W dzisiejszym poście chciałabym odnieść się do komentarza jednej z osób, której cytat przytoczę: "Stan, który od kilku wpisów opisujesz (problemy z kontaktem, narkotyki, ta akcja z aresztem), to nie była jeszcze schizofrenia, a stan pośredni pomiędzy zdrowy-chory. Ciężko mi uwierzyć, chociaż nie wykluczam innego scenariusza, że NIKT nie zauważył choroby. O pobiciach w areszcie "dla zasady", niestety słyszałam, ale ciężko mi uwierzyć, że żaden psychiatra nie zauważył ŻADNYCH objawów"?
Według mojej oceny, ten nagły wybuch choroby u syna, czyli to, że się samookaleczał, dziwnie zachowywał, mówił, że czuje, iż jest obserwowany przez kamery, śledzony, itd. (pisałam o tym w poprzednich postach), nastąpił w wyniku traumatycznego przeżycia, jakim było zatrzymanie i osadzenie w areszcie. Być może choroba (schizofrenia) objawiłaby się w innych okolicznościach z opóźnieniem lub pozostała do końca życia w utajeniu, tak przynajmniej orzekli lekarze. Ta dramatyczna sytuacja musiała wywołać w nim bardzo silny wstrząs. Gdyby nie to całe zajście z policją, aresztem, może jego życie, a tym samym choroba miałaby łagodniejszy przebieg.
Pozwólcie, że przytoczę krótki cytat z literatury fachowej: "Lekarze psychiatrzy diagnozują tę chorobę na podstawie rozmów. Na chwilę obecną nie ma możliwości wykrycia jej przy pomocy badań laboratoryjnych. Jednak na etapie rozpoznawania zleca się czasami wykonanie niektórych badań, aby wykluczyć inne choroby psychiczne, które mogą mieć objawy zbliżone do schizofrenii. Rozwój tego zaburzenia może nastąpić albo gwałtownie bez wcześniejszych sygnałów lub powoli, wybuchając nagle w kluczowym momencie. Rozpoznania schizofrenii dokonuje się na podstawie rozmów przeprowadzonych z pacjentem, a także wywiadów sporządzonych z członkami jego rodziny oraz innymi bliskimi osobami. Pozwala to zauważyć wszystkie zachowania odbiegające od normy i sprawdzić, które z nich klasyfikowane są jako objawy schizofrenii, a te różnicujemy na dwie istotne grupy" - tyle krótkiego, lakonicznego opisu.
Niestety, nie dowiem się, nie sprawdzę, co tak naprawdę było zaczątkiem wybuchu choroby. Czy wcześniej brane narkotyki? Ktoś powie, że miliony ludzi na świecie zażywa codziennie narkotyki pod różnymi postaciami i jakoś te miliony nie zapadają na tę czy inną chorobę psychiczną! Ale nie wiemy też dla ilu tysięcy potencjalnych chorych na schizofrenię, brane narkotyki odegrały kluczową, tragiczną rolę?! W jakim stopniu izolacja, przesłuchania, lęk przed tym, jaką może ponieść karę, były zarzewiem do wybuchu choroby u mojego syna?! To są pytania, na które nie znajdę już odpowiedzi.
Raz jeszcze chcę powrócić do lekarza psychiatry oraz opinii biegłych sądowych. Stwierdzili oni, że u Filipa występują jedynie zaburzenia osobowości, nic więcej! W dokumentach, które przechowuję do tej pory nie ma żadnej wzmianki o objawach chociażby zbliżonych do schizofrenii. W którymś momencie moi rodzice włączyli się do pomocy i próbowali rozmawiać z lekarzem. Ten najpierw przetrzymał ich, dwoje starszych ludzi, na kilkustopniowym mrozie przed wejściem do aresztu, mimo iż wcześniej była umówiona godzina spotkania. I tak na półtorej godziny czekania na zasadzie - u bram Twoich stoję Panie, rozmowa z lekarzem trwała raptem kilka minut. Pan doktor potraktował ich, jak intruzów, którzy zabierają jego cenny czas. Na prośbę, aby skierować wnuka na leczenie, odpowiedział szorstko, że nie widzi podstaw i najwyższa pora, aby wnuk skończył symulować i przestał nimi manipulować! Po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Moja mama biegła za nim i z płaczem pytała, żebrała o litość - czy on naprawdę nie widzi, że jej wnuk jest chory, że ona prosta kobieta bez szkoły medycznej widzi to, a on nie?! Co więc takiego musi się wydarzyć, aby on to zauważył? Moi rodzice strasznie przeżywali tę sytuację. Nikt wcześniej w rodzinie nie miał żadnego konfliktu z prawem, aż do tego zajścia. Cierpieli oboje, że ich pierworodny wnuk, wprawdzie popełnił przewinienie, ale intuicyjnie wyczuwali, że należy zawalczyć o niego, o jego zdrowie! Natomiast przekaz ze strony lekarza był jednoznaczny: matka, czyli ja i dziadkowie robią wszystko, aby syna - wnuka wyciągnąć za wszelką cenę z aresztu! Choroba rozwijała się w najlepsze, a my jako rodzina nie mogliśmy zrobić nic, byliśmy bezsilni! Gdy czytam, że często rodzina bywa pomocna (wywiady) w ustaleniu diagnozy, w naszej sytuacji to było niemożliwe, syn był w zamknięciu, miał gnić w zakładzie karnym! Wręcz przeciwnie, nikt z nami nie chciał rozmawiać, nikt nie przeprowadzał wywiadu rodzinnego, będąc w areszcie nikogo nie obchodziło czy syn bierze leki, czy nie!
Po trzech miesiącach sprawę umorzono. Jego koledzy wrócili do domów, na studia, mając w pamięci, to co się stało, traktując ten incydent, jako nauczkę na całe życie. Pamiętam dokładnie dzień, kiedy wypuszczono Filipa z aresztu. Stał i czekał na mnie zalękniony, przygaszony z małym węzełkiem osobistych rzeczy. Twarz jego nie wyrażała żadnych emocji. Wyrzucony za bramę, jak pies z budy! Wreszcie oddali mi syna, tylko w jakim stanie? Jak wiele złego może wydarzyć się w życiu człowieka przez trzy miesiące! Wiedziałam instynktownie, że tamten Filip pojechał na wakacje, by już nigdy z nich nie powrócić. Ten Filip, który czekał na mnie, to był ktoś nowy, ktoś kogo wcześniej nie znałam. Czy mogłam odwrócić się od niego? Czułam, że on z całego dotychczasowego życia, właśnie wtedy potrzebował mnie najbardziej. Wiedziałam też, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Wreszcie oddali mi Ciebie...