sobota, 8 czerwca 2013

Trędowaty


Czy pamiętacie o kim w przeszłości mówiło się, że był trędowaty? Czy tylko o kimś, kto zapadł na trąd? Nie, nie tylko! Określenie człowieka jako trędowatego ma do dziś także znaczenie metaforyczne. Bywa oznaką samotności, cierpienia, ale także wykluczenia ze społeczności. Bywa, że taki ktoś czuje się gorszy od innych, wyobcowany. Drugi metaforyczny trąd jest chorobą, z której człowiek ani się nie leczy, ani na nią nie umiera. W dalekiej przeszłości trąd traktowany był również jako „choroba mistyczna”. Chory miał świadomość, że jego stan wciąż się pogarszał i nie miał nadziei na wyzdrowienie ani na powrót do społeczeństwa. W tej sytuacji jedyną nadzieją była śmierć, a rozpacz była tylko brakiem tej nadziei. Pamiętacie może film "Trędowata" z Elżbietą Starostecką w roli głównej - tam była podobna sytuacja. Oto pojawiła się piękna, młoda, ale uboga guwernantka Stefcia Rudecka. Kiedy zakochała się z wzajemnością, została odizolowana przez część rodziny i znajomych bogatego narzeczonego, Waldemara. Nie została zaakceptowana przez środowisko narzeczonego z powodu niższej pozycji społecznej i braku majątku. Czuła się gorsza od innych, osaczona przez otoczenie, niczym trędowata.

Dlaczego w ogóle o tym wspominam, czy to porównanie ma jakiś związek z moim synem? Jestem przekonana, że ma i to ogromny! Do tej pory nigdy nie myślałam w ten sposób o Filipie aż do teraz, do czasu pisania tego posta. Nawet nie przyszło mi do głowy określenie - TRĘDOWATY, SKAŻONY, ODRZUCONY, SAMOTNY! Nie sądziłam, że to słowo wyda mi się tak adekwatne do sytuacji, które były jego udziałem. A jednak! Dziś z perspektywy czasu, uważam, że MÓJ SYN, BĘDĄC CHORY NA SCHIZOFRENIĘ, CZUŁ SIĘ JAK TRĘDOWATY! Z pewnością on nie myślał o sobie takimi kategoriami! Dlaczego więc ja, myślę o nim w ten sposób?! Sądzę, że on już w trakcie choroby czuł tę swoją inność, wyobcowanie, wykluczenie ze środowiska. Kiedy zachorował przestał nagle do tego towarzystwa pasować. Nie chcę teraz wystawiać synowi laurki z dedykacją o jego wspaniałości, bo nie byłoby to prawdą! Oczywiście bywało różnie, ale faktem jest, że Filip sprzed choroby i on w trakcie choroby, to dwie odmienne osobowości. Ten dorastający, czy może dorosły już chłopak z pierwszej części swojego życia, miał bardzo dużo znajomych, kilkoro zaufanych przyjaciół, dbał o swój wygląd i kochał odwzajemnioną miłością swoją dziewczynę. Jednak schizofrenia zabrała mu wszystko, włącznie z tym, że zabrała mu życie! Kiedyś upodobniłam tę chorobę do bluszczu, który wzrastając, owija się wokół swojej podpory silnie rozgałęziając się, aby w końcu pokryć ją w całości. W tradycjach wielu narodów, roślina ta od dawna obecna jest jako symbol wierności i trwałości życia. Ja odbieram ją po swojemu, gdy raz się przyczepi, pozostaje wierna do końca życia osobnika, którego oplotła.

W czasie choroby z dawnego Filipa, z cech, które przytoczyłam wcześniej pozostało niewiele - zmienił się psychofizycznie. Jeśli kiedyś, sprzed choroby, zależało mu na wyglądzie, tak w jej trakcie, nie przywiązywał do tego uwagi, albo inaczej, miewał jedynie momenty, iż chciało mu się dobrze wyglądać. Kiedyś wysportowany i dbający o kondycję, później otyły i napuchnięty z powodu skutków ubocznych przyjmowanych leków. W przeszłości otoczony gromadą znajomych, chwilę później przez nich zapomniany. Przyjaciele ci najwytrwalsi, przegrywali z tym bluszczem, który już go oplótł. Sporadyczne próby wyciągania Filipa na imprezę kończyły się fiaskiem. Wcześniej kochająca dziewczyna przy jego boku, nie wytrzymała presji choroby i odeszła. Bo jak długo można być posądzaną o udział w spisku przeciwko własnemu chłopakowi?! Jak długo można znosić obelgi od człowieka, który wprawdzie szczerze kocha, ale jest chory?! Co zwyciężyło u niej - miłość czy rozsądek? Rozsądek! Czy jako matka, mam do niej żal? Nie! To jej życie i jej decyzje.

Dopiero teraz dociera do mnie, że mój syn mógł czuć się jak trędowaty. Widziałam jego samotność i cierpienie. Patrzyłam, próbowałam pomóc, ale bezskutecznie. Mam przed oczami Filipa, który godzinami wysiadywał na różnego rodzaju czatach, forach, portalach randkowych w nadziei, że może pozna jakąś dziewczynę. Z jednej strony była radość, szykowanie się na spotkanie, gdy do takiego w ogóle dochodziło, a za chwilę rozczarowanie i smutek. Znajomość z zasady kończyła się po pierwszym spotkaniu. Choroba brała go w swoje sidła, tak jakby wołając do niego pełna zawiści: Nie pozwolę ci nikogo poznać, rozumiesz! Jesteś i będziesz tylko mój! To ja, mam ciebie na wyłączność, pamiętaj o tym! Filip wspominał, że albo on pierwszy nie wiedział o czym rozmawiać i strasznie się męczył, albo dziewczyna kończyła spotkanie, widząc, że coś jest nie tak. Przecież wcześniej było nie do pomyślenia, żeby brakowało mu tematów do rozmowy. Zawsze miał sporo koleżanek, już w przedszkolu pisał i dostawał pierwsze listy miłosne, które do dziś przechowuję na pamiątkę. Widzę to jego smutne spojrzenie, że znowu "lipa", jak mawiał. Czasami dzwonił do swojej byłej dziewczyny, która wyprowadziła się do miasta odległego o 600 kilometrów. Prowadzili wielogodzinne rozmowy, po których może i czuł się wyciszony, ale i bardziej samotny. Tak bardzo chciał kogoś poznać, zapełnić pustkę. Chciał kochać i być kochany. Marzył o założeniu rodziny, o dzieciach - ŻEBRAŁ O MIŁOŚĆ.

Powoli, krok po kroku, to wykluczanie ze społeczności biegło równocześnie dwoma torami. Z jednej strony on sam zamykał się na tę społeczność, było w niej za dużo szumu, zgiełku, czyli zwykłego życia, a z drugiej to ludzie zamykali się na niego. Hey you, jesteś jakiś inny niż dawniej! Co się z tobą dzieje, jak "skumasz" nasze życie, to zadzwoń, OK! My, nie mamy czasu na takich odmieńców jak ty, czaisz! Takie teksty słyszał bardzo często. Pamiętam, jak czytał różne psychologiczne książki m.in."Potęgę Podświadomości", którą cytował prawie z pamięci. Miała mu pomóc wyleczyć się za pomocą autosugestii! Czuł się gorszy od swoich znajomych. Kiedyś "dusza towarzystwa", później potrafił już tylko siedzieć i milczeć, by zmęczony wracać do domu w którym czuł się najbezpieczniej. Miał świadomość, że jego stan, mimo leczenia nie poprawia się, ale miał ciągle nadzieję, że ta poprawa nastąpi - walczył do końca!

Jak sięgam pamięcią, jego koledzy chorzy na schizofrenię, niestety, nie mają dziewczyn. Wiem, jak bardzo chcieliby z kimś być - nie raz słyszałam ich rozmowy, gdy głośno marzyli. Czasami mijam ich na ulicy, idących samotnie, takich współczesnych trędowatych...
                                                                                                                 

6 komentarzy:

  1. Claro, juz od kilku dni przymierzam sie zeby napisac, bo i to pisanie, myslenie, przypominanie tak bardzo boli.
    Jezyk polski to moj pierwszy jezyk, ktory czuje, angielskiego nie czuje, wiec zadne slowa mnie nie dzialaja tak na mnie jak slowa polskie, niektorych po prostu nie cierpie jak tredowaty albo kaleki, ja jestem fizycznie niepelnosprawna.
    Tredowaci byli zamykani daleko od innych, nie wiem czy ta choroba jeszcze istnieje; nie wiem tez czy napisac dawno temu, czy jakis czas temu i psychicznie chorzy byli w zamknietych szpitalach, ktore byly na uosobnieniu.
    Tutaj robi sie wszystko zeby psychicznie chorzy byli jak najmniej w szpitalach, niektorzy z nich mieszkaja przy rodzinie, inni samodzielnie, panstwo pomaga z mieszkaniami, jest tez duzo domow, gdzie mieszkaja po kilku, siedem czy osiem osob, niektore domy sa z pracownikami niektore nie, najlepsze jest to ze te domy sa w roznych dzielnicach, czesto w bardzo bogatych i jak taki sasiad milioner nie jest zadowolony z tego sasiedztwa to jego problem. Duzo sie mowi o chorobach psychicznych i wiekszosc ludzi ma wlasciwa postawe, poza tym jak nie w rodzinie bliskiej czy dalekiej jest chory na schizofrenie, to jest u przyjaciol znajomych czy u sasiadow.
    Wiadomo ze okrutna choroba malo ze daje im ogrom cierpienia kazdego dnia, to jeszcze zabiera im niemal wszystko to co niechorzy maja za kiwniecie palca i nawet nie pomysla ze to jest cos co warto docenic. Tak jak moj Syn mowil 'Mamo jak chce tylko troche, obudzic sie rano, nie meczyc sie z obsesjami, pojsc do pracy, wrocic do domu...', moj Syn marzyl o wlasnej rodzinie, zona, dzieci, marzyl ze bedzie uczyl syna grac w golfa...ale paskudna schizofrenia i to zabrala, w koncu nie bylo kiedy marzyc, nie bylo sily na to, bo caly czas byly okrutne obsesje-przymusy, ktore tak przerazaly ze byl dodatkowy lek, ktory zupelnie nokaltowal.Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce, jeśli zapada na schizofrenię człowiek młody, a najczęściej tak się dzieje (choroba dotyka ludzi młodych), otrzymuje rentę z tytułu częściowej niezdolności do pracy. Renta ta jest najniższą krajową, bo skąd tak młody człowiek mógł wypracować swoje lata pracy?! Obecnie jest to jakieś 640zł - zostaje najczęściej przy rodzinie, bo za takie pieniądze, chcąc wykupić leki naprawdę ciężko jest przeżyć! Musi stawiać się co jakiś czas na Komisję Lekarską do ZUSu, bo renta przyznawana jest na początku od 6 m-cy na max. najdłuższy okres czasu 5 lat, ale młodzi ludzie nie dostają na tak długi okres. Warunkiem otrzymania renty na dłużej jest dokumentacja medyczna z której wynika, że chory przebywał w szpitalu! Jeśli nie ma pobytu w szpitalu, to znaczy, że jeszcze nie jest z nim tak źle!

      Kiedy parę lat temu składałam za syna papiery do Wydziału Komunalnego o przydział jakiegoś pokoju do remontu, aby syn mieszkał sam i był bardziej aktywny, odpowiedziano mi, że nie ma żadnych szans na najbliższe lata! Wszystko się zgadza, minęło parę lat od śmierci syna, a informacji w tej sprawie nie ma do tej pory. Będę musiała "wypisać" syna z kolejki, aby zwolnić jedno miejsce w kolejce dla oczekujących.

      W mieście w którym mieszkam znajduje się tylko jeden ośrodek dziennego pobytu (około 30 miejsc), a oddział psychiatryczny w jednym ze szpitali został zamknięty. Drugi szpital z takim oddziałem pęka w szwach i na miejsce czeka się min. 1.5 m-ca!

      To tak w wielkim skrócie nasze polskie podwórko :(

      Dziękuję, że napisałaś o sytuacji w miejscu w którym mieszkasz, przynajmniej widzimy różnice.

      Usuń
  2. http://chooselife.pl/ claro zapraszam na mojego bloga, tam opislam przypadek brata mojego meza chorego na schizofrenie. Dzisiaj zdrowy czlowiek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanno, dzięki za zaproszenie z ciekawością zajrzę i przeczytam.

      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Claro, od tygodnia zaglądam na bloga, czytam, próbuję cos ndpisać i wychodzę.
    Po prostu mnie paraliżuje, gdy czytam chory na schizofrenię- trędowaty, samotny. A jak Ty się wtedy czułaś, czy też odżucona?
    Od grudnia czytam Twoje posty. Uważam że blog jest świetny, tylko czy Ty zasługujesz na takie ciągłe rozdrapywanie rany, wspomnienia...
    Śmierć dziecka, zwłaszcza po tak ciężkiej chorobie jest na pewno bardzo trudnym i bolesnym doświadczeniem .
    Czy nie myślałaś żeby wziąć udział w nabożeństwie o Uzdrowienie i Uwolnienie, żeby się tak oczyścić z bólu, cierpienia, smutku, my z mężem chodzimy na takie msze , zawsze w pierwszą sobotę miesiąca , już od stycznia i jest nam naprawdę lepiej, a od marca to nawet z synem.
    Nie da się porównać mojej i Twojej sytuacji, mój syn żyje i nie wiem jak to się stało ale schizofrenia odeszła i mam nadzieję że już nigdy nie wróci , bo nie wiem jak ja to zniosę.
    Ja też czuję się czasami jak trędowata .Nasi najbliźsi "przyjaciele" od kąd nasz syn zachorował nie mają dla nas czasu. Wczoraj to się aż wkurzyłam. Zadzwonił do mnie sam z siebie i nie wiem po co jeden z tych "przyjaciòł" i ni z gruszki ni z pietruszki zaczął mi tłumaczyć że nie może się spotkać bo oni są w rozjazdach i jeszcze usprawiedliwiać się że my też jejździmy na Mazury . Faktycznie w tym sezonie byliśmy raz , a oni mieszkają 300metrów od nas.
    Właśnie takie sytuacje sprawiają że czuję się jak trędowata.
    Mojemu dziecku też nie jest łatwo, klasa dowiedziała się od jednej z syna przyjaciółek na co on choruje i że jak go w zimę długo w szkole nie było to że był w psychiatryku. Do tej pory dla jego klasy było zagadką dlaczego ma indywidualne nauczanie i gdzie jest jak go długo w szkole nie ma.
    Na szczęście od jakiegoś czasu choroba nie daje o dobie znać, lekarstwa są prawie odstawione, a on znalazł sobie nowe towarzystwo poza szkołą.
    Claro, jeśli możesz to proszę napisz trochę jak Twoje środowisko reagowało na to że jesteś matką , której dziecko chorowało psychicznie . Zdaję sobie sprawę że moja i twoja sytuacja się trochę różnią, bo Twój syn był starszy od mojego ( mój teraz ma 15 lat) i mój nie brał narkotyków, ale diagnozę mieli taką samoą - scizofrenię paranoidalną .
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jagulka - cieszę się, że trochę tych złych emocji pod adresem swoich "przyjaciół" wyrzuciłaś z siebie - to dobrze!

      Pytasz, jak czułam się przed rodziną i znajomymi jako matka syna chorego na schizofrenię? Odpowiedź jest złożona, bo robiłam wszystko, aby właśnie ta rodzina i przyjaciele nie wiedzieli o chorobie syna! Robiłam uniki w rozmowach, aby to zatuszować! Byłam tym zmęczona, ale na tamten moment, wydawało mi się, że to jedyna droga, aby nie być tak do końca odrzuconym! Przez to, co działo się w moim życiu, czułam się na swój sposób tą gorszą, tą, której się w życiu tak po prostu nie powiodło, czyli poniekąd TRĘDOWATĄ! Ocho, najpierw młodo straciła męża i została z tym "bajzlem" sama, zaraz potem choroba syna i jego tragiczny koniec! Takie sytuacje powodują, że ludzie uciekają, gdzie pieprz rośnie, aby przypadkiem jej tragedie nie przelazły na mnie - to jest jak ten trąd zaraźliwe, ale to tylko w ich myśleniu!
      Może powinno oddzielać się ziarna od plew w sensie przyjaźni?! Ludzie uciekają, bo mają niską świadomość tej i innych chorób psychicznych! Dla nich schizofrenik to ten, który lata z siekierą po ulicach lub polach, smutne to... Dlatego m.in. piszę ten blog z jakim skutkiem czas pokaże, ale już czas, aby powoli dopowiadać tę historię do końca.

      Może po powrocie pomyślę o tych modlitwach o uzdrowienie, nawet byłam chyba na kilku.

      jagulka, wprawdzie napisałam o tych narkotykach ze strony syna, ale to nie było tak - muszę to sprostować, że on brał je codziennie, chodził obdarty w majakach, wyprzedawał wszystko z domu, żeby się naćpać! To nie było tak! Bo on brał to świństwo okazjonalnie, ale brał i dlatego o tym napisałam, aby uczulić np. rodziców. Nieważne, że mój syn brał tylko amfetaminę, nieważne, że jeszcze nie spał obdarty i głodny pod mostem - WAŻNE, ŻE W OGÓLE BRAŁ! Nie wiadomo, czy te narkotyki, miały wpływ na wybuch tej choroby, może, kto wie?!

      Pozdrawiam Cię WALECZNA MAMO :)

      Usuń

Drogi Gościu,

Zanim napiszesz choćby jedno słowo, nie krytykuj, nie osądzaj, tak od razu! Znasz raptem mój pseudonim, ale nie znasz mojej historii...