie będę się dowiadywac o Jej postępach!!
    Poza tym -Pola- to takie piekne imię...to imię mojej zmarłej już teściowej a to włąsnie dzieki niej mam takiego męża jakiego mam:)
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny wpis. Nie ociągaj się z nim za bardzo. Twoje "pioro" cudownie się czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Spes, gdy przeczytałam Twój komentarz, zaraz przedzwoniłam do Poli i powiedziałam jej o Twoich zamysłach. Wzruszyła się bardzo, bo takie wyznanie o opiece duchowej, rzadko da się słyszeć - tym bardziej dziękujemy. A może tak już jest na tym świecie, że próbujemy wypraszać łaski dla kogoś obcego, sami za to zyskując po wielokroć?!
      Ja często modlę się o spokojne odejście (przepraszam, że akurat teraz o tym piszę) dla mojej znajomej Marilyn, którą przypadkowo poznałam w parku. Ona wie, że odchodzi, rak panoszy się w jej ciele, siejąc prawdziwe spustoszenie! Strasznie cierpi, nie tylko fizycznie, ale i duchowo! Patrząc na historię jej życia, można by powiedzieć, że po burzy nie zawsze wychodzi tęcza...
      Spes, dziękuję raz jeszcze za te ciepłe słowa pod adresem Poli i moim.

      Usuń
  7. <"))><

    Masz rację. Wstawiając się za kimś sami otrzymujemy po stokroć. Oczywiście wtedy gdy nie to jest celem.
    Bo to, co my potrzebujemy, jest najlepiej znane Ojcu. On chce byśmy innych brzemiona wspomagali nosić.A nie jest to ciężkie brzemię jeżeli wspomina się Mu o młodej , zdolnej i ambitnej dziewczynie! To nie brzemię, to sama radość.

    Piszesz o Marylin o jej dramacie...o braku jaśniejszych chwil w Jej życiu. Mam głęboka wiarę, iż tęcza o której piszesz będzie Jej dana gdy przekroczy ten najważniejszy z progów -"próg nadziei". I wtedy już cała Wieczność bę∂zie samą Tęczą! Oby tu na ziemi otrzymała pokój przetrwania.
    Wiem, słowa mozna łatwo układać we wzniosłe zdania. Gorzej jest z nami gdy przyjdzie prawdziwy egzamin z przezywania realnych trudności.
    Tu coś z mojego życia. Mam przyjaciółkę. I tak jakoś się składa, ze na zmianę...raz ona jest w dołku a raz ja. I widzę jak potrzebujemy siebie w tych sytuacjach. Zawsze jedna drugą "wyciąga za uszy" przypominając, co jest celem naszego życia. Nie mamy czasu na częste kontakty ale zawsze w odpowiednim momencie zdzwonimy się dając sobie pomoc:)
    Marylin ma szczęście mając Ciebie w zanadrzu. Pozdrów ją ode mnie!!
    I pomyśl o mojej koleżance za oceanem. Nie pisze już chyba miesiąc. Dała sobie radę ze szpiczakiem mnogim...ale przyplątało sie coś bardziej złośliwego. Miesiąc temu powiedziano jej, że mam pół roku zycia.....

    Dobrego dnia.
    Z każdym dniem jestesmy młodsi....dla Nieba:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybacz literówkę..dla jasności, -powiedziano jej, że ma pół roku zycia. A ile mam ja, to się okaże.;))


    Pisałysmy cały czas, nawet w tym najtrudniejszym momencie gdy usłyszała "wyrok"....teraz milczy....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Spes, widocznie Twoja Przyjaciółka, potrzebuje czasu, aby oswoić się z tym, co usłyszała, a to nie jest łatwe! Wiem sama po sobie, że zarówno po śmierci mojego męża i syna zamknęłam się na ludzi. Nie chciałam nikogo widzieć ani słyszeć. Wszystko mnie drażniło. Chciałam siedzieć w domu i płakać. Teraz z perspektywy czasu wiem, że z jednej strony, to ja byłam zbyt oporna na kontakty z ludźmi z drugiej zaś, to znajomi za szybko odpuścili, na zasadzie, jak nie to nie, nie będziemy się napraszać! I to był błąd (maleńki) z ich strony! Nawet nie wiedziałam, jak bardzo byli mi wtedy potrzebni, a wokół mnie zrobiła się pustka! Potrzebowałam, aby KTOŚ mną potrząsnął, potrzebowałam wsparcia! Dlatego, nie odpuszczaj swojej znajomej, tylko dzwoń i delikatnie naciskaj, aby być blisko Niej chociaż na telefon.
      Moja znajoma, Marilyn jest pełna żalu do Pana Boga, bo najpierw zachorowała jej córka, niestety nie było dla niej ratunku. Dina, tak było jej na imię, miała wychodzić za mąż (suknia ślubna wisiała w szafie), odbywała praktykę w kancelarii prawnej na Brooklynie w Nowym Jorku i ... Po roku zmarł mąż Marilyn (rak płuc), nie chciał podjąć terapii. Podobno powiedział, że skoro świadomie palił i wiedział o zagrożeniach, to nie będzie jak tchórz uciekał przed konsekwencjami! Mocno powiedziane! Wkrótce na raka zachorowała sama Marilyn. Parę lat było spokoju, a teraz przerzut na nogę! Jej jedynemu synowi urodził się śliczny synek, niestety, chłopiec jest bardzo chory neurologicznie! Tak w wielkim skrócie wygląda historia Marilyn i jej niegodzenie się z losem! Ona nie widzi tej tęczy po swojej burzy!
      Wspomnę Panu Bogu o Twojej Przyjaciółce...

      Usuń
  9. <"))><

    Witaj Claro!
    Słów czasami brakuje...co powiedzieć czy napisać gdy się czyta kolejny taki życiorys przepełniony bólem i brakiem nadziei, prawie (przez życie) wyuczonej!!
    Mój Boże!
    Wstyd tylko, ze człek z byle czego robi problem, byle co powoduje u niego zdenerwowanie, złość i narzekanie na los.
    Nic tylko dziękować Najwyższemu za wszystko co się ma, kim się jest i jak się żyje! Po stokroć nieustannie dziękować i wspierać modlitwą tych co doświadczają tak przeogromnego balastu cierpienia.

    A co do mojej Jagny z Kanady....tej, która przestała pisać.
    Już wszystko wiemy. Moja przyjaciółka z USA sprawdziła w internecie.
    Jagna odeszła 20 lipca.

    Jak znajdziesz wolną "zdrowaśkę" to poproszę o pokój jej duszy.

    OdpowiedzUsuń
  10. To takie smutne, co napisałaś o swojej Znajomej, tak bardzo mi przykro. Wczoraj już znalazłam czas dla Niej...
    Jeśli mogę coś jeszcze wspomnieć o Marilyn, wczoraj poprosiła mnie, czy mogłabym modlić się za jej wnuczka. To strasznie duże wyzwanie dla mnie - mieć takiego szkraba w sercu i pamięci! Mały Anthony, niestety, nie mówi plus szereg innych schorzeń neurologicznych, a jest to tak piękne dziecko! Patrząc w jego wielkie, brązowe oczy przykryte gęstymi firankami rzęs, proszę: Panie Boże, może okażesz, rodzinie tego chłopca duchowe wsparcie, oni tak bardzo potrzebują tego, są na etapie żalu do Pana Boga.

    OdpowiedzUsuń
  11. <"))><
    Dzięki Claro za wspomnienie o Jagience.
    Znałyśmy się ponad dwa lata. I była to znajomość tylko pisemna.Jagna była polonistką, pisała bardzo ładnym językiem. Śmiała się, pewnie mnie kokietując, ze podobnym stylem piszemy. W żartach planowałyśmy napisanie wspólnej książki a co za tym idzie (oczywiście!!) dostanie się na listy światowych bestsellerów:))
    No i nie zdążyłyśmy zrealizować naszych szalonych pomysłów....Pomijając absurdalne pomysły...i tak dopadło nas życie a raczej koniec jednej z nas.
    Bardziej realny wydawał się mój pomyśl naszego przylotu do USA, do Margo, a tam rent a car i w długą do Jagny w Kanadzie.:))
    I to tez już nie wyjdzie.
    To takie prawie jak marzenia dziecięce. Ale czyż nie jest miło pomyśleć, ze może coś takiego się wydarzyć??
    Jest...mogę dalej myśleć...ech życie, życie.

    Z przyjaciółką ze Stanów zamówiłyśmy msze św. gregoriańskie za śp.Jagnę. To mogłyśmy z przyjaźni dla niej zrobić.

    Powiedz Marylin, że nie tylko ty ale i ja pamiętac będę o Antosiu. Tym bardziej, że mam wnuczka o tym imieniu.
    Za jednym zamachem:))...i o Poli i Antosiu!

    Przepraszam...trochę się śpieszę...

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...