czwartek, 24 maja 2012

Gdybym miała dar prorokowania



W życiu każdego człowieka czas robi swoje, zaciera kontury wydarzeń. W pamięci prawie, jak na twardym dysku, zostaje zapisane to, co chcemy pamiętać, bądź co wywarło na nas wrażenie, czasami miłe, a momentami na odwrót. Niestety, ale na moim dysku, zapisane są raczej te smutne wydarzenia w związku z chorobą syna. Próbuję przywołać niektóre fakty z pobytu Filipa w szpitalach i na samo wspomnienie ogarnia mnie przygnębienie i żal. Dlaczego? Bo gdybym miała dar prorokowania i znała wszystkie tajemnice, gdybym wiedziała, że mój syn odejdzie, nie wysyłałabym go do żadnych szpitali, a jeśli już, to nie na tak długo?! Dla Filipa i dla nas (Poli, moich rodziców i mnie), to była strata czasu. Mogliśmy wykorzystać go inaczej, być razem, cieszyć się każdą, wspólnie spędzoną chwilą. W jego przypadku wielotygodniowe pobyty na oddziałach (najdłuższy około 3 miesięcy), nie przynosiły żadnej poprawy. Jak to możliwe, że nic nie pomagało, a jeśli to w minimalnym stopniu? Czyżby powoli zmierzał do tego, co było mu przeznaczone, gdzieś tam zapisane wysoko w chmurach?

Sama byłam świadkiem, kiedy to pacjenci w ciężkich stanach, trafiali na oddziały psychiatryczne, a później z mozołem, tydzień po tygodniu, jakoś z tego wychodzili. Przepraszam, ale nie czytam własnych postów i nie pamiętam, czy wspominałam w którymś z nich, jak to syn mojej znajomej, Paweł, rówieśnik Filipa, trafił w ostrej psychozie do szpitala, nie po raz pierwszy zresztą. Było z nim na tyle źle, że dniami i nocami chodził po korytarzu z medalikiem Matki Boskiej w ustach i książeczką do nabożeństwa w ręku. O czwartej nad ranem budził pacjentów z sali, aby odprawiać mszę świętą. Ale mijały tygodnie, leki zaczynały działać i chłopak pomalutku wychodził z kryzysu. Jest mi bardzo przykro, gdy czasami widzę Pawła idącego ulicą i mówiącego do siebie. Kiedyś spostrzegłam go w autobusie, siedział zatopiony w swoich myślach, patrzył bezwiednie w okno i coś bełkotał do kogoś, kogo tylko on widział. Zaciekawienie i momentami rozbawienie na twarzach pasażerów w tej sytuacji, to smutny obrazek... Filip, nigdy nie był w tego typu psychozie. On nie miewał okresów lepszego i gorszego samopoczucia, on cały czas od pierwszego epizodu czuł się źle, ale w inny sposób!

Kiedyś przytoczyłam fragment "Hymnu do miłości" św. Pawła. Pozwólcie, że w dzisiejszym poście powrócę, tylko do kilku fraz. Apostoł przykuwa naszą uwagę do miłości, do pragnienie czynienia dobra i szczęścia dla drugiej osoby. To bezinteresowny dar z siebie, który wiadomo, każdy z nas pojmuje inaczej.

"Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice
i posiadał wszelką wiedzę
i wszelką [możliwą] wiarę
tak iżbym góry przenosił
a miłości bym nie miał
byłbym niczym"

Gdybym miała ów dar prorokowania, nie naraziłabym mojego syna na tułaczkę po szpitalach i męczarnie z tym związane, z gatunku zadawania ciągle tych samych pytań, faszerowania tysiącami tabletek i zastrzyków oraz siedzenia w szpitalnej sali, jak więziennej celi! Wiem, że te działania miały mu pomóc, ale w jego przypadku, stało się inaczej. Tak objawiałaby się między innymi miłość do mojego syna. Nie prosiłabym go, aby poszedł po raz kolejny do szpitala. Moja córka Pola, o czym chyba też pisałam, powiedziała, że gdyby wiedziała, że Filip umrze, to sama przynosiłaby mu jakieś miękkie narkotyki na uśmierzenie bólu istnienia. Żeby dzięki nim, czuł się lepiej, żeby dzięki nim, choć przez chwilę "odleciał" do lepszego świata, gdzie życie mniej boli! Wiem, że brzmi to strasznie i niedorzecznie, ale czasami trzeba być z tym drugim człowiekiem na co dzień i patrzeć na jego cierpienie, i czuć wszechogarniającą bezsilność i zarazem ogromną miłość do niego! Chorym w fazie terminalnej też podaje się leki z pogranicza narkotyków (morfina, oxycodone), żeby nie czuli bólu psychofizycznego. Mam na myśli jego cierpienia psychiczne, których doświadczał, a przyjmowane leki nie bardzo pomagały.

Jak teraz z perspektywy czasu, patrzę na to wszystko? Jak postąpiłabym dziś? Jeszcze nie jestem pewna, czy w imię miłości i troski o syna, w tak skrajnej sytuacji, jak choroba, na którą cierpiał (schizofrenia), podałabym mu narkotyki, ale wiem na pewno, że nie robiłabym żadnych awantur z tego powodu, gdyby je zażywał. Pewnego razu, jego przyjaciel, przyniósł mu do szpitala amfetaminę. Od razu, po zachowaniu syna zorientowałam się, że coś wziął i zrobiłam mu karczemną awanturę, żądając przeszukania szafki i ubrania. Lekarz zagroził mu, oczywiście, wyrzuceniem ze szpitala. TERAZ NIE ROBIŁABYM MU PIEKŁA NA ZIEMI, BO ON W TYM PIEKLE I TAK ISTNIAŁ! Czy zdrowy człowiek potrafi zrozumieć chorego?! Czy wtedy miałam świadomość, co czuje mój syn, gdy wracał z wędrówki zza światów przez te jego codzienne "schizy", jak sam mówił? Prawie codziennie, z zegarkiem w ręku, około godziny siedemnastej miał te swoje "jazdy", urojenia. Kładł się na kanapie w pokoju, przy zasłoniętych żaluzjach, próbując przespać ten zły czas. Nigdy nie wspominał, co się z nim działo. TRANSCENDENCJA, to słowo, z którym ostatnio bardzo się zaprzyjaźniłem - powiedział, kiedyś. Wracał z tego półsnu wyczerpany, jak wędrowiec z dalekiej podróży. Gdzie i wokół czego krążyły wtedy jego myśli? Patrzył czasami na mnie z wyrzutem, mówiąc: mamo, jak ty nic nie rozumiesz! A ja nie potrafiłam tego wszystkiego pojąć, wejść do jego świata. Tam nie miałam wstępu, bo on skutecznie zabraniał mi przekraczania pewnych granic. Nigdy nie chciał, a może nie potrafił, nie umiał powiedzieć mi na czym polegają te jego "chore filmy". Chciał tylko, żebym przy nim była, siedziała, trzymając go za rękę, nie zostawiała samego w domu, nie siedziała do późna w nocy w papierach! A ja? Dwoiłam się i troiłam, żeby temu wszystkiemu sprostać. Musiałam zarabiać na życie, bo przecież byłam sama! DZIŚ, DŁAWI MNIE, TO MOJE POCZUCIE WINY! A TERAZ, TO JUŻ CHYBA ZA PÓŹNO NA NIECNE ŻALE, DAREMNY SZLOCH, WOŁANIE O PRZEBACZENIE?!
                                                                                                                                   
                                                                                                               

poniedziałek, 14 maja 2012

Ty też dałeś mi kwiaty



fot. Clara 
Na chwilę obecną przebywam za granicą, wspominam o tym, ponieważ dzisiaj w niedzielę 13 maja, obchodzony jest tutaj Dzień Matki. Zdumiewa mnie, pozytywnie zresztą, że to święto, a zarazem życzenia nie są zarezerwowane, tylko i wyłącznie dla relacji matka - dziecko. Panie, koleżanki, znajome, o ile są matkami, same dzwonią do siebie z życzeniami. Kartkę może wysłać do wnuczki babcia, że ta jest wspaniałą matką. Piękną kartkę z życzeniami może otrzymać żona od męża w podziękowaniu za trud i wychowanie dzieci. Nawet kuzynowi wypada złożyć życzenia cioci, bo...w jego odczuciu jest ona cudowną matką, czyli serdeczności moc ze wszystkich stron. Wiadomo, że święta napędzają obrót handlowcom, że przemawia przez nie komercja. Mnie to absolutnie nie razi ważne, że przypominają w takiej czy innej formie, że jest obok nas ktoś na kogo zawsze możemy liczyć, jak napisała moja córka. Wiem, że nie od razu musi być ustanawiane święto, aby padły ciepłe słowa, ale właśnie ten dzień, czyni je wyjątkowymi.

Z tej okazji, parę dni temu moja córka, przesłała firmą kurierską bukiet kwiatów, sprawiając mi ogromną niespodziankę. Dodatkowo dołączyła życzenia, które wygenerowano komputerowo, gdyż całą przesyłkę zamawiała przez internet. Pola, napisała w nich między innymi, że ona i Filip bardzo mnie kochają, i z pewnością mój syn dołącza się do tych życzeń, bez względu na miejsce, w którym teraz jest, tylko gdzie jesteś, mój synku? Łzy kapały mi, jak grochy, gdy patrzyłam na kwiaty i czytałam te słowa. Kiedy zadzwoniłam, aby podziękować, poprosiła, żebym je opisała i policzyła, ponieważ ona widziała tę ofertę, tylko w internecie. I TU STAŁ SIĘ MAŁY CUD...naliczyłam ich dziewiętnaście. Nie dowierzałam i policzyłam raz jeszcze - moje zdziwienie było tym większe, że liczba dziewiętnaście jest dniem miesiąca, w którym mój syn odszedł. W pierwszym momencie obie z córką byłyśmy nawet lekko przestraszone, ale po chwili zadowolone, wręcz radosne. Czyżby Filip, dokładnie taką ilością kwiatów chciał nam coś powiedzieć, dać jakiś znak?

fot. Clara 
MAMO, JEDNAK JESTEM!

Tak bardzo mocno chcę w to wierzyć! Za tym poszły od razu pytania: dlaczego firma skomponowała akurat ten bukiet z dziewiętnastu tulipanów i irysów, a nie z siedemnastu czy dwudziestu jeden? Dlaczego Pola wybrała ten, a nie inny bukiet? Wiem, że sama siebie pocieszam, że żyję w iluzji, że wkręcam sobie chory film, tak jak powiedziałby mój syn. Tego typu myślenie, powoduje u mnie lepsze samopoczucie, nieważne, że tylko na chwilę. Liczy się, że mogę powiedzieć - SYNKU, TY TEŻ DAŁEŚ MI KWIATY, TYLE, ŻE TERAZ W INNEJ FORMIE, INACZEJ NIŻ KIEDYŚ, A TO OZNACZA, ŻE DALEJ JESTEM DLA CIEBIE MAMĄ..., PRZECIEŻ TO POTWIERDZASZ, PRAWDA?!
                                                                                                                             

środa, 2 maja 2012

...niczym dziecko we mgle


Czym obecnie różnią się szpitale? W pierwszej chwili odpowiedź nasuwa się sama, że wszystkim i zarazem niczym, bo każdy oddział ma swoich pacjentów o określonych schorzeniach. Podobnie wyglądają sale chorych i dyżurki pielęgniarek. Z drugiej strony różnice dotyczą wszystkiego, począwszy od stanu technicznego obiektów szpitalnych na stopniach naukowych lekarzy, kończąc. Mogę śmiało powiedzieć, że na przestrzeni kilku lat odwiedzałam mojego syna w siedmiu szpitalach w różnych miastach Polski z Instytutem Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, włącznie. W tamtym czasie z żadnego z nich nie byłam zadowolona, mam na myśli opiekę medyczną. Wydawało mi się wówczas, że skoro Filip przebywał w szpitalu od paru do kilkunastu tygodni i nie było większej poprawy, winą za taki stan rzeczy obciążałam głównie lekarzy i psychologów. Jeszcze teraz mogłabym stworzyć na poczekaniu listę zarzutów i pretensji pod ich adresem. Z tym, że to byłaby tylko MOJA PRAWDA I MOJE ŻALE. To jest dokładnie tak, jak z opinią o konkretnym lekarzu, kiedy spotyka się jego dwóch pacjentów. Ten sam medyk będzie przez jednego pacjenta wynoszony na piedestał, bo postawił trafną diagnozę i dobrał właściwe leki, a drugi strąci go z niego, szukając pomocy u innego. Nie myśli do końca o tym, że może na dane schorzenie, akurat nie ma już czy jeszcze ratunku. Pacjent chodzi i szuka, niczym dziecko we mgle... Tak było ze mną, żaden bądź prawie żaden z lekarzy nie pasował mi, gdyż za mało czasu poświęcał Filipowi, ignorując przy okazji fakty, że niezbyt chętnie wchodził z nim w słowne relacje, przy tym wątpiłam w stan jego wiedzy medycznej.

Ciężko mi myśleć, w ogóle żyć, że mojego syna już nie ma, a we mnie coś zostało i dalej się tli, jak zarzewie ognia. Gdy spotykam matki, których dzieci chore są na schizofrenię i opowiadają, że lekarz zmienił leki na nowszej generacji albo, że eksperymentuje z jakimiś specyfikami lub została podjęta decyzja o zmianie samego lekarza, coś we mnie pęka i krzyczy! Dlaczego nie wykorzystałam podobnych możliwości, dlaczego nie dotarłam do takiego lekarza, o którym właśnie mówi znajoma, przecież wiedziałam o jego istnieniu, dlaczego nie prosiłam o zmianę lekarza, gdy mój syn przebywał w szpitalu, może inny, lepszy coś pomógłby?! Dlaczego byłam taka uległa i na wszystko zgadzałam się, dlaczego nie przeciwstawiałam się, tylko ufnie wierzyłam?! Może, gdybym dokładniej opisywała zachowanie i reakcje syna, lekarz zmieniłby leki na inne. Mam świadomość niekończących się pytań i stwierdzeń typu: dlaczego, a może gdyby, powinnam...itd. Prawdą jest, iż lekarze czasami, po macoszemu, traktują pacjentów i nie mnie teraz o tym rozprawiać! Za mało czasu im poświęcają, zbywają. Niestety, nie zawsze pacjent jest najważniejszy. W naszym odczuciu trafiamy na lepszych i gorszych lekarzy. Co powinnam była zrobić, jak się zachować w sytuacji, gdy Filip przebywał w akademii medycznej na oddziale psychiatrycznym i pani psycholog po kilku rozmowach z nim, zapytała mnie: dlaczego pani syn jest tak agresywny, dlaczego nie mogę nawiązać z nim kontaktu, dlaczego nie chce ze mną współpracować?! Po wyjściu z jej gabinetu byłam, jak osłupiała! Tego typu pytania zadawał nie kto inny, tylko psycholog akademicki, który powinien znać sposoby, jak dotrzeć do zakamarków chorej, ludzkiej duszy! Czyżby pani psycholog nie wiedziała, że w zaburzeniach psychicznych, schizofrenii może wystąpić agresja? Teraz nie dziwię się obcesowej odpowiedzi chirurga, który "zszywał" mojego syna po pierwszym epizodzie samookaleczenia się. Na moje pytanie: dlaczego do tego doszło, lekarz odpowiedział sarkastycznie, żebym zapytała o to syna, a nie jego.

Mój Boże, a może to ja teraz, jak i w przeszłości czepiam się? Jestem zbyt roszczeniowa? Może właśnie takie jest życie, a ja w swojej naiwności dążę do idealnego układu? Przecież nie ma ideałów, to tylko nasze wymysły i pragnienia, może powinnam ze stoickim spokojem przyjąć to, co przynosi mi życie. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób, maluję teraz swój obraz, jako nadgorliwej, nadopiekuńczej matki z całym negatywnym balastem dla tego typu określeń. Toksyczna matka rodzi toksyczne relacje z dzieckiem, tłamsi go i nie daje rozwinąć mu skrzydeł! Jeśli zacznę protestować, że tak nie było, narażę się jeszcze bardziej! Czasami, jak alkoholik, który będąc na łożu śmierci nie widzi swojego problemu alkoholowego i gorliwie dalej zaprzecza. Czy teraz próbuję tłumaczyć się przed Wami - sama nie wiem?! A może ten post o takiej treści w ogóle nie powinien był powstać, ponieważ wiem na pewno, że nie mogłam być obojętną i nie próbować ratować własnego syna, który zachorował i momentami był bezradny, jak dziecko. Oboje byliśmy, niczym dzieci błądzące we mgle, tyle tylko, że każde na swój sposób. Nie wiem tak naprawdę, jakie lekcje wyniosłam i ciągle wynoszę z mojego życia i czy w ogóle je wynoszę! Gdyby życie dopisało dalszy scenariusz z chorobą syna, podjęłabym walkę i szukała pomocy dla niego. Chyba nie pozbędę się takiego myślenia - mogłam zrobić więcej, lepiej, odważniej z większą determinacją i konsekwencją! I nie ważne, że ktoś z boku powie, przecież walczyłaś! Ja, zawsze będę uważała, że byłam... niczym dziecko we mgle.