środa, 2 maja 2012

...niczym dziecko we mgle


Czym obecnie różnią się szpitale? W pierwszej chwili odpowiedź nasuwa się sama, że wszystkim i zarazem niczym, bo każdy oddział ma swoich pacjentów o określonych schorzeniach. Podobnie wyglądają sale chorych i dyżurki pielęgniarek. Z drugiej strony różnice dotyczą wszystkiego, począwszy od stanu technicznego obiektów szpitalnych na stopniach naukowych lekarzy, kończąc. Mogę śmiało powiedzieć, że na przestrzeni kilku lat odwiedzałam mojego syna w siedmiu szpitalach w różnych miastach Polski z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, włącznie. W tamtym czasie z żadnego z nich nie byłam zadowolona, mam na myśli opiekę medyczną. Wydawało mi się wówczas, że skoro Filip przebywał w szpitalu od paru do kilkunastu tygodni i nie było większej poprawy, winą za taki stan rzeczy obciążałam głównie lekarzy i psychologów. Jeszcze teraz mogłabym stworzyć na poczekaniu listę zarzutów i pretensji pod ich adresem. Z tym, że to byłaby tylko MOJA PRAWDA I MOJE ŻALE. To jest dokładnie tak, jak z opinią o konkretnym lekarzu, kiedy spotyka się jego dwóch pacjentów. Ten sam medyk będzie przez jednego pacjenta wynoszony na piedestał, bo postawił trafną diagnozę i dobrał właściwe leki, a drugi strąci go z niego, szukając pomocy u innego. Nie myśli do końca o tym, że może na dane schorzenie, akurat nie ma już czy jeszcze ratunku. Pacjent chodzi i szuka, niczym dziecko we mgle... Tak było ze mną, żaden bądź prawie żaden z lekarzy nie pasował mi, gdyż za mało czasu poświęcał Filipowi, ignorując przy okazji fakty, że niezbyt chętnie wchodził z nim w słowne relacje, przy tym wątpiłam w stan jego wiedzy medycznej.

Ciężko mi myśleć, w ogóle żyć, że mojego syna już nie ma, a we mnie coś zostało i dalej się tli, jak zarzewie ognia. Gdy spotykam matki, których dzieci chore są na schizofrenię i opowiadają, że lekarz zmienił leki na nowszej generacji albo, że eksperymentuje z jakimiś specyfikami lub została podjęta decyzja o zmianie samego lekarza, coś we mnie pęka i krzyczy! Dlaczego nie wykorzystałam podobnych możliwości, dlaczego nie dotarłam do takiego lekarza, o którym właśnie mówi znajoma, przecież wiedziałam o jego istnieniu, dlaczego nie prosiłam o zmianę lekarza, gdy mój syn przebywał w szpitalu, może inny, lepszy coś pomógłby?! Dlaczego byłam taka uległa i na wszystko zgadzałam się, dlaczego nie przeciwstawiałam się, tylko ufnie wierzyłam?! Może, gdybym dokładniej opisywała zachowanie i reakcje syna, lekarz zmieniłby leki na inne. Mam świadomość niekończących się pytań i stwierdzeń typu: dlaczego, a może gdyby, powinnam...itd. Prawdą jest, iż lekarze czasami, po macoszemu, traktują pacjentów i nie mnie teraz o tym rozprawiać! Za mało czasu im poświęcają, zbywają. Niestety, nie zawsze pacjent jest najważniejszy. W naszym odczuciu trafiamy na lepszych i gorszych lekarzy. Co powinnam była zrobić, jak się zachować w sytuacji, gdy Filip przebywał w akademii medycznej na oddziale psychiatrycznym i pani psycholog po kilku rozmowach z nim, zapytała mnie: dlaczego pani syn jest tak agresywny, dlaczego nie mogę nawiązać z nim kontaktu, dlaczego nie chce ze mną współpracować?! Po wyjściu z jej gabinetu byłam, jak osłupiała! Tego typu pytania zadawał nie kto inny, tylko psycholog akademicki, który powinien znać sposoby, jak dotrzeć do zakamarków chorej, ludzkiej duszy! Czyżby pani psycholog nie wiedziała, że w zaburzeniach psychicznych, schizofrenii może wystąpić agresja? Teraz nie dziwię się obcesowej odpowiedzi chirurga, który "zszywał" mojego syna po pierwszym epizodzie samookaleczenia się. Na moje pytanie: dlaczego do tego doszło, lekarz odpowiedział sarkastycznie, żebym zapytała o to syna, a nie jego.

Mój Boże, a może to ja teraz, jak i w przeszłości czepiam się? Jestem zbyt roszczeniowa? Może właśnie takie jest życie, a ja w swojej naiwności dążę do idealnego układu? Przecież nie ma ideałów, to tylko nasze wymysły i pragnienia, może powinnam ze stoickim spokojem przyjąć to, co przynosi mi życie. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób, maluję teraz swój obraz, jako nadgorliwej, nadopiekuńczej matki z całym negatywnym balastem dla tego typu określeń. Toksyczna matka rodzi toksyczne relacje z dzieckiem, tłamsi go i nie daje rozwinąć mu skrzydeł! Jeśli zacznę protestować, że tak nie było, narażę się jeszcze bardziej! Czasami, jak alkoholik, który będąc na łożu śmierci nie widzi swojego problemu alkoholowego i gorliwie dalej zaprzecza. Czy teraz próbuję tłumaczyć się przed Wami - sama nie wiem?! A może ten post o takiej treści w ogóle nie powinien był powstać, ponieważ wiem na pewno, że nie mogłam być obojętną i nie próbować ratować własnego syna, który zachorował i momentami był bezradny, jak dziecko. Oboje byliśmy, niczym dzieci błądzące we mgle, tyle tylko, że każde na swój sposób. Nie wiem tak naprawdę, jakie lekcje wyniosłam i ciągle wynoszę z mojego życia i czy w ogóle je wynoszę! Gdyby życie dopisało dalszy scenariusz z chorobą syna, podjęłabym walkę i szukała pomocy dla niego. Chyba nie pozbędę się takiego myślenia - mogłam zrobić więcej, lepiej, odważniej z większą determinacją i konsekwencją! I nie ważne, że ktoś z boku powie, przecież walczyłaś! Ja, zawsze będę uważała, że byłam... niczym dziecko we mgle.

                                                                                                                     

12 komentarzy:

  1. Claro, mam ten sam problem co Ty mimo, że moja sytuacje jest różna od Twojej. Mój syn żyje, ale pytania, które sobie stawiam nie różnią się od Twoich. 10-letnia nierówna walka z chorobą odcisnęła piętno na całej naszej rodzinie. Jesteśmy poobijani wszyscy, życie w cieniu choroby psychicznej to wegetacja z dnia na dzień i czekanie na to co wydarzy się za chwilę, wieczorem , jutro..... Czy jestem toksyczną matką, która oplotła pajęczyną swoje dzieci i stałam się przyczyną choroby jednego z nich? Czy na pewno zrobiłam wszystko aby mój syn funkcjonował w miarę "normalnie"? Czy postąpiłam słusznie kierując najwięcej zainteresowania na chorego syna? Czy pozostałe dzieci mogły poprzez to poczuć się mniej ważne dla mnie? Co było praprzyczyna choroby - czy na pewno nie moja nadopiekuńczość? I mimo, że w moim odczuciu dawałam swoim dzieciom dużo swobody to i tak P. psycholog twierdziła, że jest odwrotnie. Mój syn również przebywał w Klinice w Warszawie na pobycie dziennym. My jako rodzina otrzymaliśmy możliwość pracy z psychologiem klinicznym i co z tego wyszło ? Miałam wrażenie, że P. psycholog znęca się nad nami psychicznie obarczając całą winą za chorobę syna nas rodziców. Rozgrzebała nasz stan emocjonalny do granic wytrzymałości a potem, kiedy nadszedł czas zakończenia terapii okazało się, że P. psycholog poszła na zwolnienie lekarskie i nikt jej nie zastępował, nikt nie zechciał z nami porozmawiać mimo, że dojeżdżaliśmy na terapię ponad 200km. Efektem terapii jest zupełna utrata kontaktu z córką, która otrzymała potwierdzenie swojej tezy o tym, że jesteśmy złymi rodzicami,(to nasza wina, że syn jest chory) z którymi nie warto utrzymywać kontaktu. Jej kontakty z braćmi ograniczają się do rozmów telefonicznych raz na kilka miesięcy. Bardzo modne i często używane jest teraz pojęcie "toksyczni rodzice". Konia z rzędem temu, kto naprawdę wie co się pod tym pojęciem kryje. Jak postępować w stosunku do dzieci aby ich nie skrzywdzić? Jak pogodzić wszystkie płaszczyzny aby być dobrym rodzicem, pracownikiem, sąsiadem itp? Jak poprawnie wypełniać wszystkie role społeczne aby nam i z nami było wszystkim dobrze? A co do lekarzy to masz Claro rację. Rzadko znajdujemy lekarza, który zechce zając się pacjentem tak od serca, nie za kasę. Wiem o czym piszę bo podczas w 10-letniego okresu choroby mieliśmy kontakt z wieloma lekarzami. Szczególnym rodzajem lekarzy są lekarze orzecznicy, którym cały czas trzeba udowadniać, że nie jest się wielbłądem. 5 lat walczyliśmy w sądzie administracyjnym o przyznanie renty socjalnej. Pozdrawiam Cię Claro i przepraszam za zbyt obszerny wpis ale czasem nie daje rady i próbuje pozbyć się złych emocji.
    Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Mario, tak sobie myślę, że jeśli czujesz potrzebę, aby od czasu do czasu coś z siebie wyrzucić, to pisz śmiało, tym bardziej, że temat jest zbieżny. Twój syn, niestety też jest chory. Pamiętam, że kiedyś zapraszałam Cię do pisania komentarzy. Poruszyłaś kilka wątków i każdy z nich jest strasznie ważny i przykry zarazem. Może warto powalczyć o Twoją córkę, życie przed nią i Twoimi synami jest jeszcze bardzo długie, nie mogą żyć w jakichś zagmatwanych relacjach! Ręce mi opadły, gdy przeczytałam o bardzo mądrej pani psycholog! JAK MOŻNA DALEJ NISZCZYĆ RODZINĘ, TAK JAK ZROBIŁA TO PANI PSYCHOLOG?! ONA NIE MIAŁA PRAWA ROBIĆ WAM TAKIEGO PRANIA MÓZGU W IMIĘ POKAZANIA WASZYCH WIN LUB TWOJEJ WINY, JAKO MATKI!
      MEDYCYNA DO TEJ PORY NIE WIE, CO JEST PRZYCZYNĄ WYBUCHU SCHIZOFRENII. Wiem, że są i bardzo dobrzy psycholodzy i nie mam prawa wszystkich osądzać jednakowo, ale wykonanie złej pracy na emocjach może rzutować na resztę życia. Mario, przykro mi o tym pisać, ale ja nie mam dobrych wspomnień z Instytutu z Warszawy. Może teraz użalam się nad sobą, ale gdy przyjechałam do szpitala odebrać rzeczy mojego syna i dowiedzieć się, co się stało NIKT NIE UDZIELIŁ MI POMOCY, ŻADNA PANI PSYCHOLOG, ANI ŻADEN LEKARZ NIE WYSZEDŁ DO MNIE, BO MIELI NARADĘ PRZED CZY PO OBCHODZIE! MÓJ SYN STRACIŁ ŻYCIE NA ICH ODDZIALE, A ONI NIE UDZIELI MI ŻADNEGO WSPARCIA. Jak słyszę przy okazji jakiejś tragedii, że poszkodowanym została udzielona pomoc psychologa, KAMIENIEJĘ WÓWCZAS Z NIEMOCY! A CZY KTOŚ POFATYGOWAŁ SIĘ DO MNIE TYCH PARĘ KROKÓW?
      Mario, jesteś mi bardzo bliska.

      Usuń
    2. Claro a ja mam wrazenie ze ci wszyscy psycholodzy i lekarze psychiatrzy tez krążą po omacku.Choroby psychiczne to najciezszy rodzaj chorob do zdiagnozowania...Tu nie mozna niczego zoabczyc ,nie mozna zrobic badan ktoe wskaza ze cos jest nie tak...mozena tylko uwierzyc ze dana osoba jest chora lub nie i tu chyba problem ze oni nie do konca wierza ze to jest choroba...Wydaje im sie ze wystarczy odpowiednie wychowanie ,inny sposob reagowania badz inne podejscie do sprawy i wszystko sie rozwiaze...A tak nie jest ja mam wrazenie ze tu nic zrobic nie mozna ,nie ma znaczenia jakimi jestesmy rodzicami ,tak jak nie ma to znaczenia przy innych chorobach..I dopoki tego nie zrozumieja tez beda krązyc po omacku ...Nie mam w rodzinie nikogo chorego ,ale moja najblizsza przyjaciolka zmaga sie z choroba psychiczna i wiem jak jej ciezko ,nawet jej maz uwaza ze wymyslaq sobie problemy ,tylko ja wiem jak ciezko jej jest zyc i jak normalne codzienne zycie sprawia jej trudnosc..Pozdrawiam Magda

      Usuń
    3. Ja także zauważyłam, że większość psychologów nie widzi choroby, a winą za objawy obarcza otoczenie chorego, w przypadku dziecka -najczęściej matkę. Szuka przyczyn we wzajemnych relacjach, które na pewno mają wpływ na stan chorego,ale tam gdzie jest choroba, nie tylko psychiczna, te relacje mają prawo być dalekie od ideału. Mój syn ma zdiagnozowany zespół neurologiczny, w związku z którym poszukiwałam pomocy u psychologów "z urzędu" - zespół poradni psychologiczno-pedagogicznych. Chodziło bowiem o ułatwienie dziecku "z problemem" funkcjonowania w szkole. Syn uczy się raczej dobrze, nie sprawia też trudności nauczycielom. Ma jednak problem z funkcjonowaniem w grupie i niektórymi formami sprawdzania wiadomości. Przyjmuje też leki.Literatura zagraniczna podaje sposób postępowania z uczniami z chorobą mojego syna. Pokazałam paniom te zalecenia. Niestety, odniosłam wrażenie, że w poradni nie słuchano mnie, a badanie dziecka wykonano rutynowo. Nie dostałam żadnych zaleceń do szkoły, a jedynie opinię, z której tak na prawdę nic nie wynikało. W szkole pani pedagog uważa mnie za nadopiekuńczą matkę,która w dodatku faszeruje dziecko lekami. Rozmawiałam z rodzicami chłopca chorego na zespół Aspergera, takze szukajacymi pomocy w tej poradni. W jego przypadku badanie wyglądało dokładnie tak samo, a wiedza fachowych w końcu pracowników na temat tego dość powszechnie znanego dziś zaburzenia - żadna. Na szczescie mam kontakt z psychologiem prywatnie i moge w razie potrzeby liczyc na jego pomoc. Niestety, dla szkoly najwazniejsza jest opinia z poradni. Pozdrawiam. Anna

      Usuń
    4. Anno, Tobie też serdecznie dziękuję za komentarz. Z jednej strony nie chcę, aby posadzono nas o zawarcie paktu przeciwko złym psychologom, a z drugiej strony dlaczego nie możemy śmiało wypowiadać się przeciwko błędom, którzy oni, jako fachowcy popełniają?! Próbuję wniknąć w Twoje emocje w związku z doświadczeniami o których napisałaś. Ja miałam od początku tzw."spychologię stosowaną" jeszcze przed laty, gdy Filip jako siedmiolatek miał tiki i musiał przyjmować leki m.in. Haloperodol. Po spotkaniu z psychologiem był bardzo zamknięty w sobie, właściwie zero kontaktu. W związku z tym skoro nie mamy pomocy z urzędu, służby zdrowia, a wszystko pięknie wygląda tylko na plakatach, czy mamy zostawić swoje dziecko same? Dlaczego tak łatwo wrzuca się nas matki do szuflady pt."NADOPIEKUŃCZOŚĆ". Anno, współczuję Ci tej walki z wiatrakami. Wiem też, że są wśród nas i ci świetni fachowcy. Tylko dlaczego tak ciężko na nich trafić? Siły do walki życzę.

      Usuń
  2. Do Magdy, przepraszam, że nie odpisuję bezpośrednio pod Twoim wpisem, ale mam jakieś trudności techniczne :( Masz rację, że w grupie chorób psychicznych niewiele da się zrobić w sensie przeprowadzenia badań, tak jak czyni się to w przypadku innych chorób. Lekarzom psychiatrom i psychologom pozostaje, jak to świetnie ujęłaś głównie wiara, że to co chory mówi jest prawdą. Widocznie mój syn będąc w areszcie trafił na kilku psychiatrów niedowiarków, którzy twierdzili, że symuluje, chcąc jak najszybciej wyjść na wolność i uniknąć kary! Wiem, że często zdarza się to w zakładach karnych. Najłatwiej jest tak, jak napisałaś rzucić kamieniem w rodzinę, a jeszcze lepiej w matkę! Przecież ktoś musi być winny!
    Przykre, że czasami najbliżsi nie rozumieją problemu, to ich nie tłumaczy w dzisiejszych czasach! Skoro nie znają choroby, to niech wreszcie ją poznają, mają praktycznie dostęp do literatury! Wtedy spokojniej będzie żyło się obu stronom. Dziękuję Magdo za Twój komentarz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny... Kobiety.. Matki...
    Trafiłem na ten blog zupełnie przypadkowo.

    Mam również chorą córkę. Jej schorzenie jest zupełnie inne. Od lat walczymy z chorobą, której chyba nie ma sensu wymieniać z nazwy. Poszkodowana jest cała rodzina. Wszyscy oberwaliśmy po psychice przez te kilka lat (jak to określiła Klara) błądzenia we mgle ... przez kilka lat szukania rozwiązań... szperania w Internecie.. szukania jakiejkolwiek pomocy...

    Nam się udało. Co prawda choroba nie ustąpiła, ale poprawa jest znaczna. Jak opiszę nasze ostatnie cztery lata? Walka! Walka i jeszcze raz Walka! I najgorsze, że jest to walka o dobrego lekarza.. dobrego fachowca, który zajmie się pacjentem całym sobą... który zechce zrozumieć problem.. który zechce poświęcić czas.. zastanowi się jak pomóc.. weźmie pod uwagę różne rozwiązania.

    I tak jest z każdą chorobą cięższą niż standardowe "przeziębienie"!

    Tak, drogie mamy! Jeśli jeszcze to możliwe - walczcie.. szukajcie.. Próbujcie.. Być może się uda... Może traficie na kogoś, kto będzie mógł pomóc.

    A jeśli się to nie uda..... ?

    Przestańcie się obwiniać! Problem nie leży w Was! Robiłyście tyle ile możliwe. Oczywiście każdy z nas mógł popełnić błędy... każde z nas w jakiś sposób mogło przyczynić do tego, że coś poszło nie tak.. Ale to nie my DO CHOLERY JESTEŚMY ODPOWIEDZIALNI ZA CHOROBY!

    To system, drogie mamy....
    Człowiek chełpi się swoją cywilizacją..? Ha!!

    Prawda jest taka, że system, którym zarządza człowiek jest kompletnie bezradny. Którejkolwiek dziedziny się nie dotknąć okazuje się, że wszystko leży! Gospodarka? Wymiar sprawiedliwości? I w końcu medycyna! Oklepane schematy, zero wyobraźni! Zero prób sięgnięcia poza to co określone procedurami!

    Nie wiem czy mój wpis pomoże komukolwiek. Chciałbym Was nieco odciążyć z poczucia winy bo jestem w pełni przekonany tego, o czym piszę...

    Wszyscy chcielibyśmy żyć w innych warunkach. Wszyscy chcielibyśmy mieć od ręki pomysł na rozwiązanie naszych problemów... Jest na to nadzieja.. tego również jestem pewien.. ale jeszcze nie teraz..

    Pozdrawiam Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że odpowiedziałeś na mój wpis, tym bardziej, że piszesz o kłopotach i walce dotyczącej innej choroby i skutkach, jakie wywiera ona na Twoją rodzinę. Bardzo Ci współczuję z powodu choroby dziecka, bo inaczej patrzymy na cierpienie naszego dziecka, aniżeli osoby dorosłej. Poniekąd Twój wpis przynosi rozgrzeszenie, co do działań rodziców czy opiekunów, chociaż zawsze pozostanie w nas margines niepewności, że do końca nie wykorzystaliśmy jakiejś szansy. Wiem, że na pewne sytuacje nie zawsze mamy wpływ, ale to jest od nas silniejsze.
      Przy okazji w błyskawicznym skrócie pokazujesz, jak inne dziedziny naszego życia, jako społeczeństwa kuleją i czego wymagać od służby zdrowia?! Jeszcze raz dzięki Ci za te cenne uwagi i dla Ciebie też dużo siły i nadziei.

      Usuń
    2. Droga Claro!
      Jak bardzo sie ciesze,ze weszlam dzis na Twoj blog nie masz pojecia!
      Czerpie z niego jak ze zrodelka.
      Ja rowniez zyje z chorym na schizofrenie .Jest nim moj maz!Diagnoze dostalam od losu dokladnie w dziesiata rocznice slubu.25.06. bedzie 19-sta rocznica zycia z choroba.A jak wyglada zycie z ta choroba,Ty wiesz najlepiej.Coraz czesciej brakuje mi sil i cierpliwosci , a tylko o to prosze Boga.Kocham mojego meza ,kochaja go nasze corki,ale ta jego choroba tak daje nam popalic,ze zyc mi sie nie chce,bo nie mam sil zyc.Zdajac sobie sprawe z tego ze maz potrzebuje mnie do zycia jak tlenu,ze dzieci(dorosle corki,obie mezatki)cierpia patrzac na moje zycie,powinnam byc silna,coraz czesciej lapie sie na tym,ze jestem beznadziejna.Po kazdym upadku,coraz trudniej mi sie podniesc.Claro tak mi ciezko,a nikt tak do konca mnie nie rozumie.Prosze Cie tylko o jedno,nie obwiniaj sie za odejscie syna,za to ze nie zrobilas tego czy tamtego.Jestem przekonana ze tak Ty jak i ja robimy wszystko aby naszym chorym,zylo sie lepiej.Nie da sie w paru slowach ujac 19-stu lat dlatego tak bardzo chcialabym spotkac sie z Toba w cztery oczy,wysluchac Twoich madrych rad imiec przy sobie kogos ,kto wie o czym ze mna rozmawia.Tak bardzo mi tego brakuje!Serdecznie Cie pozdrawiam.

      Usuń
    3. Witam serdecznie, cieszę się, że znalazłaś czas i chęci, aby opisać swoją sytuację - życie z osobą chorą na schizofrenię. Jeśli będziesz potrzebowała wygadania się na "wirtualnym papierze", to proszę pisz tutaj. Ja bardzo chętnie skontaktuję się z Tobą telefonicznie, ale dopiero pod koniec sierpnia, ponieważ obecnie jestem zagranicą. Może faktycznie coś z tych moich wypocin, będzie dla Ciebie ważne i pomocne.
      JAKIE TO SZCZĘŚCIE, ŻE TWÓJ MĄŻ MA CIEBIE.

      Usuń
    4. Claro!Serdecznie dziekuje Ci za nadzieje i dobre slowo jakie mi napisalas.
      Dzis nie jestem w stanie rozpisywac sie,poniewaz lzy zalewaja mi twarz.
      Jestem obecnie w fazie walki z mezem o to,by poszedl na dzienny oddzial.Jest nie do wytrzymania.A z tamtad wraca zawsze czujacy sie duzo lepiej o czym sam glosno mowi.Cytuje"jak dobrze ze poszedlem na oddzial,czuje sie taki wolny,na luzie,a taki bylem nakrecony ,nie?"I to jest ten moment,dla ktorego warto zyc,ktory uwalnia mnie z poczucia winy,ze sie go pozbylam,zeby miec spokoj,jak to on twierdzi w trakcie walki o pojscie na oddzial.Claro wybacz nie moge juz pisac,bo z zalu peknie mi serce.Serdecznie Cie pozdrawiam i raz jeszcze DZIEKUJE ZE JESTES!

      Usuń
    5. Wiesz sama, przykra "praktyka" to potwierdza, że są momenty lepsze i gorsze w życiu chorego. Akurat teraz dla Ciebie i Twojego męża jest ten gorszy czas. Mój syn tez nie chciał wielokrotnie chodzić do szpitala, a jeśli poszedł, to na drugi dzień próbował wypisywać się na własna rękę. Dopiero po jakimś czasie było łatwiej. Próbuj, ale czasami odpuszczaj, bo spowodujesz, że Twój Mąż będzie zbyt nakręcony, nerwowy i zamknie się w swoim świecie.
      Dziękuję Ci za to ostatnie zdanie :)

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...