sobota, 28 stycznia 2012

...przecież chciałam być dobrym siewcą


Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni pisałam posta poświęconego, tylko i wyłącznie mojemu synowi. Właściwie od dłuższego czasu robię wszystko, aby nie zagłębiać się w to, co jest dla mnie przykre i ciężkie. Wiem i czuję zarazem, że powinnam powoli rozliczać się z przeszłością, a moja ucieczka nic nie da. Można uciekać przez całe życie, tylko jakie konsekwencje sama poniosę?!

Jeden z postów poświęciłam narodzinom mojego syna. Pisałam o tym, co było dla mnie piękne, o cudzie narodzin w ogóle, wtedy jeszcze bez smutku i lęku, bo przecież urodziłam zdrowe dziecko. Jeśli mam przyjrzeć się historii życia Filipa, to może odkryję coś, czego do tej pory nie dostrzegałam. Filip, był pogodnym dzieckiem, a przede wszystkim bardzo wrażliwym, zadającym mnóstwo pytań z gatunku: dlaczego niebo jest niebieskie? Pamiętam, jak kiedyś jechałam z Filipem i Polą pociągiem, który akurat przejeżdżał przez stary zniszczony most na rzece. Przedział pełen był pasażerów, a Filip zaczął roztaczać przed nami katastroficzne wizje: co by było, gdyby akurat ten most się zawalił? Jak głęboka jest ta rzeka i ile osób mogłoby się uratować? Nie tęgie miny oraz nerwowe spojrzenia współpasażerów zdradzały ich emocje. Chyba niewielu osobom poza moim synem, takie obrazy stawały w tym momencie przed oczami. Jako kilkulatek, będąc u babci na wakacjach nie cierpiał opiekować się małą Polą, która "plątała" się między nim i jego kompanami. Zbierała cięgi za to, że chodziła za nimi wierna jak pies, a oni patrzyli na nią z pogardą, przecież już wtedy mieli swoje męskie sprawy. Jednak ich siostrzano - braterskie relacje na przestrzeni lat zmieniały się, od ścieżki wojennej do pogaduszek o sporcie i muzyce. Prawdą jest, że Filip, będąc nastolatkiem nigdy nie dążył do wzorowej oceny z zachowania. Bardziej stawiał na wiedzę, zrozumienie materiału, ale nie na dobre zachowanie, a dziewczynki kochały się w nim od przedszkola. Ich miłosne listy trzymam do dziś, jak świętą relikwię. TO BYŁ SIELSKO - ANIELSKI CZAS W ŻYCIU FILIPA I NASZYM. Nie mieliśmy z nim żadnych problemów wychowawczych, aż do czasu, do okresu dojrzewania.

Gdy był w siódmej klasie, prosił mnie, żebym przestała przepytywać go z lekcji języka angielskiego, bo to go bardzo stresowało. Nie uważałam, że jestem dla niego sroga, wręcz przeciwnie, bardziej wyjaśniałam mu i tłumaczyłam gramatykę, aniżeli przepytywałam, takie było i jest moje odczucie. Oczywiście, przystałam na jego prośbę, ale oceny z angielskiego pogorszyły się. Czułam, że powoli tracę kontrolę nad Filipem lub, że on skutecznie wymyka się spod niej. Bardzo sprytnie obchodził wszelkie nakazy i zakazy. To nie był jakiś zimny chów lub "pruski reżim" z naszej strony, jako rodziców. Pierwszy raz, mój dotąd kochający syn, przysporzył mi łez, będąc właśnie w siódmej klasie. Był to jakiś zwrotny moment w jego życiu. Przyjechałam akurat w odwiedziny do moich dzieci, które spędzały wakacje na wsi u babci. Przygotowałam dla nich kanapki piramidki, które uwielbiały od zawsze i w pewnym momencie Filip z niechęcią w głosie, powiedział mi, że niepotrzebnie przyjechałam, że on już nie czeka na mnie i moje kanapki! Tak, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że nie jestem już mu potrzebna. Pamiętam, że wtedy po raz pierwszy w życiu siedziałam, jak odrętwiała i płakałam przez mojego syna. Może ktoś pomyśli, że byłam przewrażliwiona, nadopiekuńcza i wreszcie dostałam za swoje, że mógł być to jednorazowy incydent, że tak się zdarza, że to, co powiedział, wcale nie musiało oznaczać, iż tak właśnie myślał, że burza hormonów i głupich zachowań etc. Właściwie od tego momentu wszytko zaczęło się psuć. Nie mogliśmy razem z mężem poradzić sobie z naszym synem. Zupełnie tak, jakby wchodził powoli w paszczę lwa! W ósmej klasie była już jakaś bójka z kolegami, w wyniku tego złamana ręka, jego wyjście na imprezę sylwestrową. Nie pomagały prośby, rozmowy, zakazy, spotkania z psychologiem - BYLIŚMY BEZRADNI!

Chciałabym napisać jeszcze o jego zdrowiu. Wrócę do tego, iż syn będąc w drugiej klasie szkoły podstawowej zaczął dziwnie pochrząkiwać, miał mimowolne ruchy nosem, a jego przepona też co chwilę wykonywała jakieś niekontrolowane ruchy. W pewnym momencie, tiki jak się później okazało, były na tyle silne, że syn dostał się na oddział nerwic jednego ze szpitali dziecięcych. Filip przebywał tam dwukrotnie w odstępie czterech lat. Przyjmował duże dawki leku "Haloperidol", a jego tiki schodziły na coraz to na inne partie ciała. Wreszcie trafiliśmy do szpitala w Warszawie, gdzie lekarz powiedział, żeby w przypadku syna, nie zwracać uwagi na te jego tiki. O dziwo, po kilku latach ustąpiły samoistnie.

Kiedy zmarł mój mąż, a zarazem ojciec Filipa i Poli, cały nasz świat, jak i każdego z osobna runął w posadach. Obaj panowie zawsze razem jeździli na męskie zakupy. Któregoś razu pojechałam z Filipem do sklepu i próbowałam coś mu doradzić, niby wcześniej też potrafiłam. On spokojnie powiedział: mamuś, nie gniewaj się, ale z tobą nie da się robić zakupów tak, jak z tatą! Wtedy uświadomiłam sobie, że nie mogę być ojcem, skoro jestem matką i nigdy nie będę w stanie zastąpić ojca moim dzieciom.

Naszła mnie refleksja o siewcy z przypowieści z "Nowego Testamentu". Pewnego razu siewca wyszedł na pole siać. Jego ziarna padały na urodzajną glebę, jak i na skały. Wiatr rzucał ziarno i na chwasty. Jakie wydadzą plony? Plon siedmiokrotny, czy stokrotny, czy w ogóle obumrą? Ja próbowałam rzucać ziarno na żyzną glebę, ale czasami wiał zbyt silny wiatr... czy mogłam sterować tym wiatrem, przecież chciałam być dobrym siewcą...  
                                                                                                             

4 komentarze:

  1. Witaj Claro.
    Zaglądam tu do Ciebie od jakiegoś czasu.
    Nosiłam się z zamiarem zadania Ci pytania dotyczącego dziecięcych lat Filipa, ale jakoś tak zwlekałam i Ty właśnie tym wpisem uprzedziłaś moje zapytanie....
    Bardzo proszę o kontakt na mój adres gabb@op.pl
    Pozdrawiam.
    Jestem także matką chorego dziecka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie byłam na twoim blogu Claro już wiele tygodni. Najpierw był to problem dostępu do internetu a potem bezsilność wobec losu i choroby syna spowodowały, że wyłączyłam się zupełnie. Dlatego wszystkim tu zaglądającym i Tobie Claro nadzieji na Nowy Rok i siły do walki z chorobą i wytrwałości w niesieniu pomocy naszym chorym. Dobrze jest znaleźć pocieszenie w słowie pisanym z wielkiej życzliwości. Dziękuję Wam wszystkim za to. Maria

    OdpowiedzUsuń
  3. Do Anonimowy z 30.01.- Witaj, uważam, że powinnam napisać o latach dzieciństwa i okresu dojrzewania Filipa, ponieważ chyba już wtedy były jakieś oznaki choroby niekoniecznie od razu schizofrenii, ale wspomniane w poście tiki, pewne zaburzenia osobowości, których my, jako rodzice zupełnie nie dostrzegaliśmy. Przede mną trudny czas przejścia przez smutne fakty w kolejnych postach. Dziękuję, że zaglądasz do mnie. Pozdrawiam Cię ciepło i przepraszam za zwłokę w odpowiedzi na Twój komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mario, Twoje dziecko jest SZCZĘŚLIWCEM, wiem, że brzmi to groteskowo, ale mój znajomy doktor biologii zachorował na schizofrenię kilka lat temu (nie bierze leków, nie ma renty itd.), pozostawiony sam sobie praktycznie bez środków do życia, żona walczy o eksmisję z mieszkania, bo nie da się z nim żyć! Nic do niej nie dociera, że jej mąż jest chory i potrzebuje pomocy! PRÓBUJĘ DOTRZEĆ DO NIEJ I WALĘ GŁOWĄ W MUR! Dla Ciebie spokoju i siły w Nowym Roku, wszak dalej to jego początek.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...