czwartek, 30 maja 2013

Mamo, wpuść mnie!


Po długiej przerwie, wracam do właściwego tematu bloga. Dziś chciałabym opisać moje wędrówki po gabinetach psychologów i perypetie z tym związane. W poprzednich postach, o ile było zgodne to z ich tematyką, czasami przewijał się wątek psychologa. Niestety, mój syn i ja, nie byliśmy zadowoleni z kontaktów z nimi. Do dziś nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nie trafiliśmy na psychologa, o którym powiedzielibyśmy, że był naprawdę dobry.

Kiedyś napisałam, iż Filip sięgał po narkotyki i bez znaczenia było, że to tylko amfetamina. To także narkotyk i nieważne, że łagodny. Każdy narkotyk powoduje uzależnienie jest to tylko kwestią czasu, dawek i odporności samego biorcy. W tej sytuacji w początkowych wypisach ze szpitali lekarze dawali informację - pacjent z podwójną diagnozą. W wielkim skrócie oznaczało to, że oprócz choroby podstawowej schizofrenii występowało uzależnienie od narkotyków. Wtedy wydawało mi się, że oprócz leczenia farmakologicznego, Filip powinien chodzić do psychologa. Dzięki terapii popracowałby nad emocjami i może w końcowej fazie zaakceptował chorobę, co wcale nie było łatwe. Zresztą każdy psychiatra mówił to samo: leki lekami, a rozmowa z psychologiem to dodatkowa pomoc, nie tylko dla samego chorego, ale i jego rodziny. W związku z tym, zaczęłam uczęszczać na spotkania grupy wsparcia dla rodziców, których dzieci mają problem z narkotykami, bo innych grup w moim mieście akurat nie było. Dowiadywałam się, że to świetna placówka, prowadzona przez księdza i zespół psychologów. Był i jest to w dalszym ciągu ośrodek stacjonarny dla młodzieży - nie tylko sam detox, ale i psychoterapia. Z pewnością tego typu działalność - praca z uzależnioną młodzieżą i ich rodzicami przynosi efekty, bo o miejsce tam jest bardzo trudno po dziś dzień. Jako że Filip miał podwójną diagnozę, pytałam na wstępie czy jest to aby właściwe miejsce dla niego i dla mnie. Odpowiedź zawsze była twierdząca. Zaczęliśmy równocześnie chodzić na spotkania - Filip na indywidualne, a ja na grupowe. Już po pierwszych kilku sesjach, Filip powiedział mi, że źle się tam czuje i kategorycznie odmawia dalszych spotkań. Dawał do zrozumienia, że to, co mówił prowadzący dotyczyło głównie problemu narkotykowego i w ogóle nie były poruszane tematy związane ze schizofrenią. Mówił wiele razy, że ci psycholodzy, nie bardzo orientują się w temacie, nie "kumają bazy" i sprowadzają wszystko do jednego - narkotyków! Sądziłam wówczas, że Filip bardzo izoluje się od kontaktów z ludźmi i przed każdym napotkanym psychologiem będzie mu ciężko się otworzyć. W takiej sytuacji, żaden nie będzie mu pasował.

W schizofrenii między innymi zaburzone są relacje międzyludzkie, spłaszczone emocje, uczucia, stąd stanowią one dodatkowe obciążenie w życiu. Dlatego nie zmuszałam Filipa do chodzenia na terapię. Ja uczęszczałam, gdyż chciałam zobaczyć jak dalej będzie prowadzona terapia dla rodziców. I w tym miejscu powinnam przyznać się do popełnionego błędu. Okazało się bowiem, że mój chory syn, potrafił bezbłędnie ocenić sytuację, a to ja gdzieś się pogubiłam. Dlaczego? O, BOSKA NAIWNOŚCI, BO BEZMYŚLNIE PODDAWAŁAM SIĘ TEMU, CO SŁYSZAŁAM NA SPOTKANIACH I ŚLEPO ZAUFAŁAM SPECJALISTOM, WYŁĄCZAJĄC WŁASNY ROZUM I INTUICJĘ! Wcale nie twierdzę, że ci ludzie (psycholodzy tudzież ksiądz, mający wieloletnie doświadczenie w pracy z uzależnioną młodzieżą), robili jakąś złą robotę. Wręcz przeciwnie, byli bardzo dobrzy, ale w tym, co dotyczyło narkotyków, a nie schizofrenii i narkotyków. Tak naprawdę to oni pierwsi popełnili błąd względem mnie, wcale nie przyznając się do niego. Oczywiście, że wszystkim nam chodziło o dobro Filipa. Taki był cel tej terapii, ale ona wyrządziła sporo zła. Do dziś z różnym skutkiem próbuję zagłuszyć w sobie wyrzuty sumienia. Profil pracy z osobami uzależnionym od narkotyków podobny jest do pracy z uzależnionymi od alkoholu. Podobne zagadnienia, przerabianie "Dwunastu Kroków", praca z rodziną jako osobami współuzależnionymi emocjonalnie itd. Gdzie zatem jest to moje poddanie się i na czym poległam? W większości wypadków wprowadzałam w czyn to, co usłyszałam, przeczytałam i przedyskutowałam na terapiach. I to był mój błąd! Bo sugestie te, zalecenia, nakazy dotyczyły zachowań w stosunku do ludzi uzależnionych od narkotyków, a nie osób z podwójną diagnozą! Tak więc był okres, kiedy nie gotowałam, nie prałam synowi, gdy przychodził do domu po jakiejś dawce narkotyku. Serce pękało mi z żalu, gdy walczył ze mną o swoją "nędzną ręcinę", którą miałam oddać mu w całości, ponieważ chciał się sam utrzymywać. Wiadomo było, że i tak przepuści te pieniądze. Według psychologów, podręczników, to ja miałam być twarda i powinnam zamykać przed nim jedzenie na klucz. On miał odczuć dyskomfort związany z braniem narkotyków. Skoro bierzesz, nie licz u mnie na nic! Walnij głową o beton i poczuj ból istnienia, poczuj to szambo, w które wdepnąłeś! Dopóki nie zobaczysz, w jakim bagnie żyjesz, a za to odpowiadają narkotyki - nie łudź się, że coś u mnie ugrasz! Ja, nie jestem twoją praczką, sprzątaczką i kucharką! Nie godzę się na branie narkotyków w moim domu i przychodzeniem do niego pod ich wpływem! Dom, to nie hotel! Niestety, ale wiele razy tak na niego wrzeszczałam, bo nie wytrzymałam nerwowo! O wstydzie przed sąsiadami nawet nie wspomnę. Byłam wściekła, rozgoryczona na niego i siebie! Czułam się totalnie rozbita, bezsilna i nie wiedziałam co robić, gdzie szukać ratunku! Z dalszej części instruktażu, dowiadywałam się, że mogę jeszcze w razie potrzeby zmienić zamki we drzwiach, gdy mój synek wróci naćpany! Potwornie bałam się tego kroku, paraliżował mnie strach, co się z nim stanie, gdy nie wpuszczę go do domu, a cała sytuacja rozegra się np. w nocy!

Pewnego wieczoru (miałam już wtedy zmienione zamki) syn zapukał do drzwi. Po pierwszych słowach zorientowałam się, że jest pod wpływem narkotyków, a może i alkoholu. Czułam, że za chwilę rozegra się scena, którą na długo zapamiętam. Im dłużej prosił mnie, żebym wpuściła go, tym bardziej byłam nieugięta! Przecież byliśmy dwojgiem najbliższych sobie ludzi - matka i syn, a zachowywaliśmy się jak najgorsi wrogowie! Walczyliśmy na słowa po dwóch stronach barykady, bo tak trzeba było! Ja znowu krzyczałam przez zaryglowane drzwi, że ma się wynosić i rzucałam słowa, które miały nim wstrząsnąć! A on pukał coraz delikataniej, coraz ciszej i łagodniej mówił do mnie: mamo, wpuść mnie..., aż wreszcie zamilkł i gdzieś odszedł. Chciałam otworzyć te cholerne drzwi i biec za nim, ale nie powinnam była tego robić, przecież tak mnie uświadamiano na spotkaniach!

Była ciemna noc, a ja nie wpuściłam mojego syna do domu, mój Boże! Może, gdyby Filip był tylko narkomanem, łatwiej byłoby mi zaakceptować moje zachowanie, które sugerowano mi w ośrodku. Działało ono na inne dzieci i ćwiczone było przez innych rodziców. Niech walnie łbem o beton, niech pojmie, że nie da się funkcjonować w życiu, będąc naćpanym - takie słowa dźwięczały mi w uszach! On odszedł spod tych drzwi, a ja siedziałm pod nimi i wyłam z rozpaczy. Czułam, że podążam złą drogą, to nie to zachowanie, nie w jego przypadku! Kiedy po kilku godzinach, Filip zastukał ponownie, wpuściłam go bez słowa. Moi rodzice, ludzie bez tytułów naukowych, ale mający doświadczenie życiowe, mówili: NIE SŁUCHAJ ICH! TWÓJ SYN JEST CHORY! NAJPIERW PATRZ NA NIEGO JAK NA CZŁOWIEKA CHOREGO, A DOPIERO PÓŹNIEJ JAK NA NARKOMANA, O ILE JEST NIM NAPRAWDĘ! Moją wielką winą było to, że na początku nie chciałam słuchać rodziców. Przecież mówią do mnie psycholodzy, specjaliści, ludzie z doświadczenie, tylko takie myśli zakotwiczyły się w mojej głowie!

Może kilka razy, Filip poszedł do jeszcze innej pani psycholog, znowu trafił do poradni uzależnień i historia się powtórzyła. Pani poradziła mu, aby szukał dla siebie czegoś innego, bo ona zajmuje się tylko uzależnieniem od narkotyków. Przynajmniej była szczera i ceniła swój i Filipa czas. Znowu kolejna pani psycholog (dojeżdżałam do drugiego miasta), wyznawała taką samą teorię jak opisana powyżej - dokładnie ten sam schemat myślenia i działania. Pomagała wychodzić dzieciom z narkotyków z dużym skutkiem zresztą. Dopiero, gdy spotkałam się z nią po śmierci syna, powiedziała mi, że popełniła błąd, w stosunku do nas. Pacjenta chorego na schizofrenię i biorącego narkotyki nie powinna była traktować jak człowieka tylko z uzależnieniem! W takiej sytuacji wprowadza się inne techniki pracy z pacjentem. No cóż, widocznie mało mamy specjalistów w tej dziedzinie. Chcą pomagać, a nie zawsze tę pomoc niosą.Wierzcie mi, że piszę te słowa bez cienia złośliwości pod ich adresem. Tylko tak się jakoś zawsze dziwnie składało, że nie spotkaliśmy na swojej drodze, choćby tego jednego, wymarzonego lekarza od chorej duszy.
                                                                 
 I jeszcze na koniec, Filip brał narkotyki (amfetaminę) na początku, czyli przed pierwszym epizodem choroby. Było to takie branie okazjonalne, typu impreza, tak bynajmniej mówił mi po latach. Później, gdy był już chory na schizofrenię, zdarzało się, że jeszcze czasami brał amfetaminę. Mówił, że dzięki niej czuje się lepiej, nie ma takich urojeń jak w realu. W końcowej fazie choroby urojenia te "chore filmy" jak je nazywał, miał codziennie. Narkotyk, znosił w jakimś stopniu te urojenia, które męczyły go potwornie. Co było gorsze w tej sytuacji? Czy branie narkotyku, który był i jest złem samym w sobie, czy urojenia, które w ostateczności doprowadziły do tragedii!

25 komentarzy:

  1. To bardzo przykre co spotkało Ciebie i Filipa.
    Jednak my w Polsce nie mamy jeszcze tak dużych możliwości do walki z uzależnieniami. Ośrodki niby są, ale napisałaś, że Twój syn był z podwójną diagnozą. Sprawa była podwójnia trudna. Na początku tego roku czytałam reportaż z działu psychiatri który dowodził, że jeszcze 5 lat temu mieliśmy zaledwie kilkadziesiąt psychiatrów dziecięcych. To naprawdę mało, a chorych i potrzepujących pomocy jest mnóstwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zważywszy, że psychiatra dziecięcy, potrzebny jest choćby do schizofrenii dziecięcej!

      Usuń
  2. Claro, przeczytalam tytul i wiedzialam jak ciezko bedzie czytac, ile bolu i cierpienia, rozpaczy, ile lez wyleje nad Twoim Synem i przeciez od razu i nad moim Synem.
    Boze jak dobrze ze Filip wrocil i otworzylas drzwi, Twoj Syn wiedzial, ze i Ty jestes zagubiona w tym wszystkim przez ta jego chorobe i dodatkowo narkotyki.
    Claro, jak ja dobrze wiem przez co przechodzilas, chcialysmy jak najlepiej, ale wiadomo popelnialysmy rozne bledy, kazdy rodzic popelnia bledy i gdyby nasi Synowie zyli moglybysmy przeprosic, przyznac im racje, tak, Filip mial racje ze psycholog nie pomagal, takie samo mowil moj Syn. Mam ogromne wyrzuty, ze tracilam cierpliwosc, krzyczalam, taka bylam zmeczona, dzien w dzien robilam najwiecej jak moglam zeby pomoc, ale i tak przegralam. I co z tego ze Syn wiedzial jak bardzo go kocham, ze jest dla mnie najwazniejszy, kiedy nie umialm pomoc i uratowac, nawet troche zmniejszyc jego cierpienia. Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, odpowiedź nasuwa się sama i jest banalnie prosta. Nie zawsze można wygrać z chorobą! Nasza miłość i oddanie, nijak się ma do genów i biochemii w ogóle!

      Dziękuję, że piszesz o tym jaka byłaś. Ja też zachowywałam się podobnie. Dopiero od niedawna, rozgrzeszam samą siebie choćby za swoją złość w stosunku do syna, bo już psychicznie nie mogłam unieść tego ciężaru - byłam tylko i jestem człowiekiem.

      Usuń
  3. ...nieco starszy tekst - był moim sprzeciwem
    przeciwko niekompetencji ludzi, ich prostactwu,
    zarozumiałości.
    ...jak wiele szkód wyrządzali ludziom, którzy im zaufali,
    nie znając innej drogi.

    ...a przecież walczyli o własne ż y c i e . . .



    JAK CENNYM DAREM, DAR ZYCIA JEST

    Boże, jak potężna jest Twoja Moc, Siła i Miłość
    I jak wiele Miłosierdzia dla nas masz.

    Gdyby człowiek taką moc posiadał, jaką ma Bóg
    Miłości nie potrzebowałby on, miałby przecież wszystko
    I miłosierdzie zbędne byłoby mu
    Po cóż - on przecież władcą i panem ludzi wszystkich jest

    Gdyby taką moc posiadał ...
    Tam nieszczęść ogrom, płacz i cierpień niekończących się krąg
    Tam człowiek próbuje władcą być, by przypodobać się
    Własnej próżności.
    A sąsiad twój, gdy do domu wraca - krzyk i płacz dzieci
    Tak często słyszysz dziś.

    Gdyby taką moc posiadał ...Boże, dokąd zmierzamy?!
    "Duże dzieci", snobizm kształtuje wnętrze ich
    Chcieliby gdzieś na świeczniku, miejsce swoje mieć
    Pospolici i osobowości im brak.

    Zimny cyniczny "przywódca duchowy"
    - jeśli chcesz pomocy mojej - wychwalaj imię moje,
    Twoim władcą i panem jestem od dziś.
    Droga ta, właściwa wydawała się do dziś
    Innej nie znalazłaś, by kolejne poranki
    Radością przywitać -

    Odeszłaś tak nagle, choć tak bardzo chciałaś żyć.
    Pustka i rozpacz tak bardzo pustoszy serca nam
    On niecierpliwie czekał już, by nowe szaty przyodziać
    Dla niego życie dalej toczy się, nieczuły na serca cierpienie
    "przywódca duchowy"

    Gdyby człowiek miał taką moc, jaką ma Bóg ...
    Boże - tak wiele miłości dałeś nam i nadzieję wciąż masz
    że znajdzie się ktoś, kto pokocha Ciebie tak
    Jak Ty kochasz nas
    Dla nich bramy Twe otwarte stoją wciąż i serce swe
    Na progu tym, ofiarować chcesz ...




    ...pokorni, skromni i cisi, nie mając nic - z troską w sercu
    dbają o bliskich swych, którym nie wiedzie się
    Oni nie pytają - jak żyć? ...serca i czyny ich, znają odpowiedź.

    Oni nie pytają, jak żyć ...

    OdpowiedzUsuń
  4. DUSZE DWIE


    Jedno słowo, jeden gest
    Błyskotliwa myśl
    Wnętrze odsłaniają całe.

    Nasze Kredo, nieprzeniknione
    W głębi nas ukryte
    Przed światem chronione.

    Nieposłuszna, zbuntowana
    Niepostrzeżenie do światła przedziera się
    ...Dusza umęczona


    Przed światem stoję dziś
    W pełnej swej Krasie,
    Bo jedno małe słowo
    Tęsknotę moją odkryło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uważam, że bardzo trudno jest interpretować wiersz! Bo dla każdego jego treść, może oznaczać co innego i niech tak zostanie! Każde następne zdanie już będzie interpretacją.

      Pozdrawiam

      Usuń
  5. Przeczytałam. Ten wpis (jak każdy poprzedni) wzbudza we mnie wiele odczuć, emocji. Problem ze znalezieniem dobrego specjalisty jest mi znany (nie osobiście, ale osoby, które znam, też po skorzystaniu z fachowej pomocy, nie mogły powiedzieć tego co Ty. Czyli, że: " ten psycholog był naprawdę dobry. Pomógł mi. Naprawdę czuję się lepiej". Chociaż nie, jak teraz sięgam pamięcią to znalazłaby się jedna osoba, której psycholog pomógł. Osoba ta była szczęściarzem, bo trafiła na dobrego specjalistę. Teraz rodzi się pytanie. Dlaczego tak jest? Coś co powinno być normą (dobrzy fachowcy) nią nie jest. Dlaczego?! Czytając, nasuwało mi się wiele podobnych pytań. Już nawet nie mówię o dobrym specjaliście, który wie jak "obchodzić się" z osobą chorą na schizofrenię. Co jest zresztą nie lada sztuką - zagłębić się w świat chorego. Pomóc mu zaakceptować chorobę i nauczyć jak sobie z nią radzić. Czy znaleźć specjalistę - tak jak w przypadku Twojego Syna - dla kogoś z podwójną diagnozą. Podwójny problem. Jestem przerażona. Wnioski nasuwają się same. Pytania nasuwają się same. Przynajmniej u mnie się nasuwają. Dlaczego w ogóle tak ciężko znaleźć dobrego psychologa?! Już nie mówię o takich poważnych chorobach jak schizofrenia, depresja, różnego rodzaju nałogi. Ludzie chodzą do psychologa, z różnymi problemami. Wyobrażam sobie, że np. ktoś jest pełny nadziei, że może ktoś w końcu mu pomoże w rozwiązaniu jego problemu. Człowiek wchodzi do gabinetu i co się okazuje? Albo ma szczęście i trafi faktycznie na dobrego specjalistę albo ma mniej szczęścia. I albo próbuje szukać lepszego fachowca, albo jest już zniechęcony na tyle, że przestaje. A problem/problemy pozostają. A nawet jest ich więcej. Dlaczego? Ano dlatego, że człowiek komuś zaufał, otworzył się przed kimś. Było mu ciężko. I nie dostał znikąd pomocy... Przedstawiam tutaj totalnie pesymistyczną wizję. Ale przecież tak właśnie dzieje się w realnym świecie. Zastanawiam się czemu? Czemu tak jest? Myślę sobie, że ktoś kto studiuje psychologię, by w przyszłości praktykować w tym zawodzie musi kochać psychologię. Musi się nią interesować. Musi posiadać pewne predyspozycje (cechy), które są potrzebne do wykonywania tego CIĘŻKIEGO i ODPOWIEDZIALNEGO(bo przecież chodzi w końcu o ludzkie życie) zawodu. Musi mieć w sobie pasję i chęć niesienia pomocy. Musi sukcesywnie rozwijać i poszerzać swoją wiedzę (różnego rodzaju kursy). Kiedy to wszystko jest. Wszystkie te czynniki połączone w całość, dadzą "sukces"? Jak widzisz Claro, swoim postem, sprawiłaś, że zadałam sobie wiele pytań. Niestety więcej jest pytań niż samych odpowiedzi... Widzisz Claro, pragnęłam... Marzyłam by studiować psychologię, by później pomagać innym... To brzmi może banalnie, ale tak właśnie było. Czemu piszę o tym w czasie przeszłym? Ponieważ mój świat pewnego dnia rozwalił się na miliardy kawałeczków. Ponieważ straciłam kogoś bliskiego. Kogoś kogo tak bardzo kochałam. I komu też chciałam pomóc. Z całych sił... Dziś nie umiem sobie z tym poradzić. A co dopiero mówić tu o marzeniach. Coraz rzadziej o czymkolwiek marzę. W ogóle nie marzę... Przestałam. Mam poczucie, że nic dobrego w życiu mnie nie spotka (ewentualnie kiedyś, może..). A poza tym jak się marzy to rzeczywistość może rozczarować...To smutne, wiem. Sama pewnie potrzebuję fachowej pomocy... Ale boję się, że nie trafię na dobrego psychologa...

    Przepraszam, że tak na smutno... Nie wiem czy w ogóle powinnam była pisać... Naprawdę. Jednak Ty to ocenisz.

    Pozdrawiam, Victoria.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam (raz jeszcze) napisany przez siebie komentarz i jest rzeczywiście BARDZO pesymistyczny. Przepraszam. Chyba nie powinnam była w ogóle pisać...

    Victoria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Victorio, odpowiem tak - ja nie chcę i nie zamierzam oceniać Twojego komentarza! Napisałaś to wszystko, co na dany moment było dla Ciebie ważne, coś co Cię "gryzło" od środka i bardzo dobrze, że mogłaś to wyrzucić!

      Ja, nie zawsze chcę odpowiadać na pozostawione komentarze, bo często nie ma takiej potrzeby! Ty, napisałaś wystarczająco jasno i klarownie, a moja odpowiedź byłaby tylko powielaniem tego samego!

      Nie szodzi, że Twój komentarz jest troszkę na smutno, tak czasami bywa! Nie zawsze nadajemy na górnym "C".

      Pozdrawiam Cię serdecznie.

      Usuń
  7. NA MILIARDY KAWAŁKOW

    Na miliardy kawałków
    Swiat rozsypał się mój.
    Swiat pełen marzeń, miłości i troski

    A w nim byłeś Ty, Braciszku Mój
    Bezradny, upokorzony z niespokojną duszą.
    ...Odszedłeś

    A ja, podarować chciałam Ci
    Nieco inny świat
    Taki w najpiękniejszych snach zrodzony

    Miłością troskliwą otulony
    I uśmiechem radosnym
    Takim ...w sercu rodzącym się


    Na miliardy kawałków...
    A w każdym z nich, jest moja miłość
    I nadzieja ...że choć jeden, dotrze do Ciebie

    Braciszku Mój...

    OdpowiedzUsuń
  8. Panie Jerzy
    muszę to powiedzieć..bo wręcz mnie to zaczęło kłuć w oczy...mam takie niejasne wrażenie, ze Pan się trochę "narzuca" z tymi "swoimi'?? wierszami...oczywiście autorka bloga wykazała swoje zamiłowanie do wierszy i poezji w ogóle...ale czy trzeba ją zaraz zasypywać milionem różnych, często smutnych i nie na temat wierszy?? i to kilka pod jednym postem??
    może się mylę ale JA odbieram ten blog jako formę oczyszczenia się i zrzucenia z siebie ciężaru...bólu..aby jako tako funkcjonować, żyć!! Podzielić się doświadczeniami..przemyśleniami..upewnieniem się, ze zrobiło się wszytko..
    A z każdym Pana wierszem mam wrażenie, że trochę jakby wbijany jest przysłowiowy gwóźdź do trumny..
    raz można..drugi...ale może założy Pan jakiś kącik literacki tudzież blog z wierszami...??? bo takie płaczliwe wiersze (i to po kilka pod każdym postem) nie wnoszą nic nowego i raczej nie wpływają na dobre samopoczucie autorki, a raczej na ponowne zagłębianie się w rozpaczy i żałobie...
    może tylko mi to przeszkadza...ale wydaje mi się, że ktoś to musiał w końcu powiedzieć.. tu proszę Pana nie jest kółko poetyckie...a "rozmowa" o życiu i jego przeciwnościach...i te Pana wiersze niczego, moim skromnym zdaniem, w tej "rozmowie" nie wnoszą..jestem przed 30-stką a już straciłam mamę i mam brata schizofrenika...i nie szukam tu powodu do samobójstwa w postaci tych wierszy...a raczej świadomości, ze nie jestem sama... że ktoś tak ma (miał) jak ja...że nie spadła na mnie kara Boska...bardzo się ciesze Pana weną i zdolnościami..ale proszę nie traktować Tego bloga jako promocję swojej twórczości..

    OdpowiedzUsuń
  9. Panie Jerzy, domyślam się, że Pana nick - jerzy.b wziął się od imienia Jerzy. Nie chcę być nietaktowny, ale moja "przedmówczyni" ma rację w tym, co napisała do Pana! Chciałem podobny komentarz umieścić już wcześniej, ale wahałem się, że urażę nim Pana. Długo cierpiałem w milczeniu, czasami czytałem Pana komentarze, a często je pomijałam z góry, wiedząc o jakiej będą treści. Jest Pan na pewno człowiekiem wielkiej wiary, co widać po komentarzach, ale ja mam już ich przesyt! To nie ten temat bloga! Przepraszam, jeśli Pana dotykam, ale w myśl porzekadła "Miliony, nie mogą cierpieć za jednostkę". Może powinien pomyśleć Pan o pisaniu bloga na tematy religijne, bo wiedza ogromna albo komentować na blogach o takich treściach.

    Jestem osobą niewierzacą i do pewnego czasu nawet te Pana komentarze zbytnio mi nie przeszkadzały, ale na chwilę obecną jest ich za dużo na blogu o schizofrenii! Dziś już mi się "ulewa" i myślę, że to "zalanie" religią i poezją, niestety, ale odstrasza ludzi. Nie chcę Pana urazić, jest Pan bardzo wrażliwym człowiekiem, ale proszę przeanalizować to, co napisaliśmy ku dobru nas wszystkich.

    Janusz, ojciec syna chorego na schizofrenię.

    OdpowiedzUsuń
  10. SŁOWO

    Prowokuje i zmusza do przemyśleń
    Wnętrze odsłaniając całe
    ...i duszę umęczoną.

    Szukamy pogodnych miejsc...




    Jesteście Wspaniali ...Naprawdę
    Dziękuję Wam z Całego Serca
    I Zyczę Samych Pogodnych Dni.


    ...mieć odwagę własne zdanie powiedzieć
    To krok w dobrym kierunku.

    OdpowiedzUsuń
  11. Autorko, obwiniasz wszystkich o to, że nie poradzili z chorobą Twojego syna, ale to był Twój syn. Co się musiało stać, że zachorował, że brał narkotyki? Coś poszło nie tak... Może wychowałaś go na zbyt wrażliwego chłopaka, może stworzyłaś mu dysfunkcyjne warunki rozwoju...

    OdpowiedzUsuń
  12. Przepraszam, ale nie wiem, jak mam się zwracać do Pana - Pani, chodzi mi o płeć, bo nie ma podpisu?! Zadam pytanie, czy Pan(i) przeczytał całego mojego bloga i wysnuł takie przypuszczenie, iż ja obwiniam wszystkich o to, że nie poradzili sobie z choroba mojego syna?! Co to znaczy wszystkich? Uważam, że gdyby przeczytał Pan(i) wszystkie moje posty, to wynikałoby z nich jasno, że mam pretensje, żal co do niektórych osób i piszę o tym jawnie, ale nie do wszystkich! W ogóle odczuwam w Pana komentarzu atak ma mnie. Oczywiście ma Pan(i) prawo do swojej opinii, ale proszę się najpierw dokładnie zapoznać z faktami o których piszę! Intencją pisania tego bloga nie było bynajmniej to, aby rzesze czytających głaskały mnie po główce i współczuły mi straty syna - proszę mi wierzyć! JA OBWINIAM SAMĄ CHOROBĘ, ŻE ZAATAKOWAŁA MOJEGO SYNA, BYŁA SILNIEJSZA I PO PROSTU WYGRAŁA BITWĘ! A to, że na drodze syna pojawiły się osoby mało kompetentne, tak jak psycholodzy, to są niestety fakty! Może i poszło coś nie tak z mojej strony, mam na myśli wychowywanie, ale często zdarza się, że w jednej rodzinie jest zarówno ksiądz jak i złodziej. W tym wypadku tym domniemanym "księdzem" jest moja córka Pola o której też pisałam na łamach tego bloga.

    Nasuwa mi się też kolejne pytanie, czy słyszał Pan(i) o chorobach genetycznych, do których próbuje się zaliczyć właśnie schizofrenię! Dotychczas nie są znane przyczyny jej występowania, przyjmuje się za nie właśnie uwarunkowania genetyczne. Podkreśla się także rolę takich czynników, jak organiczne uszkodzenie mózgu lub zakażenie wirusowe.

    OdpowiedzUsuń
  13. matko, jakie brednie z ta amfetamina. jak to "tylko amefetamina"?! przeciez to twardy narkotyk, totalnie rujnujący psychike! domyslam sie, ze branie amfetaminy bylo w przypadku twojego syna pewnego rodzaju katalizatorem, wrecz po opisie sytuacji jestem tego pewna. amfetamina nie jest "lekkim" narkotykiem, a twardym, bardzo silnie uzalezniajacym, powodujacym silne psychozy i depresje. oczywiscie ze nie u kazdego, ale jesli ktos gdzies ma jakas predyspozycje do zachorowania, to bedzie katalizatorem.
    a swoja droga, rzeczywiscie, cos musialo pojsc bardzo nie tak skoro syn zaczal naduzywac narkotykow.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisząc o amfetaminie jako "lżejszego kalibru", miałam na myśli takie narkotyki jak np. marihuana, heroina. Oczywiście, że narkotyk, to narkotyk! Kompletna destrukcja psychofizyczna, ale po heroinie, rzadko powraca się z na "czystą drogę"!

      Usuń
  14. Tez jestem uzalezniona, ale tylko od marysi i dopkow, tez nikt pomoc nie chce, tylko moj chlopak, ktory wgl nie wie co robic, ale chociaz jest przy mnie :)
    Ciezko jest...

    OdpowiedzUsuń
  15. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Nie próbowałaś zgłosić się do jakiejś Poradni Leczenia Uzależnień? Chłopak, jak piszesz, bardzo się stara, ale chyba powinnaś porozmawiać ze specjalistą, tylko on może Ci pomóc, odpowiednio poprowadzić. Mimo starań, nie zawsze najbliżsi wiedzą, co robić. Samej jest ciężko, jak piszesz.

    Odezwij się, co postanowiłaś.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Droga Carlo, mój syn ma 21 lat i na imię Filip, od 8 lat bierze, zaczął od kleju teraz jest na dopalaczach i mefedronie...i nie wiem już co robic. Ma za sobą 6 osrodków, z których zawsze uciekał. Sięgnął dna- sam to powiedział. Od dwóch lat zaczął widzieć i słyszeć rzeczy o których ja nie miałam pojęcia. Ma swój świat w głowie, prześladowców, akcje które w rzeczywistości nie istnieją. I nawet kiedy przez parę dni jest czysty ma ten świat w głowie. Przeszłam wiele terapii, on też, wszedzie uczono zasad, że narkoman ma być odsunięty. Próbowałam ale ...kocham. A teraz już nie wiem co robic. Gdziekolwiek zadzwonie chcąc porady i przebadania syna słyszę- wrzesień, styczeń a co teraz? Jest już po próbach samobójczych. Płacze i przeprasza, że wynosi z domu wszystko co mu w rękę wpadnie- teraz dopiero jest jakaś skrucha- bo jest na dnie i potrafi powiedzieć, ża przegrał, że już nie ma kontroli...Carlo...doradź. Nie chcę stracić mojego Filipa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję. Pozwól,że napiszę jak ja to widzę. Otóż mam awersję do psychologów, którzy leczą (psychoterapia) narkomanów, alkoholików itd. Oni wyznają zasadę; odrzucić, wyrzucić, niech walnie, przepraszam, łbem o beton, czytaj - sięgnie dna i może wtedy zacznie się od niego odbijać?! Nie każdy jest w stanie odbić się i podjąć leczenie! Mnie też dawano tego typu porady - psycholodzy w różnych poradniach i miastach! Sprawa komplikuje się, gdy wchodzi w grę podwójna diagnoza typu: narkomania plus choroba psychiczna lub zaburzenie psychiczne. Jedna z psycholożek, która optowała za moim odcięciem się od syna z podwójną diagnozą i wyrzuceniem go z domu, po latach powiedziała, że to był błąd! Trzeba leczyć dwukierunkowo, a nie tylko jak narkomana!
      Niestety, z tego, co piszesz, Twój syn ma już jakieś urojenia. Idź z synem do lekarza psychiatry, który go zdiagnozuje, co wcale nie jest też łatwe i szybkie, ale musi nastąpić, żeby wiedzieć ,jak go leczyć! Narkotyki wywołują zaburzenia, podobne jak przy chorobach psychicznych. Żeby lekarz zdiagnozował syna, musi być on czysty od narkotyków, przejść co najmniej 2 tygodniowy detox. Wybierz się najpierw do psychiatry nawet sama, żeby podpowiedział Ci co robić. Twój syn stracił kontrole nad swoim życiem, cóż wiec wymagać od niego?! To Ty możesz pomóc jemu i sobie i nie odrzucaj go od siebie! Tak, on sam wprowadził się w ten kanał, ale bez pomocy bliskich nie wyjdzie, tylko może utonąć!
      Proszę, nie bądź tak grzeczną i posłuszną jaką ja byłam, bo przecież oni psycholodzy wiedza lepiej! Do tej pory, płacę wyrzutami sumienia...w końcu napisałam o tym, choćby w tym poście!

      Pisz, jeśli tylko masz taką potrzebę!

      Usuń
  17. "Skosztujcie, a zobaczycie, że dobry jest Pan" ..

    OdpowiedzUsuń
  18. Dziękuję za powstanie bloga, dziękuję pani za podzielenie się swoją walka,staraniami, ocenami, mój syn również ma podwójna diagnozę, czuje się samotna w swojej walce, na codzien spotykam się z odrzuceniem i brakiem zrozumienia ale walczę o syna jak potrafię najlepiej mimo że też puszczają nerwy, są bezsenne przeplakane noce itd.
    Kiedy syn trafił do szpitala prubowalam się od lekarza dowiedzieć co i jak robić , jak reagować , wypytywał mnie o różne rzeczy, sprawy aż wkoncu powiedział niech pani nadal kieruje się instynktem proszę w danym momencie reagować tak jak serce matki dyktuje i tak jak podpowiada bo dzięki temu już uratowała mu pani życie i jest z nami.
    Czy jest ciężko tak oczywiście, są dni kiedy nie mam już sił kiedy chciałabym uciec tylko co wtedy ? Stawiam się na nogi wmawiając że jeśli ja nie zawalczę o syna to nikt tego nie zrobi ....będzie tylko kolejnym przypadkiem, numerem w statystykach z komentarzami poniżej godności ludzkiej bez żadnej empatii czy choćby próby zrozumienia.
    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że Pani wróci i przeczyta mój wpis...

      Przepraszam za zwłokę, ale teraz mam taki czas, że rzadko wchodzę na mojego bloga. To ja dziękuję Pani za równie szczerą wypowiedź. Wiem, że zabrzmi to dziwnie, ale niech cieszy się Pani z faktu, że usłyszała właśnie tak dobre i prawdziwe słowa dotyczące tego, jak postępować z synem. Ja, niestety, nie miałam takiego szczęścia! Nawet teraz, pisząc do Pani, czuję kłucie w sercu, że byłam taką "dobrą uczennicą", która po wysłuchaniu wykładu wszystko skrupulatnie wprowadzała w czyn! Chyba tylko chęć pomocy synowi i wyrwania go ze szponów nałogu zagłuszały mój instynkt matyczyny!
      Gdybym tylko mogła cofnąć czas, nigdy nie postąpiłabym tak, jak mi sugerowano, że powinnam! Niech Pani postawi na pierwszym miejscu SYNA I SWOJĄ MIŁOŚĆ DO NIEGO! On i tak cierpi z powodu choroby...
      Życzę Pni spokoju i miłości do syna.
      Proszę pisać do mnie, jeśli będzie Pani źle...

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...