piątek, 13 kwietnia 2012

Dobra i zła normalność



Próbuję sobie przypomnieć, jak wyglądało życie mojego syna po zakończeniu tego koszmaru z aresztem i sądem. Jego koledzy wrócili do normalności, czego niestety, nie mogę powiedzieć o Filipie. On ani wtedy, ani później nie wrócił już do swojej normalności. Mam na myśli studia (powrócił na uczelnię na krótko), kontakty z kolegami, bliską znajomość z dziewczyną. To była ta "dobra normalność", bo była i ta zła, wcześniejsza, kiedy nie zawsze mogłam złapać z nim kontakt, gdy wchodziły w grę narkotyki, nieważne, że lekkie. Narkotyk, zawsze pozostanie narkotykiem ze swoim niszczącym działaniem na psychikę i ciało! Ten pierwszy epizod, wybuch choroby, który być może nastąpił w wyniku zbyt silnego stresu, wstrząsu emocjonalnego, spowodował, że nie mogłam pozostać bierna. Widziałam, że stało się z nim coś złego, że weszła do naszego domu choroba i z dnia na dzień coraz bardziej się w nim panoszyła. Wszytko dla mnie było nowe, straszne i nieznane. Nigdy wcześniej nie wiedziałam o istnieniu takich zachowań, bo nie miałam kontaktu z osobami zaburzonymi psychicznie. Moja wiedza na ten temat była znikoma, właściwie na poziomie zerowym. Zaczęłam więc czytać wszystko, co wpadło mi w ręce. Szukałam pomocy dla niego i dla siebie.

Mój syn wrócił do domu, a ja nie mogłam go poznać. Dla mnie emocjonalnie był kimś obcym. To nie był ten sam Filip, który wyjechał z kolegami na wakacyjny weekend. W tamtym momencie nie było ważne, że wcześniej stwarzał problemy. Liczyło się tu i teraz. Już nie dojdę, ile w jego zachowaniu było skutków działania narkotyków, agresji, a ile zmian, które zachodziły pod wpływem rozwijającej się choroby. Mojego syna emocjonalnie i uczuciowo nosiło! Był tak naładowany złymi emocjami, agresją słowną, że my wszyscy, tzn. Pola, dziadkowie oraz ja nie mogliśmy sobie z nim poradzić. Chodził od pokoju do pokoju, mrucząc coś złowrogiego pod nosem. Nawet pies go drażnił. Gdyby mógł dla rozładowania emocji waliłby pięściami w ścianę. Nie potrafił siedzieć, stać czy leżeć, musiał ciągle chodzić, w tę i z powrotem i tak przez cały dzień. Ten widok był dla nas strasznie ciężki. Gdy wspomniałam o pójściu do lekarza - krzyczał, wrzeszczał, że on nie jest chory, że wmawiam mu jakaś chorobę. Płakał, że jestem okrutna i dlaczego mu to robię?! On płakał w jednym pokoju, a ja w drugim. Nie mógł spać w nocy, wiec dla zabicia czasu wypalał paczkę papierosów. Wszystko go drażniło, nie mógł słuchać muzyki, oglądać telewizji, o czytaniu książki, nawet nie wspomnę.

Kiedy któregoś razu zaczęło się robić pięknie nad morzem, wzięliśmy psa i we trójkę pojechaliśmy na plażę. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej cieszył się, jak zawsze z takiego wypadu, ale gdy tam dotarliśmy, on chciał już wracać. To nie był przyjemny spacer brzegiem morza, tylko gonitwa w jedną i drugą stronę, aby jak najszybciej znaleźć się w samochodzie i wyjechać stamtąd, jak najdalej. Pierwsi śmiałkowie zażywali wodnych kąpieli i wygrzewali się na plaży. Świeciło piękne słońce, ale nie dla nas! Później, po pierwszym pobycie w szpitalu, gdy leki zaczęły już działać i ponawialiśmy próbę wyjazdu, było już lepiej, spokojniej. Spacer był dla nas w miarę przyjemny. Wtedy Filip potrafił przepytywać Polę z materiału z geografii, który miała zdawać na maturze. Przekomarzali się, kto jest lepszy, a nawet pies radośnie biegał po plaży. Niby na pozór szczęśliwa rodzinka. Łapałam te spokojne chwile, gdy był wyciszony, bo ciągłe życie na najwyższych obrotach powodowało, że wszyscy spalaliśmy się w tym nadmiarze złej energii. Być może ktoś będący w temacie, powie złośliwie: był wyciszony za pomocą prochów, nazwij to po imieniu, mamusiu, otumaniałaś synka za pomocą leków! Tak to wszystko prawda! Ale jak inaczej mogłam mu pomóc? Tylko dzięki lekom, które przyjmował. Miałam pozwolić, aby choroba rozwijała się w nim i dewastowała go psychofizycznie? I tak robiła spustoszenie!

Specjalnie zatrzymałam się na tym krótkim epizodzie, żeby pokazać, iż na początku osoba chora, nie ma poczucia i świadomości choroby, bądź nie zawsze ją ma. Filip, kompletnie nie wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego. Nie umiał poradzić sobie ze swoją agresją. Czasami mówił do mnie, żebym nie gniewała się na niego, kiedy jest wściekły, zły i nie potrafi tego określić, a przede wszystkim zapanować nad sobą. Sam czuł inność tej sytuacji i swoich zachowań, ale to było ponad jego możliwości, strasznie to go męczyło. Walczył sam ze sobą, a kiedy nie miał sił na dalsze szarpanie się, przystawał na pójście do szpitala. Zastanawiam się, jaki tytuł nadać dla tego wpisu. Przychodzi mi na myśl jedno: dobra i zła normalność. Co to dla mnie oznaczało? Tamta dobra normalność odeszła bezpowrotnie, nastała zła normalność, z którą trzeba było żyć, wyrywać dla siebie okruchy spokoju. Słowo, AKCEPTACJA dla tej złej normalności, jeszcze wtedy w moim słowniku nie istniało.

                                                                                                                     

6 komentarzy:

  1. Boli nawet samo czytanie, nie umiem sobie wyobrazić jak się musiałaś czuć...

    Piszesz, że na początku chora osoba nie zdaje sobie sprawy z tego że jest chora. Nie umiałabym powiedzieć mojemu bliskiemu, że uważam, że jest chory... to mnie boli i szarpie, ale jeszcze gorzej bym się poczuła. Nie miałabym odwagi.

    Pozdrawiam ciepło,

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Margerytko, ja nie miałam wyboru. Musiałam walczyć o zdrowie mojego syna. Wszystko było złe i koszmarne. Podejrzewałam, że może być to schizofrenia (ja obserwowałam mojego syna 24/7), a lekarze niekoniecznie. Oni w ogóle są bardzo ostrożni w diagnozowaniu. Za pierwszym pobytem Filipa w szpitalu nie była postawiona diagnoza - schizofrenia, dopiero w akademii medycznej. Nie mogłam stać z boku i tylko się przyglądać. Pozdrawiam Ciebie, Margerytko.

      Usuń
  2. I właśnie ta inność jest normalna w przypadku choroby psychicznej ale zanim się o tym przekona chory i jego najbliższe otoczenie trwa niesamowita bezradność granicząca z obłędem. I już nigdy potem nie wiemy tak naprawdę co jest normalne a co nienormalne. Pozdrawiam Maria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Mario, masz rację, ta nienormalność staje się dla najbliższych normalna. Walczymy do upadłego, a kiedy opadają nam skrzydła, AKCEPTUJEMY. Wiem, że czujesz to, co piszę.

      Usuń
  3. Wiesz Claro, też mam syna, który ma schizofrenię. Już leczy się od 7 lat. Dostał jej po narkotykach. I w jego przypadku nie jest lepiej , w zeszłym roku doszła do tego depresja maniakalna. Te 7 lat to są szpitale, osrodki odwykowe i krótkie pobyty w domu. Kocham go bardzo ale często nie potrafię z nim postępować. Obcowanie z Tą chorobą , masz rację, wpływa na całą naszą rodzinę. Corka ma do niego żal, że przez własną głupotę zniszczył sobie życie, mąż uciekł do prscy za granice. Zostałam sama i czasami nie mam już siły. Akceptuję jego inność ale jestem zmęczona. Pozdrawiam Barbara

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Basiu, chyba rozumiem Twoje uczucia: żal, osamotnienie i pustkę wokół siebie, bo z tego co piszesz nie bardzo masz wsparcie w rodzinie. Jeśli mogę tylko delikatnie Cię wesprzeć, to proszę zwróć uwagę na to, iż gdyby Twój Syn mógł cofnąć czas i być może miał świadomość choroby, tego co się z nim dzieje, z pewnością nigdy nie sięgnąłby po narkotyki! Ale to już się stało! Wiem, że zniszczył życie sobie i całej rodzinie. Kiedy mnie było ciężko, próbowałam wyobrazić sobie, co dzieje się z emocjami, uczuciami w głowie mojego syna i mimo, że byłam na niego momentami zła, wściekła i bezsilna, to na zawsze pozostał moim dzieckiem, które gdzieś kiedyś zboczyło z prostej drogi i na którą nie mógł już powrócić. ON TERAZ TEŻ CIERPI I MA TYLKO CIEBIE. Siły i miłości Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...